niedziela, 22 maja 2016

Od Ashton'a CD. Heather

                 Zgodnie z tym, co powiedziała mi Heather, mężczyzna miał dwa konie i jeszcze parę innych zwierząt, które po wejściu do obory zaczęły pałętać się pod nogami. Zwłaszcza drób, który co chwilę wchodził pod nogi. Kiedy ja kląłem na kury, dziewczyna, jakby zapomniała o grzmotach, popędziła w stronę rżenia. Od razu poszedłem w jej ślady, nie chcąc się z nią rozdzielać - przynajmniej, kiedy nadal jesteśmy na terenie posiadłości szaleńca. Nie chciałem przechodzić przez to po raz drugi, choć byłem świadomy, iż to dopiero początek gówna, jakie nas spotka. Łomot kopyt uderzających o drewniane bramki i coraz to niespokojniejsze rżenie niosło się echem po całym pomieszczeniu doprowadzając moje serce do szybszego bicia. Scena jak z horroru; brakowało tylko kolesia z piłą. 
                   Spojrzałem kątem oka na Heather, która w mgnieniu oka znalazła się przy zwierzętach, próbując je uspokoić. Uśmiechnąłem się pod nosem widząc jej zainteresowanie i uśmiech na twarzy. Szybko stwierdziłem, że nie ma co je przeszkadzać i sam zająłem się rozglądaniem po stodole. Nie była duża. Miejsca starczyło idealnie na parę zwierząt, siano i narzędzia. Gołym okiem było widać, iż Michael bądź były właściciel zbudował budynek sam. Właśnie... sam. 
                    Spojrzałem ze ściśniętym gardłem na sufit, momentalnie zostając zmiażdżony ogromem i wiekiem budynku. Oddech przyśpieszył, a złe myśli powoli zaśmiecały umysł. Normalnie nigdy nie przejmowałem się zawaleniami i innymi katastrofami - jeśli takie miały miejsca, zazwyczaj udawało mi się przeżyć z, co najwyżej, siniakami i otarciami, ale dziś, a konkretnie w tej sekundzie zaczęło mi to przeszkadzać. A to wszystko przez ostatnie wydarzenia. Nawet przed pojawieniem się Heather życie zaczynało się komplikować. Przez bezsenność i samotność zaczynałem wariować, a to podcinało nieco skrzydła mojej orientacji w terenie, refleksowi. 
- Ash - usłyszałem szept Heather z drugiego końca stodoło-stajni. Był to znak, bym podszedł. Przenosząc wzrok ze stropu na brunetkę pierwsze rzuciła mi się w oczy kara klacz, którą ciemnooka właśnie wyprowadzała z boksu. Drugi - jabłkowity kopytny już stał obok, zajmując się sianem. - Nasz środek transportu - uśmiechnęła się, odsłaniając zęby i głaszcząc klacz po chrapach. 
- Więc... - zacząłem ukrytym grymasem. Splotłem swoje dłonie za plecami. - Przygotujesz masz środek transportu sama. - Uśmiechnąłem sie krzywo, czując jak blizna na dłoni pozostawiona po ugryzieniu tego pięknego stworzenia zaczyna mrowieć.

<H?>

piątek, 20 maja 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                Ból zadany przez kopniaka był naprawdę, nie do opisania. Czułam się gorzej niż gówno - nie podobał mi się fakt, że cały świat zaczął walić nam się na głowę po opuszczeniu poprzedniego schronienia. Najpierw moja kostka, potem alergia Ashton'a, a jako wisienkę na torcie mamy kanibala na głowie. Spojrzałam na mojego towarzysza - miał przymknięte powieki, przez co jego rzęsy rzucały cień na polika. Minę miał skupioną na czymś, co robił za sobą, i nie musiałam długo się zastanawiać, mimo chwilowego (w sensie wiecznego hehe) ogłupienia, wiedziałam, że szatyn stara się rozciąć swoje więzy. Dlatego postanowiłam ugrać mu trochę czasy. 
- M-musisz być serio zdesperowany - wyjąkałam, nadal omamiona bólem, kiwając nieznacznie głową w stronę Ashton'a, co miało mu pokazać, że odwrócę uwagę Michael'a, żeby miał czas na rozwiązanie własnych więzów. - Co my Ci zr-zrobiliśmy? Do jasnej cholery! - warknęłam, pozwalając emocjom zapanować nad własny głosem. Najprawdopodobniej brzmiał on jak głos jakiejś wariatki, która w każdej chwili gotowa jest rozszarpać czyjeś gardło na strzępy. - Nie widzisz tego? - Spytałam, patrząc Michael'owi prosto w twarz. Udało mi się - uwaga starszego mężczyzny skupiona była na mnie, co pozwalało  szatynowi na dowolne manipulowanie swoimi linami. - Nie widzisz tego, że jesteś większym potworem od Zimnych? - dodałam. Moje ciemne spojrzenie prześlizgnęło się po jego twarzy, kiedy szczerzył się do mnie obłąkanie, wlepiając we mnie szalone oczy. Przełknęłam ślinę i zamrugałam parę razy, chcąc odgonić mroczki sprzed powiek. Nie zważając na to, że kostka pulsuje mi tak niewyobrażalnym bólem, że aż nie potrafiłam go  opisać, kontynuowałam. - Zwabiasz i mordujesz ludzi.  Jakim pieprzonym prawem? - wycharczałam, spluwając na prawo. Łzy wciąż stały w moich oczach, gdy skinęłam głową w stronę wanny pełnej martwych, ludzkich ciał. - W czym oni są gorsi od Ciebie? - wysapałam resztką sił, czując, jak cała moja energia skupia się na tym, bym nie straciła przytomności z potwornego bólu. 
- Oh, laleczko. - Mruknął mężczyzna, podchodząc do mnie i łapiąc mnie za poliko. W tym samym momencie usłyszałam dziwny dźwięk, jakby brzdęk metalu o drewno, spojrzałam kątem oka na szatyna, który trzymał obie swoje dlonie przed sobą, uśmiechając się zwycięsko. Udało mu się - rozciął swoje więzy, był wolny. Szybko jednak wróciłam do Michael'a, przez co musiałam przyćmić tlącą się we mnie nadzieję. - Świat teraz prowadzi się zasadami dżungli... - Westchnął, przeczesując posiwiałe włosy. Mężczyzna sięgnął po nóż do stolika obok mnie, na co ja wciągnęłam gwałtowny haust powietrza, jakbym desperacko nie chciała, żeby przedmiot się do mnie zbliżał. W tym samym czasie Ashton, powoli i praktycznie bezdźwięcznie, przesunął się w stronę stołu z głównymi narzędziami, zgarnął z niego kawałek szmaty oraz eter, po czym namoczył materiał substancją. Michael odchrząknął i wyprostował się; po jego minie w ogóle nie dało się wywnioskować, czy ma świadomość o wolności mojego towarzysza, czy jednak nie. - Zapewne znasz treść tego prawa, lal- - Głos Michaela stłumił materiał, który podłożył mu do nosa i ust Ashton. Kanibal zaczął się szarpać, wyzywając w niebogłosy, ale materiał skutecznie izolował jakiekolwiek dźwięki. Po niecałej minucie mężczyzna padł nieprzytomny na ziemię; nad nim stał Ashton, ciężko dyszący i z zawadiackim uśmiechem na ustach. 
- Przetrwają najsilniejsi. - Mruknął rozbawiony, po czym podszedł do mnie i rozwiązał moje więzy.
***
                  Kiedy wyszliśmy z budynku, nie było jakoś szczególnie ciemno - w koncu było to koło piętnastej i słońce powinno rozświetlać ziemię. No właśnie, powinno, bo zamiast słońca, dostaliśmy pełną ulewę oraz burze w gratisie. Oboje stwierdziliśmy, że lepiej będzie po prostu odejść, zostawiając Michael'a w tamtej przeklętej piwnicy. Oczywiście, nie zostawiliśmy go od tak - nie, najpierw go związaliśmy, po czym upewniliśmy się, że będzie miął jednego... gościa w pokoju. Teraz będzie wiedział, jak czuły się jego ofiary.
                     Zadrżałam, kiedy kolejny grzmot przeciął okolicę. Nie szliśmy długo, właściwie ledwo przekroczyliśmy te wielkie mury, ale mimo to, bałam się, i to jak jasna cholera, dlatego też postanowiłam coś temu zaradzić. 
- Ash... - wyjąkałam, czując, jak podskakuje mi puls. Chłopak zamrugał parokrotnie powiekami, po czym spojrzał na nasze splecione ze sobą dłonie, dokładnie w momencie, kiedy przez niebo przemknęła kolejna błyskawica i w okolicy rozległ się głośny huk. Wciągnęłam haust powietrza i wbiłam paznokcie w skórę chłopaka, lekko drżąc na ciele. Przysunęłam się do niego, starając się uspokoić rozszalały oddech i dzikie bicie serca, przy okazji pragnęłam ponownie wyczuć od niego ciepło oraz bezpieczeństwo. - Czy wspominałam Ci już, że istnieje coś, c-czego boję się bardziej niż Z-zimnych? - spytałam, parę razy podczas zdania się jąkając. Niebo rozświetlił kolejny błysk i nie musieliśmy długo czekać na gromki huk wokół nas, który spowodował, że aż podskoczyłam i praktycznie zawisłam nad Ashton'em. Chłopak spojrzał na mnie z rozszerzonymi źrenicami, których praktycznie nie widziałam przez strugi deszczu, odgarnęłam zmoczone kosmyki z twarzy i wzdrygnęłam się, słysząc kolejny grzmot. Strach zaciskał swoje szpony na moim sercu, karmiąc je tym obrzydliwym uczuciem. - Owszem, dobrze zgadłeś. - Pokiwałam twierdząco głową, energicznie ruszając włosami. - Sram się bury jak jasny skurwesyn. - Potwierdziłam, wtulając się w jego bok. Chłopak westchnął cicho i objął mnie ramieniem, chroniąc mnie przed ulewą. Spojrzałam na jego twarz, podobnie jak on na moją. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym samym momencie powietrze przecięła kolejna błyskawica, a tuż po niej dało się usłyszeć dzikie rżenie z naszej lewej. Gwałtownie oboje odwróciliśmy się w tamtą stronę, i w tym samym momencie spojrzeliśmy sobie w twarz, mając dokładnie - tak podejrzewam - ten sam pomysł. 

piątek, 20 maja 2016

Od Ashton'a CD. Heather

               Otworzyłem oczy i pierwsze, na co zwróciłem uwagę to na brak Heather. Rozejrzałem się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jej, jednak jedyną oznaką bycia dziewczyny był pomarszczony materac w miejscu, gdzie spała. 
- Heather? - mruknąłem słabo, bo tylko na tyle było mnie stać. Choć chciałem, nie potrafiłem powiedzieć nic głośniej. Jak się okazało, nie tylko z mową miąłem problem. Spróbowałem się poruszyć i kosztowało mnie to tyle, co próba powiedzenia czegoś głośniej. Byłem praktycznie przygwożdżony do łóżka i ani ciężar ciała, ani grawitacja nie sprzyjała próbom wstania.
Przewróciłem głowę na bok i nie marnując czasu, rozejrzałem się po pomieszczeniu, czując obolałe mięśnie. Dosłownie, przy każdym napięciu mięśni, płonęły one bólem, jakbym poprzedniego dnia został poważnie poturbowany. Spojrzałem na zegar, którego wskazówki pokazywały dwunastą dwadzieścia, co mogło wyjaśniać nieobecność brunetki. Gdyby była w pokoju, dawno by się odezwała. 
              Pewnie wstała wcześniej, a wszystko mnie boli od niewygodnej pozycji podczas snu i zmęczenia, powiedziałem w duchu, uspokajając złe myśli, które widocznie ani trochę nie czuły się uspokojone. Było południe, a ja dopiero wstałem; zazwyczaj wstaję dużo wcześniej. Dodatkowo czułem się jeszcze bardziej zmęczony, niż kiedy zasypiałem. A ból mięśni na pewno nie był spowodowany złym snem; obudziłem się w tej samej pozycji, co zasnąłem. 
Jest źle, przyznałem podnosząc się na łokciach, a ból w ramionach zaczął pulsować, rozchodząc się po całym ciele. Znowu wszystko zaczęło płonąć, jednak nie mogłem paść na poduszkę i przeczekać. Wiedziałem, że coś jest ze mną nie tak, zwłaszcza, że zaczynałem być coraz bardziej spokojny. Z sekundy na sekundę moje serce było wolniej, a mózg prawie przestał pracować. 
                Kiedy trzeba nie poddaję się tak łatwo. Po paru minutach w męczarniach, udało mi się wstać, ale ledwo co oderwałem się od materaca, a już znalazłem się na ziemi lądując na twarzy. Nawet wyciągnięcie rąk w przód nic nie pomogło. Mimo tak niezdarnego upadku, zabolały mnie tylko dłonie, przez otarcie o gruby dywan. Puls ani trochę nie przyspieszył. Przewracając się czułem się wręcz zrelaksowany, niżby wystraszony. To tylko potwierdzało moje zmartwienia. I choć bardzo chciałem poczuć strach, poczułem się jeszcze bardziej zrelaksowany.
***
                  Na bogów, nie mogłem chodzić! A jeśli już wstałem, to nogi miałem jak z waty. Uginały się pod moim ciężarem dającym możliwość przejścia jakiś dwóch kroków.
Przez całą drogę do salonu podtrzymywałem się szafek i komód, a to, co się na nich znajdowało, zazwyczaj spadło z głośnym trzaskiem. 
Miałem nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie jednym z tych spokojnych, małą przerwą od wiecznego uciekania i bronienia się. Bardzo się myliłem. Z resztą wszystko zaczęło się sypać od incydentu z Zimnymi w domu, który pewnie jest już kupką popiołu.
               Idąc, a raczej prawie czołgając się, doszedłem do kuchni. Oczywiście nie odbyło się bez natrafienia na blat, z którego stoczyło się parę szklanych butelek i naczyń, które z głośnym brzękiem rozbiły się na drewnianej podłodze. Zakląłem pod nosem, co zabrzmiało jak zlepek przypadkowych sylab i spojrzałem na szkody. Przecież jak Michael to zobaczy, zapewne najdzie jeszcze większa ochota by mnie zajebać. Dalej niezdarnie przesunąłem się w stronę szafki ze lekarstwami. Sam nie wiem, dlaczego. Nie potrafiłem myśleć racjonalnie, skoro mój mózg zamienił się w wodę. W ten usłyszałem mocne, szybkie kroki kierujące się w moją stronę. Nuta nadziei ogarnęła całe moje ciało i przez chwilę poczułem jak obracam się z pełnymi siłami, jednak nadzieja niepotrzebnie, gdyż ta została perfidnie zmiażdżona, kiedy poczułem jak ktoś łapie mnie od tyłu, przyciskając do ust materiał nasączony chłodna cieczą. Tylko przez chwilę szarpałem się w swojej obronie, jednak szybko padłem na ziemię wśród potłuczonego szkła. 
Kurw.a, Ashton, nie zasypiaj. Podnieś się, do jasnej cholery, PODNIEŚ SIĘ. 
Nic z tego. Ciało ogarnęło jeszcze większe rozluźnienie, oczy powoli spowijała ciemność, a w nozdrzach wciąż czułem ten przesłodzony zapach eteru.
***
- Tetrazepam - powiedział, podchodząc do nas z małym, ciemnym słoiczkiem wypełnionym małymi tabletkami - wiecie co to jest? 
             Każde z nas spoglądało na szklany przedmiot, starając się uspokoić. Znaczy dziewczyna próbowała, ja byłem od paru godzin. 
- Otóż jedna, mała tabletka po zażyciu całkowicie paraliżuje mięśnie, nieco upośledza nerwy i uspokaja. - Mężczyzna podszedł do Heather, nachylając się ku niej i wskazał mnie palcem. Zacząłem się domyślać, co ma na myśli. - Wiesz, laleczko, podałem twojemu chłoptasiowi małą dawkę zanim cię tu sprowadziłem. Myślałem, że o wystarczy, by przygwoździć go do łóżka, a tu proszę! - Michael podniósł głos i dłonie, jakby odkrył coś nowego. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów jak eksponat i mruknął coś pod nosem. Tak, wpadłem prosto w szpony - jak się później przekonałem - sadysty, kanibala. Nie wiedziałem dokładnie gdzie ten poje.b nas przetrzymuje. Może była to jakaś piwnica, albo specjalnie przeznaczone miejsce, gdzie mógł zaspokajać swoje... potrzeby. W każdym razie pomieszczenie wyglądało jak połączenie łazienki z rzeźnią, gdzie zapach podgniłego mięsa unosił się w powietrzu. 
                Siedziałem na przeciwko Heather w takiej samej pozycji - z nogami przywiązanymi do nóg krzesła i rękoma związanymi za oparciem. Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, myślałem, że gramy w jakim pieprzonym filmie, lub ktoś robi sobie żarty. Była wstrząśnięta, a kiedy zobaczyła, że sie przebudzam mruczała coś do mnie niezrozumiale. Myślałem, że po ataku eterem mi przejdzie, jednak nie, kolejny raz się pomyliłem, i byłem na siebie za to tak kurewsko wściekły... Czułem się dokładnie tak samo. Otumaniony i uspokojony, jakby nafaszerowano mnie antydepresantami. 
Nic nie zdołałem wydusić. Żadnego "Spokojnie" czy nawet głupiego "Wszystko będzie dobrze" (choć każdy w tym pokoju wiedział, że nie będzie). Zostało mi jedynie wpatrywanie się w oczy                             Heather, by wychwyciła moje myśli mentalnie. 
- Dawno nikt mnie nie odwiedził - odezwał się Michael - więc pobawię się wami jeszcze trochę. Ale najpierw musimy się jakoś dogadać... Więc, laleczko, teraz wyjmę ci te szmaty z ust - zwrócił się do Heather, której oczy zaświeciły się na jego słowa. Jakby tego właśnie chciała. - Ale morda w kubeł, mówisz tylko jak ci pozwolę. Pamiętajcie, mamy się miło i bezproblemowo dogadać.
Wykorzystałem moment, kiedy starzec stał do mnie tyłem i ostrożnie wyciągnąłem sztylecik zza pasa. Dzięki bogom postanowiłem się ubrać. Inaczej byłbym z niczym.
Dobra, Ash, skup się. Nie upuść tego zasranego ostrza, tnij delikatnie, nie zrań się, ciamajdo, bo się jeszcze zdradzisz. 
              Walczyłem jednocześnie z chęcią zaśnięcia, słabymi mięśniami i myślami, które miały mnie zmotywować. Jeśli mam być szczery, to słabo mi szło. Liny były grube, a ja nie miałem na tyle siły, by rozprawić się z nimi raz, dwa. W takim tempie zajmie mi to parę godzin, chyba że cudem odzyskam większe czucie w dłoniach.
Spojrzałem na chwilę w kierunku mężczyzny, który odwiązywał dziewczynie knebel. Zaraz po tym, kiedy brunetka wypluła szmaty z ust zaczęła wrzeszczeć:
- Kurwa jego pieprzona mać, ty pojebany!...
Wzdrygnąłem się, kiedy Michael z całej siły kopnął Heather w chorą kostkę. Ta automatycznie zawyła z bólu przeklinając, warcząc i zagryzając zęby. Gdyby tylko nie ręce związane z tyłu, z pewnością skuliła by się, łapiąc za źródło bólu. 

<Heather? :v>

piątek, 13 maja 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                  Alergia Ashton'a zaczęła mnie coraz bardziej niepokoić, tym bardziej, że nie wiedziałam, jak mam się zachować, gdyby nagle spuchł. Przecież nie mam przy sobie żadnych lekarstw - bo gdybym miała, już dawno bym się nimi nafaszerowała z powodu pulsującego bólu w prawej kostce - żeby mu pomóc, jakkolwiek ulżyć, dlatego też odłożyłam swoje zmartwienia na bok, skupiając się na tym, by znaleźć jakieś spokojne miejsce do snu. Wyłączyłam się totalnie, jedynie pochłaniając to, że robi się coraz ciemniej, oraz, coraz zimniej. I dalej nie mamy gdzie spać.
                   Ni stąd, ni zowąd, las zaczął się przecierać, pokazując urywki jakiejś polany, na której - o dziwo - stał dom. Zabezpieczony dom. Wokół budowli stał masywny płot, wyglądający na niemal dwa metry. Posiadłość wyglądała przyzwoicie. Nawet bardziej niż przyzwoicie. Wyglądała jak sprzed apokalipsy, więc jasne było to, że jak radosne szczeniaczki pobiegliśmy w stronę domu.
***
                    Michael - właściciel domu, starszy, posiwiały i sympatyczny mężczyzna, powiedział, że nie ma problemu, żebyśmy tu zostali. Co więcej, opatrzył moją nogę i podał Ashtonowi leki alergiczne, za co szatyn był bardzo wdzięczny. Siedzieliśmy w pokoju, który nam przydzielił, rozmawiając o dzisiejszych czasach. W pewnym momencie Ash musiał wyjść, żeby wziąć swoje leki. Siedziałam z wyprostowaną nogą na dwuosobowym łóżku, przebrana już w swoją piżamę. Michael za to siedział na bujanym krześle naprzeciwko mnie. Bardzo przyjemnie nam się rozmawiało - naprawdę, gdybym mogła, przeczekałabym tu całą apokalipsę, do końca swojego życia. Podobało mi sie to, że pomimo brutalności dzisiejszych czasów, zastał się jeszcze ktoś o dobrym sercu, który przyjmie wędrowców do swojej bezpiecznej przystani, nakarmi ich, napoi i da miejsce pod dachem. Dziwiło mnie to tak bardzo, że postanowiłam zapytać się o to jeszcze raz.
- Oh, laleczko. - Michael roześmiał się serdecznie, spoglądając na mnie spod połówek swoich okularów. Rozciągnął się na siedzeniu i oparł wygodnie, wbijając we mnie swoje paciorkowate spojrzenie. Przez chwilę ujrzałam w jego oczach coś na kształt szaleństwa, ale zbagatelizowałam to. Kto w dzisiejszych czasach niemiałby w sobie coć nutki szaleńca? - Jestem samotny. Nawet nie wiesz, jakie to straszne, codziennie wstawać rano z myślą: 'Cholera, jestem sam'. - Doskonale wiem, o co Ci chodzi. - Pomyślałam, ale postanowiłam nie ujawniać tego, co było w mojej głowie. Może i mu zaufałam, ale nie aż tak, żeby opowiadać mu o swoim życiu! 
- Nie jest pan przecież sam. Ma pan zwierzęta domowe, prawda? -Odezwałam się, przekręcając na łóżku. Michael roześmiał się serdecznie, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę fajek. Nie ukrywam - na pewno zaświeciły mi się oczy. Tak dawno nie paliłam, bo nie miałam czego, a od tak dawna mam ochotę... 
                   Wydawało mi się, że mężczyzna zauważył moją ochotę na papierosa,bo uśmiechnął się do mnie i podał mi jednego, odpalając go od swojego, po czym zagłębił się w fotelu jeszcze bardziej.
- Owszem, mam. Dwa konie, trzy kozy, parę kur i starego psa. To jest cholera! Za każdym razem w nocy szczeka, ściągając mi na głowę Żywomartwych! - Wykrzyknął oburzony, marszcząc nos. Zachichotałam cicho, sztachając się fajką. W tym samym momencie do pokoju wrócił odświeżony Ash, który szybko zgarnął moją fajkę i sam się sztachnął. Uśmiechnęłam się, spoglądając w jego oczy, po czym uchwyciłam moment, w którym puścił do mnie oczko.
                       Po niecałych 20 minutach Michael życzył nam dobrej nocy i poszedł do siebie. Westchnęłam głośno i opadłam mocno na poducy, praktycznie wgniatając się w materac. Jako piżama znów służyła mi koszulka Ashton'a, ale chłopakowi jakoś to nie przeszkadzało. Zamiast tego położył się obok mnie, gasząc świecę na jego szafce nocnej. Okryłam nas kołdrą i mruknęłam 'Dobranoc Ash', ale nim się spostrzegłam, chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował mocno w usta, po czym odwrócił do siebie plecami i ramionami oplótł moją talię i mruknął mi do ucha 'Dobranoc, H',
                          Zasnęłam, wsłuchując się w jego miarowy oddech.
***
                    Obudziłam się. Czułam się jak na haju, konkretnie. Cisza panowała w moich uszach, świat się kręcił. Chciałam się wtulić w ciało Ash'a, żeby zniwelować to dziwne uczucie, ale, o zgrozo, nie miałam się do kogo przytulić. Otworzyłam gwałtownie oczy. Uwaga, news - nie byłam w swoim pokoju.
- Co do.. - zdołałam wymruczeć, ale za chwilę poczułam jak kolejna fala otumaniaczy zajmuje mój umysł.
- Masz złamaną nogę, laleczko. - Mężczyzna zacmokał, po czym westchnął cicho, zaplatając dłonie na torsie. Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie mogłam. Dosłownie, czułam się jak na haju, jakbym przedawkowała leki nasenne czy coś w ten deseń. Cały pokój mienił się w różnych barwach i kręcił jak na karuzeli, przez co nie byłam w stanie niczego ogarnąć, ani, o zgrozo, kontrolować. Przecież nie masz złamanej nogi! No skręcona kostka, nie zdechniesz od tego! - Usłyszałam jakiś śmieszny głosik z tyłu głowy, i roześmiałabym się, gdybym oczywiście, wiedziała, jak to się robi. Żyję z kretynką - ten zabawny głosik znów dobiegł do moich uszu (ale jak on ma to zrobić, jeśli jest wewnątrz mnie? haha!), ale tym razem postanowiłam się na czymś skupić. Na czymkolwiek
                 Byłam przywiązana. Właściwie, miałam związane obie ręce i nogę, a dokładniej to zdrową nogę. Siedziałam na jakimś krześle, a może to był fotel, lub taboret? Nie wiem, ale z pewnością jedną nogę - tą chorą, niezwiązaną - miałam wyprostowaną, do tego pod kolanem leżało coś jak skrzyneczka, przy której leżała kolejna z różnorakimi narzędziami. Wnioski nasunęły mi się same. Zapewne będzie mnie opatrywał! stwierdziłam, po czym poczułam, jak z mojego serca spada kamień. Tak, a ja mam na imię Kunegunda. - warknął głos, ale, z niewiadomych mi przyczyn, tym razem nabawił mnie bardziej strachu niżeli śmiechu. Ten głos brzmiał jakby... jakby się bał, co również wprawiło mnie w ten stan.
                Moje zmysły zaczęły powoli wracać do swojej pracy - pokój przestał mieć tęczowe kolory, mimo to, dalej się kręcił; cisza w uszach ustąpiła miejsca nieznośnemu piszczeniu, a do nosa napłynęła obrzydliwa woń, jakby zaschnięta krew i zgniłe mięso. Ohyda. Heather, rusz się. - Głos znów rozbrzmiał w mojej głowie, ale tym razem postanowiłam się posłuchać. Szarpnęłam się lekko w moich więzach, po czym zaczęłam powtarzać tę czynność jak mantrę. 
- Nie wierć się, ukrócę Twoje cierpienia, laleczko. - Do moich uszu, tym razem z zewnątrz, dotarł głos Michael'a. Spojrzałam na niego mgliście - stał przy mojej nodze, rozglądając się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu Bóg sam wie czego. Mężczyzna miał na sobie biały kitel, co sprawiło, że poczułam lekki niepokój.
                Zmysły powróciły właściwie całkowicie; mój mózg przestał być otumaniony i zaczął działać tak, jak powinien. Rozejrzałam się, raz jeszcze szarpiąc za liny w celu uwolnienia samej siebie. Nic z tego - kolejna próba zakończyła się fiaskiem. Moje ciemne oczy zaczęły skanować pomieszczenie - i to był mój błąd.
                 Na każdej wolnej ścianie wisiały zakrwawione, brudne narzędzia. Gdzieniegdzie walały się ludzkie narządy - tak, ludzkie. Rozszerzyłam gwałtownie powieki i spojrzałam w prawo. Kolejny błąd. W kącie stała wanna. Wanna zapełniona ludźmi - a może bardziej już Zimnymi. Wszyscy byli martwi, i to właśnie tu zapach miał swoje źródło.
                       Poczułam, jakby moje serce przekuła igła, jakby złapały za nie przerażające szpony strachu, które czerpały satysfakcję z moich emocji. HEATHER. MUSISZ SIĘ UWOLNIĆ, TO PIEPRZONY KANIBAL! - wydarła się rudowłosa w momencie, w którym do moich oczu niekontrolowanie napłynęły łzy, gdy wpatrywałam się w wannę pełną ciał.
- O.. o m-mój Boż-ż-że... - Zdołałam wycharczeć, ponieważ po chwili miałam w swoich ustach knebel. I wychodzi na to, że poprzednie wypowiedziane zdanie miało być ostatnim w moim życiu.
<Ash? XD>

piątek, 13 maja 2016

Od Ashton'a CD. Heather

                        Las w wiosnę normalnie powinien tętnić życiem, a jedyne, co słyszałem to oddech Heather i szmer, i trzask gałęzi pod naszymi stopami. Przymykając oczy i zdając się tylko na zmysł słuchu, po lekkim podrasowaniu otoczenia wyobraźnią można byłoby uznać naszą wyprawę za zwykły spacer. 
Wystarczy wyobrazić sobie te wszystkie śpiewy ptaków, które były z lekka irytujące, owadów latających wokół uszu, szumu rzek, które najbardziej wyryte zostały w pamięci - zaledwie dziesięć lat temu, kiedy to jako dwunastolatek byłem poza domem praktycznie od rana do rana. Moje dzieciństwo opierało się głównie na szwędaniu po lasach i łąkach lub dachach budynków miasteczka.                          Uśmiechnąłem się na wspomnienie beztroski, tego zapachu traw, i wypraw, które zawsze kończyły się zasmarkaną i załzawiona twarzą lub wizytą w szpitalu. Teraz było prawie tak samo. Tylko świat, a przynajmniej jego część, pogrążyła się w cholernej ruinie, a choroba pogłębiła się jeszcze bardziej. 
- Wszystko w porządku? - odezwała się Heather, po czym spojrzała na mnie z troską.
- O to samo mógłbym zapytać ciebie - westchnąłem nieprzerwanie patrząc się pod nogi. Dziewczyna skomentowała to krótkim westchnięciem przesyconym bólem i tyle mi wystarczyło, by wiedzieć, że nie jest dobrze. Poczułem dziwne ukłucie winy, jakbym przypomniał jej o bólu. Moja uwagę jednak szybko przykuło coś innego - minęła kolejna godzina, a razem z nią zaczął się wczesny wieczór.                                Która była dokładnie? Tego już nie mogłem wyczuć; zbyt przejęty ranną towarzyszką straciłem nieco poczucie czasu, więc nie kojarzyłem nawet ile czasu kulejemy przed siebie. 
- Ash.
Równo ze słowami Heather zatrzymała się, co uświadomiłem sobie, dopóki nie poczułem lekkiego szarpnięcia. Oparła o pobliskie drzewo, przenosząc ciężar całego ciała na zdrowa kończynę i przeczesała ciemne włosy, wzdychając ciężko:
- Do bani. Ściemnia się, a...
                Dalej słysząc szybki oddech z dzieciństwa rozglądałem się po drzewach, które nagle wydały mi się dziwnie znajome, jakbym przechodził tędy codziennie, ale dopiero teraz spojrzał w górę, zauważając korony drzew. Wszystkie dźwięki nasiliły się niemalże zagłuszając słowa rannej.
- ...óle mnie słuchasz? - Wszystkie dźwięki jak na pstryknięcie palców ucichły. Spojrzałem na ciemnooką, która ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się mi jak nauczycielka na ucznia.                                Zwilżyłem usta i przełknąłem ślinę, czując jak dawno nic nie piłem. Spojrzałem to na dziewczynę, to na wyższe gałęzie drzew, po czym zrobiła wielkie oczy. - Nie - zaprotestowała od razu. Nawet nie nabrałem powietrza, by powiedzieć. Widocznie Heather nie marzyła sie noc pięć metrów nad ziemią. Wspiąć się na roślinę - pół biedy, ale zejść... Chyba na kilogramie prochów przeciwbólowych.
Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku jednocześnie wzruszając ramionami. Ujęła ją delikatnie, po czym z wielkim grymasem na twarzy ruszyliśmy dalej.

<H.? Pod koniec już takie głupoty pisałam...>

wtorek, 10 maja 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                      Spoglądając w oczy szatyna poczułam się najnormalniej w świecie głupio. Poczułam się głupio z tym, że przeze mnie tak bardzo się martwił. Przecież chciałam tylko pomóc, a gdybym ja zginęła, nic by się przecież nie stało, prawda? Może dla Ciebie. Ale jemu na Tobie zależy. - podpowiedziała usłużnie moja podświadomość, a ja, niechętnie, musiałam przyznać jej rację. Nie chciałam, żeby ktokolwiek się do mnie przywiązywał. Byłam wagabundą, dziewczyną, która nigdy do nikogo się nie przywiązuje, nie bawi się w grupy, czy, Boże broń, związki. A może to przeszłość? A może już zdołałam się przywiązać do tego błękitnookiego szatyna, przekraczając to, że ja tego nie robię?
- Okej. - Mruknęłam, czując, że moje oczy stają się mokre. Matko, Heather, nie klej się, bo całkowicie z Tobą ocipieję! - warknęła ruda, na co ja tylko wywróciłam oczami.
                    Błękitnooki uśmiechnął się do mnie promiennie, a ja, nadal trzymając swoją dłoń na jego, nachyliłam się nad nim i po prostu pocałowałam. Delikatnie, ale też paradoksalnie namiętnie. Mówiąc szczerze, wcześniej, w naszym byłym pokoju, byłam pewna, że tam dokonam swojego żywota, pogodziłam się z tym. Jak już parę razy wspominałam, jestem histeryczką.
                     Chciałam usiąść okrakiem na kolanach chłopaka, ale coś mi przeszkodziło. I bynajmniej nie chodziło mi o to, że szatyn jeszcze bardziej pogłębił nasz pocałunek, a o ból, który nagle opanował moje ciało. Syknęłam cicho, tym samym przerywając nasz kontakt, wypełniony strachem i pewną nutką frustracji. Westchnęłam cierpiętniczo, po czym rozejrzałam się dookoła. Wcześniej nie zauważyłam braku Toma w naszym gronie, ale po minie szatyna, postanowiłam nie wypytywać o to. Zamiast tego, rozpoczęłam zupełnie inny temat. 
- Musimy znaleźć miejsce do spania, póki adrenalina działa - powiedziałam cicho, kręcąc głową. Chwyciłam się za drzewo z zamiarem podniesienia się na swoje kulawe nogi. Szatyn błyskawicznie załapał, o co mi chodzi, i w tym samym tempie podniósł się na nogi, łapiąc moją rękę i podciągając mnie. Poczułam delikatne szarpnięcie, i, nim się zorientowałam, siedziałam w ramionach szatyna, ściśle ogarnięta jego ciałem.
- Boże, naprawdę, nie strasz mnie tak więcej. - Mruknął błękitnooki, opierając swoją brodę o moją głowę. Skinęłam nieznacznie głową, po czym objęłam Ashtona swoimi ramionami, całkowicie ignorując ból poturbowanego ciała. Po prostu wtuliłam się w niego jak w pluszaka, dostosowując się do jego ramion. Zignorowałam cały swój ból, który, jakby nie patrzeć, promieniował od kostki do łydki, sprawiając, że miała ochotę wyć. Z doświadczenia jednak wiedziałam, że póki adrenalina działa, ból nie będzie aż tak doskwierający. Zabawa zacznie się dopiero, kiedy będę na czysto, dlatego też westchnęłam i, z ubolewaniem, wyplątałam się z uścisku szatyna.
- Naprawdę. Musimy znaleźć schronienie, póki mogę chodzić. - Westchnęłam, stawiając wątły krok w przód. Ashton szybko złapał mnie za łokieć, kiedy zachwiałam się pod ciężarem swojego ciała, kiedy oparłam go o prawą stopę. Syknęłam cicho i uśmiechnęłam się blado do błękitnookiego, który w odpowiedzi tylko pokręcił niezadowolony głową. - Jeśli noc zastanie nas, kiedy będziemy w środku lasu, będziemy jak ludzie z głośnikiem na fula, z którego leciałoby 'HEJ, TUTAJ! TUTAJ JEST KOLACJA!' - Powiedziałam, żywo gestykulując, co zaskutkowało  uderzeniem szatyna w twarz. Nie było to jakieś specjalnie mocne uderzenie, ot, zwykłe pacnięcie, ale, nie powiem wystraszyłam się, że coś mu zrobiłam, dlatego też gwałtownie wciągnęłam powietrze, i, ignorując ból, podskoczyłam do chłopaka. - Matko, przepraszam! - pisnęłam, łapiąc go za dłoń oburącz.
                             Ashton za to zaczął się śmiać, i to jak wariat, dosłownie. Wolną ręką złapał się za brzuch chichocząc, zapewne z mojej postury. Uniosłam brew, czując się, upokorzona? Może to za mocne słowo, ale czułam się mniej więcej właśnie w ten sposób. Chłopak, widząc zmieszanie na mojej twarzy, pochylił się nade mną i pocałował mnie lekko w usta, opierając czoło o moje, po czym odezwał się, patrząc w moje oczy.
- Nic się nie stało, my lady. - Po czym złapał mnie za rękę i ruszył powoli na północ. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam za nim, lekko kuśtykając i splatając ze sobą nasze palce.
 
<Ale to jest kapsko, matko jedyna. Ash?>

wtorek, 10 maja 2016

Od Ashton'a CD. Heather

                     Wiedziałem. Wiedziałem, że to nie mogło się udać, że cos pójdzie nie tak, jednak nie sądziłem, że dojdzie do tego. Heather, spadającą i uderzającą z wielką gracją o grunt sprawiła, że moje ciało ogarnęła kolejna faja paniki, a krzycząc, podbiegłem w momencie, kiedy znalazła sie na ziemi. Nawet blondyn znalazł się przy mnie. Jedną dłonią ująłem jej głowę, drugą przyłożyłem do szyi, by wyczuć puls. I kamień spadł mi z serca, kiedy wyczułem tępo bicia jej serca. A już zacząłem wyobrażać sobie te nagłówki na pierwszych stronach gazet: "Zabiła się skacząc z pierwszego piętra!".
- Bogowie, dziękuję - westchnąłem z ulgą. - Tom - zwróciłem się do blondyna, biorąc dziewczynę na ręce. - Musimy dostać się do lasu, jest niedaleko. - Mężczyzna skinął głową i jakby robił to od lat, wyciągnął swoją broń zza pasa i ruszył szybko, ale nadal czujny, prowadząc nas przed siebie.
Nie wiem ile zajęło nam dotarcie do celu. Przez całą drogę skupiałem się w większości na Heather. Obejmowałem spojrzeniem jej ciemny strój tak długo, aż wchłonąłem delikatna twarz. W powietrzu dalej czułem zapach dymu, było wręcz nim przesiąknięte, choć z minuty na minutę oddalaliśmy się od byłego schronu. Widocznie zbyt długo tam siedziałem. Przywiązałem się do budowli jak do własnej. 
                     Myślałem o pożarze do momentu, aż pod stopami usłyszałem szelest chrustu. Od razu się zatrzymałem pochłaniając krajobraz drzew, który po chwili zamienił się w panoramę miasta, a w samym jego centrum kłąb dymu, który wręcz wrzeszczał: "Chodźcie tu wszyscy! Tu coś się dzieje!" Szkoda tylko, że zainteresowani zobaczą tylko płomienie.
- Ashton. - Tom powiedział słabo, jednak dostatecznie zwróciło to moją uwagę. - Na północ - wskazał kierunek palcem - znajduje się obóz. Coś jak biwak, ale z masą ludzi. Mają dużo broni, jedzenia... Mówię, na wszelki wypadek. Może skorzystacie, zwłaszcza teraz. - Odwróciłem się tylko na chwilę, by ostatni raz spojrzeć na smolisty dym, a kiedy chciałem podziękować za troskę - chłopak zniknął. Nie zaskoczyło mnie to, jednak wzrokiem zacząłem szukać jego sylwetki, wiedząc, że i tak jej nie odnajdę. Postąpił prawidłowo, choć w sercu utkwiło parę igieł winy. Ile miał lat? Był prawie w moim wieku, a los skazał go na śmierć. Może nie umrze ze starości, ale prędzej czy później zginie zabity przez spanikowanych, jeszcze zdrowych ludzi. Nie powinienem o tym myśleć, ale fakt, że każdy krwiożerczy Zimny był kiedyś normalnym człowiekiem wprowadzała w lekką depresję. 
                     Wróć na ziemię, Ash, skarciłem się w duchu, na co mój mózg szybko zareagował zalewając mnie falą pytań. "Gdzie przeczekamy resztę dnia i noc?" brzmiało jedno z nich. Byliśmy w lesie, bez problemu moglibyśmy wspiąć się na drzewa, ale (tak, niestety znalazło się jedno 'ale') niepokoiła mnie prawa noga Heather. 
                     Znajdując w miarę wygodne miejsce położyłem szatynkę, opierając ją o pień. Obejrzałem ją, by sprawdzić, czy tylko nogę na uszkodzoną. Kolejne kamienie serca - czysta. Zająłem się więc kostką. Usiadłem na przeciwko niej. Zdejmując jej buta poczułem się dziwnie. Jakbym naruszał jej prywatność. Pomińmy fakt, iż spaliśmy ze sobą i non stop się całujemy... oraz fakt posiadania malinki na szyi. Odepchnąłem myśli wracając do problemu. Tak problemu, gdyż tak jak przypuszczałem panna "ja muszę to podpalić" miała skręconą kostkę. Nic dziwnego, skoro upadła tak nieudolnie. Nie byłem lekarzem - w takich sytuacjach żałuję -, jednak wiedziałem, że trzeba się tym zająć, jakoś unieruchomić stopę. Tylko czym? Zacząłem sprawdzać skromny stan naszych rzeczy, a w między czasie dziewczyna zaczęła sie przebudzać. Wiercąc się, otwierała oczy. Na jej twarzy pojawiło się zdziwienie, kiedy zauważyła swoją naga stopę. Rozejrzała się jeszcze wokół siebie. Zauważając scenerię widocznie wszystko zaczęło je się przypominać.
- Obiecałaś - mruknąłem, patrząc na nią z uśmiechem i ulgą, że sie nie zabiła. - Obiecałaś, że nic ci sie nie stanie - wyjaśniłem, wzdychając, na co dziewczyna zmarszczyła brwi, jakby nie wiedziała o czym mówię. 
- Przecież jestem cała - jęknęła dalej lekko zamroczona. Chcąc cos sobie udowodnić podkurczyła nogi, by wstać, ale zakończyło się to tylko seriami jęków i przekleństw. Spojrzałem na nią wzrokiem "a nie mówiłem?" Ta tylko pokręciła głowa przyciskając dłonie do twarzy. 
- Nie wierzę.
- Miałaś szczęście, że nie było to złamanie otwarte - spuściłem wzrok. - Mogło sie wdać zakażenie, a co gorsza to świństwo od Zimnych. - W myślach dziękowałem bogom, że dziewczyna skończyła ze zwichniętą kostką. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby została poważnie ranna. obwiniałbym tylko i wyłącznie siebie. Nie Zimnych, nie da bezmyślną dwójkę. Siebie. 
- Zostawiłbyś mnie? - Spytała nagle. - Gdybym się zaraziła - sprostowała. 
                    Nie podobał mi się temat jaki zaczęła. I nie chodziło o możliwość zamiany w Szwędacza. Było to najtrudniejsze pytanie jakie mi zadano ze względu na nasze relacje. Bo kim właściwie dla siebie byliśmy? Przecież nie byliśmy parą, a wszystko prócz długości naszej znajomości na to wskazywało. Przyjaciele...? Nie, tak się nie zachowują ludzie w worku zwanym "friendzone". Kochankowie - trochę lepiej, ale nadal nie to. Zbuntowana młodzież. Może to jest najtrafniejsze określenie. Ale tak naprawdę żadne określenie by nie pasowało. Ta moja cała próba określenia, nazwania tego czegoś zaczynała mnie coraz bardziej bawić. Ba, cała ta sytuacja zaczęła.
Ruszyłem się z miejsca, by znaleźć się tuż przy dziewczynie. Ułożywszy się wygodnie tak, że stykaliśmy się ramionami, spojrzałem w jej kierunku, uśmiechając się lekko na widok jej... smutku?                       Nasze twarze dzieliło parę centymetrów, co najwyraźniej stało się u nas codziennością. 
- Heather - mruknąłem. Choć niechętnie, H. podniosła wzrok zerkając leniwie. Wzdrygnęła się, kiedy moja zimna dłoń dotknęła jej lekko obdartego policzka. - Nie strasz mnie tak więcej, okay? - Powędrowałem wzrokiem do jej mokrych oczu i tam zatrzymałem się na moment powoli dostrzegając powiększone źrenice.
Dziewczyna nakryła swoja dłonią moją i skinęła krótko głową.

<H.?>

sobota, 7 maja 2016

Od Heather CD. Ashton'a


                       Jak to się stało, że nasza oaza spokoju, miejsce, gdzie przecież nic nie mogło się stać, teraz jest naszą mogiłą i placem największej rzezi? Nie potrafiłam tego pojąć. Nie potrafiłam pojąć tego, jak nagle wszystko się zawaliło. Znowu. Znowu czułam się jak tamta dziewczyna, młody, nierozumiejący świata podlotek, który musi z dnia na dzień wydorośleć, bo cholerni lekarze postanowili pokonać Boga.
                      Adrenalina kotłowała się w moich żyłach, nie dopuszczając do mojego mózgu żadnych racjonalnych wyjść, dlatego dziękowałam za to, że szatyn nie miał zdiagnozowanego zaburzenia osobowości, i mimo naszych wrzasków dał radę wymyślić zalążek jakiegoś planu. Pochwyciłam się tej myśli jak tonący żyletki i, skupiwszy się na niej, wpadłam na to, jak wyewakuujemy się z tego miejsca jak najdalej. 
- Masz rację, musimy to zrobić - odezwałam się spokojnym głosem, migiem rozglądając się po pomieszczeniu. Moją uwagę przykuło małe opakowanie po zapałkach, które leżało na półce obok szatyna; w tym samym momencie usłyszeliśmy trzask i huk, co miało oznaczać, iż Zimni nasycili się już Krisem i są na naszym tropie. 
- Tom - rzuciłam spokojnie, spoglądając na blondyna, który trzymał się za swoją uszkodzoną rękę. Stwierdziłam, że nie będę się tym teraz zajmować, teraz musiałam uratować nas z opresji. - Idź do drzwi. Zabarykaduj je, nie wiem, cokolwiek. - Westchnęłam ciężko, spoglądając mu w oczy. - Musisz opóźnić ich przyjście. Zdobądź dla nas czas. 
                      Mężczyzna skinął głową i szybko zajął się wyznaczonym przeze mnie zadaniem, momentalnie znajdując dość ciężki mebel, który jest w stanie choć na parę sekund zatrzymać przybycie chodzącej śmierci.
- Ashton. - Odezwałam się, spoglądając na szatyna. W jego błękitnych oczach zobaczyłam strach i troskę o to, czy przeżyjemy. Uśmiechnęłam się do niego słabo, po czym odezwałam się. - Znajdź coś łatwopalnego, coś, co pomoże nam w wykonaniu planu. - Ash skinął głową i zasalutował ze słowami 'tak jest, szefowo!' po czym zaczął przeszukiwać szafki. Ja w tym czasie chwyciłam zapałki i schowałam je w kieszeni bluzy. Zebrałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, łuk i kołczan przewieszając sobie przez szyję. 
                             Zerwałam deski, które więziły okno, w momencie, w którym szatyn podskoczył i głośnym 'mam!', po czym spod szafki wyjął całą butelkę Whiskey. Tom pobladł lekko, i wymamrotał pod nosem.
- Oh, to tu ją zostawiliśmy... - Przewróciłam zirytowana oczami i złapałam butelkę w dłoń. Odkręciłam ją szybko, biorąc jednego łyka, jak to się mówi, na odwagę. Błękitnooki pokręcił rozbawiony głową, a po chwili sam zrobił to samo, co ja. Resztę trunku wylaliśmy na cały pokój, po czym rzuciliśmy butelkę pod drzwi. 
- Tom! Zostaw to, musisz wyskoczyć! - Wykrzyknęłam. Chłopak spojrzał na mnie i zmarszczył brwi, ale widząc moje naglące spojrzenie wykonał rozkaz. Odbiegł od drzwi, które zaczęły się lekko chybotać i stanął przy Ashtonie. Kucnął na parapecie i spojrzał w dół, po czym wciągnął powietrze i zeskoczył. Spojrzałam na niego; siedział na ziemi, ale nie wyglądał, jakby bardzo się zranił. Uśmiechnęłam się blado i zwróciłam się do szatyna, dokładnie w tym samym momencie, w którym od zwrócił się do mnie.
- Teraz Ty. 
- Nie, Ashton. Ja muszę to podpalić. - Powiedziałam stanowczo, wskazując na rozlaną ciecz. Chłopak już miał otworzyć usta, żeby mi się przeciwstawić, ale podeszłam do niego i złapałam za jego dłoń, po czym stanęłam na palcach i pocałowałam go w usta, skutecznie mu je zamykając. - Idź, Ashton. Im dłużej zwlekamy, tym mniejsze szanse na przeżycie. - Powiedziałam, znów łącząc nasze usta i zaplatając ze sobą dłonie. - Jestem dużą dziewczynką, nic mi nie będzie. 
- Obiecujesz? - szept szatyna był ledwo słyszalny, jakby wypowiedział te słowa przez gulę w gardle. Westchnęłam cicho i spojrzałam mu smutno w oczy, przełykając kluchę w gardle.
- Już! - Warknęłam, odpychając go w stronę okna. Nie mogłam obiecać mu czegoś,czego sama nie byłam pewna. Chłopak spojrzał na mnie z bólem, po czym podszedł do mnie, objął w talii i pocałował raz jeszcze. Poczułam, że moje nogi stają się jak z waty, ale nie pozwoliłam im zostać w takim stanie na długo. Otrząsnęłam się w momencie, w którym szatyn odszedł do okna z bladym uśmiechem.
- Do zobaczenia na dole, Heather. - Powiedział, po czym zeskoczył z okna. Podeszłam szybko do framugi, w momencie, w którym usłyszałam kolejny trzask. Drzwi były już w stanie krytycznym praktycznie całe połamane, ale ja musiałam się upewnić, że błękitnookiemu nic się nie stało. Odetchnęłam, kiedy zobaczyłam go wypatrującego mnie w oknie. 
                    Cofnęłam się z jego widoku, po czym odpaliłam zapałkę, czekając na atak Zimnych.
- Chyba, ze po drugiej stronie, Ashton. - Wyszeptałam pod nosem, wyczekując momentu, w którym Szwendacze przedrą się przez słabą zaporę. 
- Jeszcze chwilka, Heather... - wyszeptałam do siebie, przyglądając się rozwalającym się drzwiom z sercem w gardle. W dłoni trzymałam powoli spalającą się zapałkę, w każdej chwili gotowa rzucić ją w stronę łatwopalnej cieczy. Usłyszałam kolejną falę huków i jęków, po czym do moich uszu dobiegł trzask wskazujący na to, że już za chwilę drzwi nie wytrzymają napięcia tylu ciał.
                          Czas nagle się zatrzymał, kiedy przerażający łoskot łamiącego się drewna przebił się ponad wszelkie inne hałasy. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, czując, jak moje ciało dygoce w przerażeniu. Z dołu, gdzie stali bezpiecznie Ashton i Tom słyszałam krzyki 'Boże, Heather, uważaj!', ale przestałam zwracać na nie wszelką uwagę. Jedyne, co wiedziałam, to to, że nie mogę podpalić alkoholu ani za późno, ani za wcześnie.
                       Zimni wparowali do pokoju i, widząc mnie na samym jego końcu, ruszyli w pościg. TERAZ! wrzasnęła moja podświadomość. Zagryzłam wargę i rzuciłam kończącą się palić zapałką wprost w rozlaną whiskey. 
                      Przerażenie opętało moje ciało, gdy przygnita twarz Zimnego mignęła przed moją, o mało co nie zahaczając o mnie swoimi żółtymi zębiskami. W tym samym momencie ogień dosięgnął whiskey rozlanej w pokoju: wszystko wokół mnie eksplodowało, wszędzie pojawiły się jęzory ognia, pochłaniające zgnite ciała, łaknące mojego mięsa. Momentalnie w moje ciało buchnęła fala gorąca, a potem niewidzialna siła wypchnęła mnie za okno. Otworzyłam szerzej oczy, w duchu przygotowując się na upadek z drugiego piętra. Zamknęłam oczy i pożegnałam się wewnątrz ze wszystkimi, czując, jak pod powiekami zaczynają gromadzić mi się łzy. 
                       Osunęłam się w ciemność, kiedy moje ciało z głuchym łoskotem upadło na ziemię, a w moich uszach rozbrzmiał męski wrzask.
- Heather!


<Ash? Mam wrażenie, że żadne zdanie nie pasuje do kolejnego kri>

sobota, 7 maja 2016

Od Ashton'a CD. Heather

                      Ryki, jęki, trzaski i krzyki chłopaków, wystarczyło naprawdę niewiele, by zniszczyć tak piękną chwilę oraz przyprawić nas o zawał serca. Uśmiechy z naszych twarzy spełzły równie szybko jak się pojawiły. I choć przez pierwsze parę sekund każde z nas wsłuchiwało się w znane wszystkim odgłosy, dobre wiedzieliśmy, że tuż pod nami rozpoczyna się piekło.
- Hather - mruknąłem, by zwrócić uwagę dziewczyny, która od razu spojrzała w moją stronę. Mój mózg już zaczął przypominać sobie plan korytarzy, pomieszczeń i wszystkich możliwych wyjść. -       - Broń - powiedziałem tylko i jak jeden mąż ruszyliśmy w stronę wejścia na korytarz. 
                   Na szczęście horda Zimnych nie dotarła jeszcze na piętro, jednak im bliżej byliśmy sypialni, tym głosy stawały się mocniejsze, jakby wszystko miało miejsce tu obok.
Chcąc wejść do pokoju, usłyszałem głośną wiązankę z ust Heather, która stała nachylona przy barierce schodów. Na jej twarzy malowało się takie przerażenie jak w momencie, kiedy ją pierwszy raz spotkałem. W mgnieniu oka znalazłem się przy niej. Równie szybko odszukałem postać Toma. Był blisko schodów, jednak z trzech stron oblegany przez pognite ciała. Jedno z nich padło uderzone złotawą rurką wyglądającą jak stojak od lampy. Ten ruch, choć w niewielkim stopniu pozwolił mu wspiąć się wyżej i w taki sposób był prawie na półpiętrze. 
                        Wpatrywałem się w tłum Zimnych czując jak czas zwalnia, a koncert jęków i krzyków powoli cichnie. Mijała sekunda za sekundą, a ja dalej nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Jak to w ogóle możliwe? Jak te monstra sie tu dostały? 
                          Z czasem usłyszałem, jak Heather gwałtownie wciąga powietrze w płuca, a jej wzrok wbity był dokładnie w postać Krisa, który zmierzał w kierunku schodów. Jeden z Zimnych już biegł w jego stronę, a mnie zabrakło tlenu w płucach, by cokolwiek powiedzieć. Truchło chwyciło go wgryzając się w jego ramie, czemu towarzyszył krzyk tak głośny. Urwał się szybko, kiedy kolejne ciało go zaatakowało. 
                 Mogłem coś zrobić. Cokolwiek. Nawet pomóc Tomowi, jednak ja tylko stałem i patrzyłem. Serce waliło w pierś jak młot, a twarz była wykrzywiona w przerażeniu podobnie jak twarz Heather, czułem to doskonale, jednak nic nie mogłem zrobić. Kolejne ciała przygniatały siebie nawzajem coraz bardziej tłumiąc wrzaski szatyna. 
                    Odsunąłem się o krok i w tym samym momencie ktoś chwycił mnie za ramie i odciągnął od barierki kierując się wprost do sypialni. Kiedy przekroczyłem próg pokoju i usłyszałem trzask drzwi wraz z kliknięciem zamka oraz nierównymi oddechami ciemnookiej oraz blondyna, wszystko powróciło do normalnego tępa, zwłaszcza, gdy Tom oparł sie o ścianę łapiąc się za przedramię. Bluza w tamtym miejscu zaczęła przesiąkać krwią. Wbiłem przerażony wzrok w szkarłatną ciecz i aj na zawołanie mój mózg wyłączył się. Po raz kolejny chciałem coś zrobić, powiedzieć coś, jednak Heather już się tym zajęła.
- Ratujemy ci twoją zasraną dupę, po czym okazuje się, ze jesteś, kurwaa, ranny?! - Heather niemalże była gotowa rzucić się na blondyna i udusić go gołymi rękami. Chłopak zaczął się tłomaczyć, jednak ta nie dała mu dokończyć. Nic dziwnego, nawet końska dawka antybiotyków by mu nie pomogła. Nikomu by nie pomogła. 
                        Kiedy wszyscy - czyli Pani Odważna oraz Pan Mądrala przekrzykiwali się nawzajem, ja wpatrywałem się w pustkę bez żadnych emocji. Mój mózg szukał jakiegokolwiek planu ucieczki, o ile było to możliwe. Ale jak to mówią, nie ma sytuacji bez wyjścia. 
Zbierzmy fakty, powiedziałem sam do siebie z takim spokojem, jakbym miał czas. Jesteśmy w totalnej dupie, czyli: znajdujemy się praktycznie w centrum domu, na piętrze; pod nami dzieje się istna rzeź, podobnie jak tutaj - zaraz za drzwiami, które swoją drogą nie wytrzymają długo. Plusy: mamy broń, bez której byśmy sie stąd nie ruszyli. 
Heather nabrała gwałtownie powietrze w płuca, co zwróciło moją uwagę. Nieco zdezorientowany szukałem jej sylwetki, która znalazła się tuż przede mną z dłońmi opartymi o biodra.
                        Chrząknąłem, oblizując wargi. 
- Nie uciekniemy stąd nie ponosząc szkód - zacząłem powoli, ale jednocześnie tak, by żadne z dwójki nie wtrąciło mi się w pół zdania. - Jesteśmy na piętrze, więc jedynym wyjściem stąd są okna - kontynuowałem nadal spokojnie, ignorując jęki i warkoty. - Będziemy musieli... skoczyć, ale - zatrzymałem się na parę sekund. Oczy Toma i Heather z niecierpliwością wyczekiwały kolejnych słów. - Zimni nie są aż tak głupi. Skoro znaleźli wejście, to znajdą i wyjście... i z czasem nas.
- Więc? - spytało jedno z nich.
W gardle wyczułem dobrze znaną mi gulę, którą z trudem dało się przełknąć. Niewidzialne ręce zacisnęły się na mojej szyi nie pozwalając powiedzieć mi nic więcej. Sam nie chciałem tego powiedzieć. 
- Trzeba spalić to miejsce. Razem z bestiami.

<Heather? Nach, słabe to coś>

wtorek, 3 maja 2016

Od Heather CD. Ashton'a


                  Siedząc na tym pamiętnym dachu czułam się swobodnie. Naprawdę, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jak wcześniej myślałam, że będzie pomiędzy nami krępacja, tak teraz ujęłabym to jako zwykłą, typową ciszę, gdzie oboje się nad czymś zastanawialiśmy, ciesząc się tym, że każdy ma przy sobie drugiego. Jakkolwiek mało logicznie czy zupełnie nie spójne to jest. 
                  Nim się właściwie spostrzegłam, chłopak się podniósł z moich kostek i rozciągnął kości, po czym wczłapał się na miejsce obok mnie. Westchnęłam i oparłam się o niego, na co on objął mnie w talii. Przymknęłam lekko powieki, mrucząc coś pod nosem. Ashton oparł brodę o moją głowę i tak siedzieliśmy, wsłuchując się we własne oddechy. Zaczęłam przetwarzać w głowie jego słowa, i nim się spostrzegłam, w mojej głowie zawitał plan, jak pokazać panu Przede-Mną-Nie-Ma-Ucieczki, jak bardzo się myli. 
                   Mruknęłam coś cicho, i uniosłam wzrok. Ashton spoglądał na mnie z uśmiechem, co wykorzystałam w szybkim tempie. Uśmiechnęłam się do niego uroczo, po czym przerzuciłam przez niego nogę, co zaskutkowało tym, że znów siedziałam okrakiem na jego kolanach. Nachyliłam się z uśmiechem nad jego ustami, tworząc wokół nas aureolę z czarnych włosów. Chłopak spoglądał na mnie, czekając, co zrobię dalej. Złapałam zimnymi dłońmi za oba jego policzki i połączyłam nasze usta w spokojnym pocałunku, który z chwili na chwilę przeradzał się w coraz bardziej namiętny. W końcu otworzyłam lekko usta, pozwalając chłopakowi na jeszcze większe pogłębienie pocałunku.
                        Kiedy właściwie miałam go w garści, powoli zaczęłam schodzić z pocałunkami w dół, stopniowo, najpierw całowałam kąciki jego warg, po czym przeszłam na żuchwę, i w ten właśnie sposób znalazłam się na szyi, gdzie przystanęłam. Przywarłam ustami do ukrwionego miejsca, zostając tam na parę chwil.

- Teraz to przede mną nie ma ucieczki. - Mruknęłam w jego kark, po czym dmuchnęłam w zaczerwienione miejsce, uśmiechając się pod nosem. Na twarzy chłopaka odmalowało się zdezorientowanie, kiedy odsunęłam się od niego, przez co mógł zobaczyć moje dzieło. Szok przeskoczył po jego twarzy, kiedy odkrył na swojej skórze czerwoną malinkę. Swoją drogą, jak on tego do cholery nie poczuł? Odezwała się zielonooka, ale zbagatelizowałam ją niemą ciszą. 
- Czy Ty właśnie... - Odezwał się powoli, wciąż przenosząc wzrok ze mnie na swoją skórę.
- Owszem. Właśnie zrobiłam Ci malinkę. - Rzuciłam rozbawiona, wstając szybko. Chłopak spojrzał na mnie w szoku, otwierając szeroko usta, po czym przeniósł spojrzenie ze mnie na miejsce, na którym go naznaczyłam, i z powrotem. - Że niby przed Tobą nie ma ucieczki? - Dodałam zawadiacko się przy tym uśmiechając. - Teraz to Ty nosisz na sobie moją malinkę. Co oznacza, że w pewnym sensie Cię naznaczyłam jako swojego. - Zachichotałam, zakrywając prawą ręką swoje usta. Ashton zmarszczył brwi i otworzył usta, by się odezwać, ale po chwili szybko je zamknął. Powtórzył tę czynność parę razy, przez co wyglądał jak ryba, co wywołało u mnie jeszcze większą falę śmiechu.
- Jesteś niemożliwa. - Stwierdził w końcu, w grobowym spokoju. Odkryłeś amerykę, geniuszu, Mruknęła moja podświadomość, ale ponownie odprawiłam ją z kwitkiem, w tym przypadku oznaczającym ciszę. Uśmiechnęłam się jedynie w stronę szatyna, który wstał powoli, wciąż wlepiając we mnie te swoje ciemnobłękitne spojrzenie. - Heather... - dodał po chwili, dalej spokojnym tonem, po czym, dosłownie, w ułamku sekundy, zrobił parę szybkich kroków w moją stronę, chcąc mnie złapać. Uskoczyłam w ostatnim momencie, śmiejąc się głośno. Ashton dołączył do mojego śmiechu z krótkim - I tak Cię złapię! - po czym zaczęliśmy się gonić po całym dachu. Oczywistym był fakt, że chłopak wygrał, i już po paru sekundach trzymał mnie szczelnie w swoich objęciach, przylegając swoje usta do moich, a ja opierałam dłonie o jego tors, smakując jego warg. 
- Cholera! Kurwa jego jebana mać, Kris! - naszą sielankę przerwał głos Toma, stęk bóli i głuche warczenie pomieszane z jękami, co mogło oznaczać tylko jedno - atak Zimnych.

<Ashton?>