piątek, 20 maja 2016

Od Ashton'a CD. Heather

               Otworzyłem oczy i pierwsze, na co zwróciłem uwagę to na brak Heather. Rozejrzałem się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jej, jednak jedyną oznaką bycia dziewczyny był pomarszczony materac w miejscu, gdzie spała. 
- Heather? - mruknąłem słabo, bo tylko na tyle było mnie stać. Choć chciałem, nie potrafiłem powiedzieć nic głośniej. Jak się okazało, nie tylko z mową miąłem problem. Spróbowałem się poruszyć i kosztowało mnie to tyle, co próba powiedzenia czegoś głośniej. Byłem praktycznie przygwożdżony do łóżka i ani ciężar ciała, ani grawitacja nie sprzyjała próbom wstania.
Przewróciłem głowę na bok i nie marnując czasu, rozejrzałem się po pomieszczeniu, czując obolałe mięśnie. Dosłownie, przy każdym napięciu mięśni, płonęły one bólem, jakbym poprzedniego dnia został poważnie poturbowany. Spojrzałem na zegar, którego wskazówki pokazywały dwunastą dwadzieścia, co mogło wyjaśniać nieobecność brunetki. Gdyby była w pokoju, dawno by się odezwała. 
              Pewnie wstała wcześniej, a wszystko mnie boli od niewygodnej pozycji podczas snu i zmęczenia, powiedziałem w duchu, uspokajając złe myśli, które widocznie ani trochę nie czuły się uspokojone. Było południe, a ja dopiero wstałem; zazwyczaj wstaję dużo wcześniej. Dodatkowo czułem się jeszcze bardziej zmęczony, niż kiedy zasypiałem. A ból mięśni na pewno nie był spowodowany złym snem; obudziłem się w tej samej pozycji, co zasnąłem. 
Jest źle, przyznałem podnosząc się na łokciach, a ból w ramionach zaczął pulsować, rozchodząc się po całym ciele. Znowu wszystko zaczęło płonąć, jednak nie mogłem paść na poduszkę i przeczekać. Wiedziałem, że coś jest ze mną nie tak, zwłaszcza, że zaczynałem być coraz bardziej spokojny. Z sekundy na sekundę moje serce było wolniej, a mózg prawie przestał pracować. 
                Kiedy trzeba nie poddaję się tak łatwo. Po paru minutach w męczarniach, udało mi się wstać, ale ledwo co oderwałem się od materaca, a już znalazłem się na ziemi lądując na twarzy. Nawet wyciągnięcie rąk w przód nic nie pomogło. Mimo tak niezdarnego upadku, zabolały mnie tylko dłonie, przez otarcie o gruby dywan. Puls ani trochę nie przyspieszył. Przewracając się czułem się wręcz zrelaksowany, niżby wystraszony. To tylko potwierdzało moje zmartwienia. I choć bardzo chciałem poczuć strach, poczułem się jeszcze bardziej zrelaksowany.
***
                  Na bogów, nie mogłem chodzić! A jeśli już wstałem, to nogi miałem jak z waty. Uginały się pod moim ciężarem dającym możliwość przejścia jakiś dwóch kroków.
Przez całą drogę do salonu podtrzymywałem się szafek i komód, a to, co się na nich znajdowało, zazwyczaj spadło z głośnym trzaskiem. 
Miałem nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie jednym z tych spokojnych, małą przerwą od wiecznego uciekania i bronienia się. Bardzo się myliłem. Z resztą wszystko zaczęło się sypać od incydentu z Zimnymi w domu, który pewnie jest już kupką popiołu.
               Idąc, a raczej prawie czołgając się, doszedłem do kuchni. Oczywiście nie odbyło się bez natrafienia na blat, z którego stoczyło się parę szklanych butelek i naczyń, które z głośnym brzękiem rozbiły się na drewnianej podłodze. Zakląłem pod nosem, co zabrzmiało jak zlepek przypadkowych sylab i spojrzałem na szkody. Przecież jak Michael to zobaczy, zapewne najdzie jeszcze większa ochota by mnie zajebać. Dalej niezdarnie przesunąłem się w stronę szafki ze lekarstwami. Sam nie wiem, dlaczego. Nie potrafiłem myśleć racjonalnie, skoro mój mózg zamienił się w wodę. W ten usłyszałem mocne, szybkie kroki kierujące się w moją stronę. Nuta nadziei ogarnęła całe moje ciało i przez chwilę poczułem jak obracam się z pełnymi siłami, jednak nadzieja niepotrzebnie, gdyż ta została perfidnie zmiażdżona, kiedy poczułem jak ktoś łapie mnie od tyłu, przyciskając do ust materiał nasączony chłodna cieczą. Tylko przez chwilę szarpałem się w swojej obronie, jednak szybko padłem na ziemię wśród potłuczonego szkła. 
Kurw.a, Ashton, nie zasypiaj. Podnieś się, do jasnej cholery, PODNIEŚ SIĘ. 
Nic z tego. Ciało ogarnęło jeszcze większe rozluźnienie, oczy powoli spowijała ciemność, a w nozdrzach wciąż czułem ten przesłodzony zapach eteru.
***
- Tetrazepam - powiedział, podchodząc do nas z małym, ciemnym słoiczkiem wypełnionym małymi tabletkami - wiecie co to jest? 
             Każde z nas spoglądało na szklany przedmiot, starając się uspokoić. Znaczy dziewczyna próbowała, ja byłem od paru godzin. 
- Otóż jedna, mała tabletka po zażyciu całkowicie paraliżuje mięśnie, nieco upośledza nerwy i uspokaja. - Mężczyzna podszedł do Heather, nachylając się ku niej i wskazał mnie palcem. Zacząłem się domyślać, co ma na myśli. - Wiesz, laleczko, podałem twojemu chłoptasiowi małą dawkę zanim cię tu sprowadziłem. Myślałem, że o wystarczy, by przygwoździć go do łóżka, a tu proszę! - Michael podniósł głos i dłonie, jakby odkrył coś nowego. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów jak eksponat i mruknął coś pod nosem. Tak, wpadłem prosto w szpony - jak się później przekonałem - sadysty, kanibala. Nie wiedziałem dokładnie gdzie ten poje.b nas przetrzymuje. Może była to jakaś piwnica, albo specjalnie przeznaczone miejsce, gdzie mógł zaspokajać swoje... potrzeby. W każdym razie pomieszczenie wyglądało jak połączenie łazienki z rzeźnią, gdzie zapach podgniłego mięsa unosił się w powietrzu. 
                Siedziałem na przeciwko Heather w takiej samej pozycji - z nogami przywiązanymi do nóg krzesła i rękoma związanymi za oparciem. Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, myślałem, że gramy w jakim pieprzonym filmie, lub ktoś robi sobie żarty. Była wstrząśnięta, a kiedy zobaczyła, że sie przebudzam mruczała coś do mnie niezrozumiale. Myślałem, że po ataku eterem mi przejdzie, jednak nie, kolejny raz się pomyliłem, i byłem na siebie za to tak kurewsko wściekły... Czułem się dokładnie tak samo. Otumaniony i uspokojony, jakby nafaszerowano mnie antydepresantami. 
Nic nie zdołałem wydusić. Żadnego "Spokojnie" czy nawet głupiego "Wszystko będzie dobrze" (choć każdy w tym pokoju wiedział, że nie będzie). Zostało mi jedynie wpatrywanie się w oczy                             Heather, by wychwyciła moje myśli mentalnie. 
- Dawno nikt mnie nie odwiedził - odezwał się Michael - więc pobawię się wami jeszcze trochę. Ale najpierw musimy się jakoś dogadać... Więc, laleczko, teraz wyjmę ci te szmaty z ust - zwrócił się do Heather, której oczy zaświeciły się na jego słowa. Jakby tego właśnie chciała. - Ale morda w kubeł, mówisz tylko jak ci pozwolę. Pamiętajcie, mamy się miło i bezproblemowo dogadać.
Wykorzystałem moment, kiedy starzec stał do mnie tyłem i ostrożnie wyciągnąłem sztylecik zza pasa. Dzięki bogom postanowiłem się ubrać. Inaczej byłbym z niczym.
Dobra, Ash, skup się. Nie upuść tego zasranego ostrza, tnij delikatnie, nie zrań się, ciamajdo, bo się jeszcze zdradzisz. 
              Walczyłem jednocześnie z chęcią zaśnięcia, słabymi mięśniami i myślami, które miały mnie zmotywować. Jeśli mam być szczery, to słabo mi szło. Liny były grube, a ja nie miałem na tyle siły, by rozprawić się z nimi raz, dwa. W takim tempie zajmie mi to parę godzin, chyba że cudem odzyskam większe czucie w dłoniach.
Spojrzałem na chwilę w kierunku mężczyzny, który odwiązywał dziewczynie knebel. Zaraz po tym, kiedy brunetka wypluła szmaty z ust zaczęła wrzeszczeć:
- Kurwa jego pieprzona mać, ty pojebany!...
Wzdrygnąłem się, kiedy Michael z całej siły kopnął Heather w chorą kostkę. Ta automatycznie zawyła z bólu przeklinając, warcząc i zagryzając zęby. Gdyby tylko nie ręce związane z tyłu, z pewnością skuliła by się, łapiąc za źródło bólu. 

<Heather? :v>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz