wtorek, 29 marca 2016

Od Ashton'a CD. Heather

                       Zasnąłem szybko. Ledwo co zamknąłem oczy, a już straciłem świadomość. Po prostu odciąłem się od świata dopuszczając do siebie tylko moment na dachu i pocałunek zaledwie sprzed chwili, ponieważ były to jedne z przyjemniejszych chwil w tym dniu, a najprzyjemniejsze w ciągu dekady. I jak Boga kocham nadal czułem jej usta na swoich. 
                       Obudziło mnie światło wpadające mi prosto do oczu, dobijające się zza drewnianych desek przy oknie. Pech chciał, abym to ja pierwszy oślepł. Chciałem więc zakryć oczy przedramieniem, jednak coś mi nie pozwalało. Podobnie było z oddechem - nagle się na nim skupiając poczułem lekki ucisk na klatce piersiowej, co uniemożliwiło mi nabranie większej ilości powietrza. Coraz bardziej przytomniejąc dotarło do mnie, co, a jak się domyślałem - kto - uniemożliwia mi te konkretne czynności.
                        Spuszczając wzrok dostrzegłem ciemne włosy Heather, a później całą wtuloną w moją pierś jak w poduszkę, która swoją drogą leżała za plecami dziewczyny połową na ziemi, a połową dalej na materacu. Lewą ręką (okazało się, że tylko tą kończynę mam wolną, gdyż nogi również były przygniecione nogami brunetki) przetarłem oczy. Ten ruch widocznie obudził dziewczynę, gdyż ta zaczęła delikatnie się wiercić. Jednak nie podniosła głowy, tylko ułożyła się wygodniej bardziej na mnie napierając. Postanowiłem trwać w bezruchu. W końcu dam się nie budzi, a ja nie umierałem z niewygody. W tym czasie wróciłem pamięcią wstecz. 
                         Uśmiechnąłem się na myśl o wczorajszej chwili na dachu. Sam nie wiem, co nie do tego nakłoniło, ale w momencie, gdy wypowiedziałem jej imię przez chwilę się zawahałem, później to był tylko impuls i chęć posmakowania niepozornie łagodnej dziewczyny. Choler.a jasna, znaliśmy się parę godzin. Jednak Heather nie uderzyła mnie, nie odepchnęła, po prostu oddawała pocałunki, co było niezbitym dowodem na to, że całujący ją nieznany chłopak przeszkadzał jej to tak samo jak mi ona - czyli ogóle. Mogła mnie odepchnąć za drugim razem - kiedy to nie mogłem się jej oprzeć i pęknąłem. Coś sprawiło, że po pierwszym pocałunku pod gołym niebem chciałem więcej.
                          Westchnąłem cicho żałując, że prawdopodobnie sytuacja się nie powtórzy i w tym samym momencie usłyszałem cichy jęk dziewczyny. Poczucie, że zaraz zostanę pochłonięty żywcem przez brunetkę spowodowało po części zduszony śmiech.
- Dzień dobry, śpiochu - mruknąłem Heather do ucha, dzięki czemu przez jej ciało przeszedł dreszcz, który ją wybudził. Mruknęła coś pod nosem i podniosła głowę niemalże zderzając się z moją.                                       Parsknąłem śmiechem odchylając głowę do tyłu, wbijając ją tym samym w materac. Jej reakcją było ponowne, bezwładne opuszczenie głowy z powrotem na mój tors.
- Nie śmiej się, przeszkadzasz mi - mruknęła, jednak ja nie potrafiłem przestać. Ależ ona była urocza! W końcu podniosła się, opierając na łokciach. Jej twarz była zaskakująco blisko mojej. Nasze oddechy zmieszały się, a ja momentalnie poczułem coraz większą chęć ponownego przylgnięcia do ust Heather. Znowu. Czy ona naprawdę musi mnie tak prowokować? Jeszcze chwila, a będę od niej uzależniony. Chociaż z drugiej strony... byłoby to najlepsze uzależnienie. Ależ ta dziewczyna potrafi namieszać w głowie. 
- Przeszkadzam ci? - spytałem już pełen opanowania. 
- Tak, i mam nadzieję, ze i ja przeszkadzałam tobie - odpowiedziała. 

<H.? Mosz, dziołszko>

poniedziałek, 28 marca 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                      Od początku byłam ciekawa, gdzie znów wywiało tego ptasiego móżdżka, więc gdy tylko opuścił pomieszczenie, dźwignęłam się z łóżka i bezszelestnie ruszyłam za nim, przez korytarz ciemnych zakamarków i krętej drogi. Kiedy wyskoczył przez okno, jak myślę, na dach, odczekałam parę chwil, by dać mu chwilę samotności. Naciągnęłam jego za dużą koszulkę, którą mnie uraczył na dzisiejszą noc, by choć trochę zakryć swoje grube, niepotrzebnie wyeksponowane uda. Przeczesałam włosy prawą dłonią i bezszelestnie, do tego na bosaka, podążyłam drogą mojego towarzysza od siedmiu boleści.
                          Poczułam orzeźwiający zapach nocnego powietrza, który na chwilę otumanił moje zmysły. Opamiętałam się jednak szybko i przejechałam ciemnym spojrzeniem po tym, co było przede mną. Szybko napotkałam sylwetkę dobrze znanego mi chłopaka, i w tym samym tempie znalazłam się koło niego. Wzdrygnął się lekko pod moim dotykiem, ale kiedy zorientował się, że to ja, a nie przebrzydły Zimny, rozluźnił się. Podkurczyłam nogi i oparłam głowę o jego ramię, na co on uśmiechnął się lekko, nie spuszczając spojrzenia z tego, co rozprzestrzeniało się przed nami.
                      Podążyłam za jego wzrokiem i uśmiechnęłam lekko. Niebo było czyste, jakby specjalnie pokazywało nam swoje atuty. Bezproblemowo znalazłam parę zbiorowisk gwiazd, w głowie nadając im nazwy. Uśmiechnęłam się, gdy do umysłu wkradła się dawno nie słyszana melodia, która kojarzyła mi się z Lucille. 
- O północy wejdźmy na dach, żeby patrzeć w oczy gwiazd, przecież nikt nie zobaczy jak w nocy szukamy ich nazw... - zanuciłam pod nosem, dalej szukając jakiś konstelacji na niebie. Z łatwością odgadywałam ich nazwy, przypominając sobie, jak robiłam to z siostrą, wiele lat wstecz, jeszcze przed atakiem Zimnych.
- Hmm? - Ashton zmarszczył brwi, spoglądając w moją stronę. Zrobiłam to samo, i znów nasze twarze dzieliło parę centymetrów. Ja jednak nie spuszczałam wzroku z jego niesamowitych tęczówek... Myślę, że były one moim jakimś nowym uzależnieniem, czy coś takiego.
- No co Ty, nie znasz tego? To piosenka bodajże z 2015 roku, stara jak świat. - prychnęłam, spoglądając na niego spod zmrużonych powiek. Jak można nie znać tak banalnych piosenek? Może mało znana, ale jak się ją słyszy, od razu ma się kopa energii.
- Nie znam, nie słucham żadnych przedpotopowych piosenek, jak Ty, staruszko. - Chłopak zachichotał jak małe dziecko, znów przenosząc wzrok w górę. - Uwielbiam patrzeć w niebo. - Stwierdził, przekręcając głowę, by widzieć więcej świecących na nim punkcików. 
- Ja też. Widzisz tę konstelację? - Spytałam, wskazując na grupę gwiazd. - To Krzyż Południa. A tam jest Korona Południowa! - Zaśmiałam się cicho, wskazując na wymienione wcześniej obiekty. Chłopak podążył we wskazanym przeze mnie kierunku, po czym parsknął cicho śmiechem pod nosem. 
- Widzę, że lubisz się popisywać. - Zaśmiał się chłopak, szturchając mnie lekko. Zarumieniłabym się na jego słowa, no, ale ja nie robię takich pierdół, więc jedynie burknęłam coś niezadowolona i zamilkłam. - Heather? - Odezwał się po chwili, niby niepewnie, ale jednak, paradoksalnie, śmiało. Odwróciłam głowę w jego stronę, po raz kolejny nasze twarze dzieliło parę centymetrów. I, jak Boga kocham, poczułam pieprzone motylki w brzuchu, czując jego oddech uderzający delikatnie o moją twarz.
- Hm- - Chłopak przerwał mi w połowie, wtapiając się gwałtownie w moje usta. Wciągnęłam haust powietrza w płuca, ze zdziwienia. Na chwilę świat się zatrzymał, po czym ruszył trzy razy szybciej. Poczułam, jak mój puls wzrasta, a w podbrzusze zaczyna łaskotać. Motylki w moim brzuchu obudziły się o wiele bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, a to tylko dzięki temu, niby niepozornemu szatynowi, który w tym momencie uśmiechał się lekko.
               Ashton położył swoje dłonie na moich policzkach, a ja, bez opamiętania oddałam pocałunek. Szatyn uśmiechnął się lekko, podobnie jak ja. Podniosłam się i z jego pomocą usiadłam mu okrakiem na kolanach, nie przerywając kontaktu między naszymi ustami. Całowaliśmy się wolno, bez przyspieszania, po prostu, jakby nasze usta były stworzone dla siebie. Jego dłonie wciąż spoczywały na moich policzkach, za to moje były oparte o jego tors. I tak siedzieliśmy, Bóg jeden wie ile, nie zważając na to, co dzieje się na świecie, na to, że znaliśmy się nie cały jeden dzień. Po prostu, chwilowo istnieliśmy tylko my dwoje.
                    Oderwaliśmy się od siebie z ciężkimi oddechami i uśmiechami na twarzy, dopiero, kiedy zabrakło nam tchu. Ashton uśmiechał się do mnie zawadiacko, a ja w tym momencie oprzytomniałam. Do diabła, ja go nie znam! Zaraz będzie, że jestem łatwa, i znów stanę się pośmiewiskiem. Westchnęłam cicho i poruszyłam się niespokojnie, po czym uniosłam spojrzenie i chrząknęłam cicho. 
-Nie możemy tego powtórzyć, wiesz o tym, prawda? - wyszeptałam, wciąż normując oddech. Chłopak skinął lekko głową i westchnął cicho. Oparłam głowę o jego ramię i również westchnęłam. Jedynymi odgłosami, które obijały się w naszych uszach, były nasze oddechy, wracające do spokojnego brzmienia.
- Chodź. Zimno się robi, jeszcze nas to gówno z zarazy weźmie, i co wtedy zrobimy? - Odezwałam się, wstając z jego kolan i podciągając się na nogi. Rozciągnęłam się lekko, co sprawiło, że moja koszulka lekko się podwinęła. Błyskawicznie pociągnęłam ją w dół i spojrzałam na chłopaka ostrzegawczo, co oznaczało, że ma tego nie komentować. Ashton zachichotał jedynie cicho i stanął obok mnie. 
                           Ruszyliśmy do jego pokoju. Droga przez korytarze była cicha, ale ja nie zwracałam na to większej uwagi. Bardziej przejęłam się tym, co stało się wcześniej pomiędzy mną, a szatynem.  Bogowie, znam go nie cały dzień. I co z tego. - Parsknęła moja podświadomość, patrząc na mnie prześmiewczo - Lizałaś się z człowiekiem, którego znałaś godzinę. Do tego był 20 lat starszy. Skoro z  tamtym zboczonym oblechem to robiłaś, to czemu nie z Ashtonem? Warknęłam na nią tylko, żeby przymknęła jadaczkę, bo mnie zaczyna boleć głowa, i właśnie w ten sposób minął mi czas na przemyślenia, gdyż dotarliśmy pod drzwi. Szatyn, jako przykładny gentelman, otworzył mi drzwi i puścił mnie pierwszą. Skinęłam lekko głową w podzięce i bez ceregieli wpadłam w koce na materacu, zwijając się w kłębek, niczym kot. Do moich uszu dobiegł chichot ze strony Ashton'a, który położył się na podłodze obok mnie.
                          Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami. Hipokrytka ze mnie, zabieram go z dworu, bo będzie chory, po czym każę mu spać na brudnej, zatęchłej podłodze. Westchnęłam cicho i poklepałam jednoznacznie miejsce obok mnie. Momentalnie głowa szatyna wystrzeliła w górę, a on sam spojrzał na mnie spojrzeniem 'Jesteś pewna?'
- Wchodź, bo się rozmyślę - mruknęłam sennie, zatapiając twarz w miękkiej poduszce. Nie musiałam długo czekać na reakcję, bo już po chwili poczułam ugięcie materaca i cichy głos chłopaka, który wciąż powtarzał słowa podzięki.
                     Chwile poprzekręcał się na materacu, po czym znalazł dogodną pozycję. Przez parę chwil panowała idealna cisza, co sprawiło, że przymknęłam powieki, gotowa na odpłynięcie w krainę Morfeusza. Szatyn miał jednak inne plany; ponownie zaczął się wiercić, po czym - dosłownie - poczułam na sobie jego wzrok.
- Wiesz co, pierdole to. Jeśli mam tego nie powtarzać, muszę wiedzieć, co tracę. - Ashton wypowiedział te słowa prawie niezrozumiale, tak błyskawicznie, że mój mózg nie zdołał ich przyswoić; w tym samy momencie jego twarz zbliżyła się do mojej, a jego usta wtopiły się w moje, tworząc jedną całość, delikatnie i spokojnie. Trwaliśmy tak kilka minut, po czym chłopak odsunął się, cmoknął mnie jeszcze raz i uśmiechnął szelmowsko
- Dobranoc, H. - Powiedział cicho, okrywając swoje ciało kocem. Westchnęłam i oblizałam usta, na których wciąż czułam miękkość i ciepło warg Ashton'a. Również okryłam się materiałem i mruknęłam:
- Dobranoc. - usnęłam, wsłuchując się w miarowy oddech chłopaka - który padł o wiele wcześniej ode mnie, w głowie wciąż trzymając wspomnienie jego ciepłych warg, przyłożonych do moich.
Ashton? XDDD

niedziela, 27 marca 2016

Od Ashton'a CD. Heather

                        Wpatrywałem się w jej ciemne, pełne nierozszyfrowanych jeszcze przeze mnie uczuć oczy. I jeśli ma być szczery byłem nimi tak zafascynowany jak krytycy sztuki pieprzoną Mona Lisą. Mimo jasnego, dziennego światła jej ślepia i tak były ciemne, równie czarne jak włosy. Po chwili jednak przeniosłem wzrok na usta i nie wiem dlaczego poczułem chęć przylgnięcia do nich. Znałem ją zaledwie parę godzin, a po mojej głowie już krążyły takie myśli. Ale Heather miała w sobie coś, czego nie dostrzegłem u żadnej już spotkanej dziewczyny. Chyba, że to chwilowe zauroczenie? Wolałbym nie. Wyprostowałem dłoń, na której się opierałem i przeciągając się wyprostowałem kręgosłup.
- Zbliża się wieczór - przechyliłem głowę w bok słysząc i czując strzyknięcie. - Zważając na to, iż prawdopodobnie nie masz się gidze udać spędzisz noc, może dwie tutaj - było to bardziej polecenie niż pytanie, choć zupełnie nie wiedząc co chciałem konkretnie powiedzieć, zaakcentowałem rozkaz i pytanie jednocześnie. W tym samym czasie gestem dłoni przepędziłem dziewczynę z materaca, by móc zacząć rozkładać koce.
- Znając życie - brunetka przeszła parę kroków i zatrzymując się zauważyłem, że przyłożyła wierzch dłoni do czoła, jakby miała teatralne zemdleć - karzesz mi spać na tej brudnej, zakurzonej, zgrzybiałej podłodze... - kolejne słowa wypowiadała coraz to dramatyczniej, jakby grała w teatrze.                            Oparła się bokiem o ścianę z dalej przyklejoną dłonią do czoła. Wyglądała zabawnie, więc na mojej twarzy pojawił się - powiem szczerze - niekontrolowany uśmiech. Odsłaniając zęby, pokręciłem głową.
- Nie, moja droga - na te słowa dziewczyna zmarszczyła brwi. - To ja śpię na tej brudnej, zakurzonej, zgrzybiałej podłodze - powiedziałem identycznym tonem i wróciłem do układania koców
- Ty teraz poważnie? - spytała i spojrzała na mnie jak na zabójcę z masą puszystych kotków na ramionach. Zdezorientowana podeszła bliżej kucając metr przede mną. Podniosłem głowę z szelmowskim uśmieszkiem.
- A co? - uniosłem brwi nie przestając sie szczerzyć. - Skoro tak ci żal, twojego księcia, możemy spać razem - podszedłem do niej na czworakach zatrzymując się niecałe dziesięć centymetrów od jej twarzy. Przez ułamek sekundy ponownie spojrzałem na jej usta. - Materac jest duży, zmieścimy się oboje - posłałem jej oczko i zanim zdążyła cokolwiek zrobić wstałem, cofając się. Heather otworzyła usta, jakby miała coś powiedzieć, jednak jedyne, co zrobiła, to prychnęła przewracając oczami. Poszła w moje ślady i też wstała podchodząc do okna z krzyżowanymi rękoma. Pozostawiłem to bez komentarza. Późnej nie działo się nic godnego uwagi. Słońce zachodząc zabarwiło większość pokoju na czerwono i ukazało ile tak na prawdę kurzu unosiło się w powietrzu. Przez chwilę zapomniałem o siedzącej niedaleko mnie dziewczynie i skupiłem sie na prośbach, bym nie dostał tak znienawidzonej przeze mnie wysypki. Po zajściu słońca zaprowadziłem ciemnooką do kuchni znajdującej się na parterze. W kompletnej ciszy zjedliśmy pomidorową z puszki. Niestety zimną. Następnie każdy udał się w swoją stronę - ja z powrotem do sypialni, a Heather do łazienki. Siedziała tam długo. Minęła niecała godzina zanim wróciła. Spryciara przeszłaby niezauważona, gdyby nie skrzypiący parkiet.
                            Mój wewnętrzny (trochę niedokładny) zegar mówił mi, że minęła północ. Pomiędzy deskami na oknie można było dostrzec łagodne światło księżyca. Mimo tak później pory na zewnątrz było widno. Obróciłem si na bok. Mimo ciemności panującej w pomieszczeniu bez żadnego problemu dostrzegłem kontur jej ciała. Obrócona była twarzą do mnie, jednak nie bałem się w nią wpatrywać. W sumie non stop sie na nią patrzę. Pojedyncze kosmyki hebanowych włosów opadły jej na twarz. Klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie; oddech był ledwie słyszalny. Gdyby nie to uznałbym ją za martwą.
                         Podniosłem się, siadając skrzyżnie i przetarłem oczy. Przez parę sekund wpatrywałem się w światło dobijające się zza desek, aż w końcu wstałem i najciszej jak mogłem wyszedłem w pokoju.
                           Oczywiście skrzypiąca podłoga nie była moim zwierzchnikiem. Po przekroczeniu progu skręciłem w lewo kierując się na koniec korytarza. Po zdjęciu desek z okna wyjrzałem na zewnątrz - czysto. Ulice były puste, jakby wszelkie życie po prostu zniknęło. Widocznie Zimni też wolą czasem odpocząć. W każdym razie bez żadnego zachwiania wskoczyłem na parapet i łapiąc się o dziwo porządnej rynny podciągnąłem się prosto na dach. Wspiąć się tu nie było trudno. W końcu dach był płaski, co ułatwiało sprawę.
                              Widok - może nie aż tak zachwycający jak z wierzy Eiffla, ale tez miał swój urok. Zwłaszcza, że chmury postanowiły dziś dać spokój odsłaniając gwiazdy. Usiadłem krzyżując nogi w kostkach i podciągając je nieco. Oparłem łokcie o kolana wpatrując się w panoramę miasta, które nie dało się objąć wzrokiem. Przymykając oczy miałem wrażenie, jakbym ponownie znalazł się w pokoju niżej - też towarzyszył mi tylko dźwięk oddechu. Wsłuchiwałem się w swój rozkoszując się chłodnym powietrzem. W końcu usłyszałem też oddech Heather, ale nie zauważyłbym jej gdyby nie usiadła obok mnie trącając mnie ramieniem.

<H.? Do it ;')>

sobota, 26 marca 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                   Z lekkim grymasem na twarzy rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie było zbyt przytulne - właściwie wyglądało gorzej, niż mogłoby mi się wydawać. Ale czego się spodziewałam? Na litość boską, Heather, rusz tym, co masz pod szopą czarnych kudłów. - Warknęła na mnie rudowłosa podświadomość, cmokając z niezadowoleniem. - Jest apokalipsa, to chyba jasne, że nie martwi się o projektanta wnętrz.
                    Zbagatelizowałam jej skarcenie i ponownie omiotłam ciemnym spojrzeniem cały pokój. Nie należał do najczystszych - właściwie, jedyne miejsce, gdzie nie było porozrzucanych ubrań, był materac, na którym to właśnie siedział Ashton - chłopak, który nie potrafi chować emocji, bo ewidentnie po nim widać, że dalej ma ochotę mnie udusić. Uśmiechnęłam się lekko i oparłam biodrem o parapet, splatając ręce pod piersiami. Spojrzałam wyzywająco na szatyna i uśmiechnęłam cwaniacko, chcąc się z nim trochę podroczyć.
- Już mnie wyganiasz? - prychnęłam cicho, zarzucając czarną grzywą. Chłopak uniósł głowę i posłał mi spojrzenie pt: 'Zamknij się, jeśli chcesz jeszcze pożyć.'. Zagwizdałam rozbawiona, odbijając się biodrem od nawierzchni. Dwoma krokami znalazłam się przed chłopakiem, stając przed nim z rękoma opartymi o boki. - Oh, obraził się nasz książę? Daj spokój, przecież po ciebie wróciłam! - sapnęłam, niby oburzona, po czym zwinnie usiadłam obok niego. Spojrzał na mnie spod rzęs, tymi swoimi niebieskimi oczami, i, przyznaję się bez picia, na chwilę zaparło mi dech w piersiach. Czułam się, jakbym spoglądała w bezgwiezdne niebo... ze słońcem? Przez moją głowę przeszło dziwne wyobrażenie, jakby takowe zjawisko miało wyglądać.
- Jak już wspominałem, zrób zdjęcie, będzie na dłużej. O, czekaj, może pożyczyć Ci aparat? - Chłopak prychnął rozbawiony, patrząc na mnie z uśmiechem. Oh, czyżby się odobraził? Bynajmniej nie wygląda na takiego, który jest gotów rzucić się na mnie niczym wygłodniała szynszyla, by wydłubać moje biedne, ciemne gałki oczne. Brawo, amebo intelektualna! - odezwała się moja podświadomość, niczym jakaś pieprzona tulpa, po czym zaklaskała. - Przełamałaś lody, brawo!
                       Zamknęłam ją krótkim Przymknij się, po czym prychnęłam na słowa chłopaka, sprzedając mu przyjaznego kuksańca w bok.
- Nie, ale ja mówię zupełnie poważnie. - Ashton spojrzał na mnie z wyrazem powagi na twarzy, ale jak wspominałam parę linijek wyżej, zupełnie nie potrafi ukrywać emocji i da się z niego czytać jak z otwartej księgi, dzięki czemu też zdobyłam informację, że chłopak cudem powstrzymuje śmiech. Prychnęłam pogardliwie, i przysunęłam się do niego, właściwie nie wiem czemu, tak, że stykaliśmy się ramionami.
                               Uniosłam głowę i spojrzałam na niego buńczucznie, posyłając mu zawadiacki uśmiech. 
- Głupi jesteś. I zachowujesz się jak zakochany w sobie Apollo, albo Laluś. - stwierdziłam po chwili niczym nie zmąconej ciszy. 
- Laluś? - Spytał, spoglądając na mnie jak na konkretną wariatkę. Odwzajemniłam to spojrzenie, nie odsuwając się, wciąż czując jego bark przy moim.
- Nie gadaj, że nigdy nie oglądałeś Smerfów! - wykrzyknęłam oburzona, spoglądając na niego, jakby wyrosło mu trzecie ucho na środku czoła. 
- Smerfów? - spytał zdziwiony, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. 
- Tak! Serial stworzony w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku! - wykrzyknęłam, mimowolnie jeszcze bardziej się do niego zbliżając. Chłopak uśmiechnął się do mnie uroczo, po czym oparł się na ręce, którą umieścił za moimi plecami.
- Oh, doprawdy? Nie oglądałem nigdy. Nie jestem takim dzieckiem jak Ty, Heather. - Roześmiał się. spojrzałam na niego oburzona, zadzierając lekko głowę do góry. Zdziwiło mnie to, jak blisko mojej twarzy był. Czułam dziwne mrowienie w miejscu, w którym dotykał mojego ramienia. Jego ciepły oddech owiewał moją twarz, od jego ciała emanowało takie ciepło, ze z trudem powstrzymałam się od tego, żeby przylgnąć do niego i czerpać to ciepło ile wlezie.



<Ashton? XDDD>

sobota, 26 marca 2016

Od Ashtona CD. Sabriny

         To było dziwne. Najpierw straszę dziewczynę, by zobaczyć, co się stanie, a zaraz po tym pomagam jej z lekarstwami. Masą lekarstw. Mógłbym zachować się jak typowy nastolatek - zwinąć parę leków na ból czy alergię, ALE chciałem zachować resztki godności, jakie mi pozostały (gdyż człowiek na skraju śmierci oraz szaleństwa robi różne,  dziwne, kontrowersyjne rzeczy) i pomogłem pozbierać wszystko, co zdołałem, czyli aż dwa pudełka. Bez żadnej kradzieży. Poczułem również chęć pomocy dziewczynie, która próbowała wstać. Więc wyciągnąłem do niej rękę, na którą tylko spojrzała, jakby pierwszy raz widziała kończynę. Bylem zmuszony czytać tylko z mowy dłoni i reszty ciała, ponieważ na twarzy naciągniety był głęboki kaptur. 
          Zacząłem liczyć oddechy. Mając tyle wolnego czasu nauczyłem odmierzać czas w ten sposób. Po szóstym opuściłem dłoń nieco skonsternowany i spojrzałem wymownie w szare niebo. Starając się wymyślić coś na rozrzedzenie atmosfery. Jednak najpierw należy ocenić sytuację... dobra, komu by się chciało? Zaśmiałem się w duchu, co automatycznie przywołało uśmiech na mojej twarzy.
- Dobrze, może zaczniemy do imion? - spytałem spoglądając z powrotem na szatynkę, która zdążyła już wstać i znaleźć się pięć metrów ode mnie. Tak, zaskoczyło mnie to, jednak starałem się zachować wszelkie normy. - Ashton. - Wzdrygnąlem się, wyciągając dłoń do uścisku, jednak szybko przypomniałem sobie o poprzedniej próbie. Dotyk nie przejdzie... 
Zero reakcji. Ani słowa,  ani żadnego szeptu. Postanowiłem więc inaczej:
- Okay, nic nie szkodzi - przestąpiłem z nogi na nogę unosząc ręce,jakby w obronnym geście - może będę zgadywać?
          Za wszelką cenę starałem zachować pozytywy. Jednak na brak jakiejkolwiek reakcji westchnąłem z dezaprobatą. I już miałem jeknąć, że moje słowa się marnują, kiedy ugryzłem się w język. Przypomniałem sobie, że nie wszyscy znoszą moje przekąsy, a niezbyt chciałem pozbyć się nowej twarzy. zwłaszcza, że mogłem otworzyć do niej jadaczkę.
- Dobrze - zmarszczyłem brwi i przyłożyłem palce do grzbietu nosa - Rozumiem... jednak... może chociaż dasz sobie pomóc? - ruchem dłoni wskazałem na zmasakrowaną nogę.
          Moja twarz przybrała obojętny wyraz - taki, jaki mam w samotności. Bezobojetny, jakby wszystko wokół było taie samo. Przeczesałem włosy palcami i spojrzałem na swoje trampki mając nadzieję, że zielonooka w końcu coś z siebie wydusi.

<Rosie? Tak strasznie przepraszam za długość i za czas... możesz mnie zabić, przyzwyczaiłam się do bycia mielonką. Za jakiekolwiek błędy ort. czy literówki przepraszam (telefon, autokorekta i inne gówna)>

środa, 16 marca 2016

Od Rosalie CD. Florence

          Oślepiające światło poranka w jednej chwili przeistoczyło się w nieprzeniknioną ciemność, gdy wraz z Florence przeciskałyśmy się wąskim tunelem. Miałam wrażenie, że z każdym metrem coraz trudniej oddychałam, a moje zmęczenie po wcześniejszym biegu wcale mi nie ułatwiało. Zimni ślamazarnym ruchem dotarli do wejścia, ich przeciągłe jęki odbijały się echem od ścian tunelu. Jednak głupota zombie chyba nie pozwalała im przejść za nami, bo stłoczyli się przy otworze, zasłaniając jedyne źródło światła. A drugiego końca zdawało się nie widać... Przecież to tylko głupi mur, dlaczego to wszystko tyle się ciągnie? Co jeśli tunel wcale nie miał drugiego końca? Co jeśli zakończy się "ślepą uliczką"? Co jeśli zostaniemy tu uwięzione? Ale to było niemożliwe. Wyczuwałam napierające na nas świeże powietrze. Zbliżałyśmy się do wyjścia.
          Mój organizm domagał się natychmiastowego odpoczynku. Miałam mroczki przed oczami, o ile to możliwe w tej ciemności. Zawirowało mi w głowie i mogłabym przysiąc, że zbladłam. Nie wspominając o tym, że paliłam się w środku. Słabość to w tych czasach największa wada. Dlatego tak się wzbraniałam, żeby jej nie okazać. Wrzeszczałam na siebie w myślach. Ty jesteś panią tego ciała, nie pozwól mu wymięknąć! Szkoda, że postanowił działać osobno od mentalności. Weź się w garść, kobieto! To niemożliwe, gdy dwie połowy nie współgrają ze sobą.
          Wydawało mi się, że zaczynałyśmy skręcać. Nie wiedziałam jakim cudem, ale jasny punkcik, oznaczający nasze wejście, zniknął z pola mojego widzenia. W pewnym momencie Florence gwałtownie się zatrzymała i o mały włos na nią nie wpadłam. 
- Coś tutaj leży - mruknęła z obrzydzeniem.
          Błyskawicznie dobyłam latarki i poświeciłam do przodu. Przed nami ukazał się makabryczny (choć i tak już się przyzwyczaiłam) widok. Odór zgnilizny wydzielało truchło Zimnego i wydaje się, że już od dawna tu leżał. Zombie wyglądał okropnie. Trochę przeraziło mnie to, że człowiek, którym kiedyś był, nie miał więcej niż dziesięciu lat. Zatknęłam nos, bo jego smród przyprawiał mnie o dodatkowe zawroty głowy. Pytanie, jak udało mu się tu wczołgać? Te bezmózgi przy wejściu nie potrafiły się ruszyć, dlaczego ten?
          Florence wyciągnęła przed siebie nogę i butem odwróciła ciało na bok tak, że mogłyśmy swobodnie przejść. O ile można to nazwać swobodnym, bo wciąż musiałyśmy się cisnąć w wąskim tunelu. Nagle w oddali dostrzegłyśmy jasny otwór. Przed nami widniało drugie wyjście. Jednocześnie jakby nabrałyśmy życia i przyspieszyłyśmy tępa. Czułam, jak moje nogi już mają dość ciągłego zgięcia. Jasność przed nami z każdym metrem zwiększała się, a i ciągnące powietrze pozwalało mi odetchnąć. Wreszcie wyczołgałam się na zewnątrz, ledwo stając na umęczonych nogach. Delikatnie się chwiejąc, wyprostowałam się. Ale nie dane mi było nawet ogarnąć otoczenia wzrokiem, bo światło skutecznie mnie oślepiało. Nie miałam pojęcia, czy znajdujemy się w budynku, czy na zewnątrz. Nie miałam pojęcia, czy Florence stoi obok mnie czy nie. W obliczu nagłego oślepienia poczułam się bezbronna. Mrugałam szybko, próbując chociaż trochę nabrać obrazu. Ta bezradność mnie dobijała. Dlaczego nic się nie dzieje? Poczułam na sobie spojrzenie wielu par oczu. Wtedy zaczęłam odzyskiwać wzrok. Zauważyłam kilka ciemnych sylwetek w tej jasności. Ktoś przebiegł parę metrów ode mnie. I jeszcze jakiś dźwięk, pierwszy, który do mnie dotarł. Zmiana nabojów w pistolecie. Bez wątpienia ktoś w nas mierzył.

Florence? Tylko mnie nie uduś za czas napisania i długość, ale boląca głowa, natłok lekcji i mój kochany internet razem nie dają przyjemnego efektu, zresztą tak jak osobno. A podczas pisania czułam się dosłownie tak, jak Rosalie w tunelu. :/

niedziela, 13 marca 2016

Od Ashton'a CD. Heather

                Moje serce waliło w pierś, jakby chciało wyrwać się z jej objęć, płuca ledwie nadążały nabierać powietrza. Przez moment myślałem, że zacznę się dusić. Na szczęście szok nie dobił moich płuc aż tak. Wpatrywałem się w dziewczynę, która z kolei przyglądała się mnie. Nawet nie wiem kiedy nasze oddechy wyrównały tępo.
- Heterochronia, hę? - spytała z lekkim uśmiechem. WOW! UŚMIECHEM, bez żadnego sarkazmu, bez żadnego jadu w głosie. Chyba, że byłem nadal zbyt oszołomiony, aby wszystko rozumieć. Słysząc jej słowa również się uśmiechnąłem, jednak uśmiech był tak słaby, aż wymuszony. I, naprawdę, maszyna uśmiechnęłaby się naturalniej. Czy dziewczyna, która chciała mnie tak po prostu zostawić właśnie zaczęła temat, czy tylko mi się zdawało? Czyżby chciała złagodzić napięcie, które między nami powstało już jakiś czas temu? Może tak, może nie. Heather jest osoba, którą nie można poznać, ja trzeba zrozumieć. I może nawet mi się uda? Chyba dopiszę to do mojej listy rzeczy do zrobienia.
                Zamknąłem ślepa i wzruszyłem ramionami, kręcąc głową, co teoretycznie dziewczyna miała odebrać jako "Nie wiem... Najlepiej mnie zostaw... ALE NIE W TAKI SPOSÓB". Wcale nie zdziwiłbym się, gdybym otworzył oczy, a po Heather nie byłoby żadnego śladu. Jednak kiedy to zrobiłem bruneta dalej siedziała oparta i wpatrzona w moją osobę. Za wszelką cenę chciałem coś palnąć, ale tka bardzo nie wiedziałem co. W sumie uśmiech na jej twarzy może wywołać tylko wspomnienie mojego przerażenia na twarzy i próśb. Cały czas miałem wrażenie, że otworzy usta i zacznie się wyśmiewać, ale wiecie co? tak bardzo mnie to nie obchodziło, że aż przerażało. Moja bezradność w tamtym momencie... teraz jak na to popatrzeć, to też bym się uśmiał. W każdym razie jeśli ciemnooka odezwie się chociażby słowem, przypomnę jej jak ona była w podobnej sytuacji - równie bezradna i zrozpaczona.
                Na samą myśl moje kąciki ust drgnęły lekko.
- Więc jesteśmy kwita? - spytałem wpatrując się w jej czarne oczy. Miałem przeczucie, że to będą moje jedyne słowa do końca dnia. Chociaż, kogo ja oszukuję? Moja jadaczka zamknie się dopiero wtedy, jak dostanę kulką w łeb...
- Tak... - odpowiedziała, choć wydawało mi się, że chciała powiedzieć coś więcej.
                W każdym razie odepchnąłem tą myśl na bok skupiając się - ponownie - na zrujnowanym budynku. Dalej na nieco chwiejnych nogach wstałem i podszedłem do auta. Spojrzałem zza samochodu wraz z Heather, a kiedy oboje uznaliśmy, że teren o dziwo jest czysty przebiegliśmy na druga stronę. Im bliżej byliśmy celu, tym więcej niepewności się we mnie zbierało. Kolejna fala pytań zalała mój mózg, ale w końcu udało nam się dojść bez szwanku, bez żadnego ataku i zostawiania na pastwę losu...
                Wejście przez okno nie należało do przyjemnych, zwłaszcza, że pomagając dziewczynie wleźć dostajesz butem po twarzy, no ale cóż. Chyba muszę zacznę się przyzwyczajać. Później wystarczyło przejść przez labirynt korytarzy, by znaleźć się na drugim piętrze. W końcu znaleźliśmy się w pokoju wielkości przeciętnego salonu. Jedynym źródłem światła były wpadające przez szczeliny w oknach pojedyncze promienie światła. Ale szybko zająłem się paletą desek i od razu zrobiło się jaśniej.
- Więc, witaj w moim nadzwyczaj spokojnym, zacisznym i bezpiecznym od wszelkiego dziadostwa miejscu - powiedziałem nawet poważnie starając się, by nie wpleść w wypowiedź nieco sarkazmu. - Zazwyczaj przychodzę tu tylko, by odpocząć... - podrapałem się po karku - więc wiele tu nie znajdziesz. Zawsze możesz niepostrzeżenie wyjść, już wiesz, gidze jest wyjście - mruknąłem siadając na materacu obłożonym stertą koców. Spojrzałem na dziewczynę, ale w tamtym momencie jakoś ochota na wpatrywanie się w nią minęła, więc kiedy tylko napotkałem jej wzrok od razu spojrzałem w stronę okna.

<H.? Nawet nie skomentuję tego czegoś, co nazwałam opowiadaniem>

sobota, 5 marca 2016

Od Florence CD. Rosalie

          Odeszłam. Odeszłam i zostawiłam moją niedoszłą towarzyszkę samą, pośrodku obozowiska, które oświetlane było w nocy tylko przez jasnopomarańczowe płomienie buchającego wesoło ogniska. Wyprawa w ciemność nie była niczym, co było w stanie mnie przerazić. Już wielokrotnie zapuszczałam się w gęsty mrok, nie ukrywam – było to ryzykowne, lecz wiele razy również bardziej korzystne. Noc może i zwiastowała stada zombie, które czaiły się dosłownie wszędzie, ale za to skradanie się do miast było łatwiejsze. Mało kto miał odwagę, by wystawić chociaż czubek nosa poza bezpieczne azyle, w których mogli się schronić i zasnąć spokojnie. 
          Głupcy. Prawda jest zupełnie inna, a każdy, kto łudzi się, że między czterema ścianami może czuć się bezpieczny... niech przepadnie. Żyjemy w czasach, w których nikt, dosłownie nikt nie jest nienarażony na śmierć. Jeden fałszywy ruch, a może być po tobie. Oszukiwanie się i wmawianie innym, że tak nie jest, to zguba dla nas wszystkich.
          Ruszyłam biegiem, przecinając gęstą ciemność szybkimi, gwałtownymi ruchami. Moje stopy lądowały bezszelestnie na suchym gruncie, a ramiona pracowały zaciekle, by dodać mojemu ciału nieco szybszego tempa. Szybkość i wytrzymałość to cechy, bez których w nocy trudno jest przetrwać. Dodatkowo, poruszając się cicho i bezszelestnie, zmniejszało się prawdopodobieństwo, że ktokolwiek (a dokładniej Zimni) będą w stanie mnie zauważyć. Podążałam na północ, od czasu do czasu zwalniając odrobinę, by zregenerować siły i głębiej pomyśleć nad tym, gdzie muszę kierować się w późniejszej kolejności. Odszukanie George'a Hudson'a wcale nie będzie zadaniem łatwym. Znałam jego wstępną lokalizację, lecz jeśli mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, że jest ścigany przez niejaką Florence Anne Wels – może przemieszczać się z miasta do miasta znacznie szybciej, a w dodatku nasłać na mnie dodatkowy problem w postaci, rzecz jasna, jego parobków, którzy będą chcieli mnie ukatrupić. Zabawne.
          Zatrzymałam się przy niskiej latarni, która stała na rozstaju dróg, oświetlając drogę bladym, słabo widocznym światłem. Na jej słupie dostrzegłam drewnianą, spróchniałą tabliczkę, na której ktoś wyrzeźbił (prawdopodobnie zardzewiałym szpikulcem) strzałki oraz nazwy miast. Prowizoryczny drogowskaz, lecz jak się okazuje – przydatny, bo wskazał mi drogę, którą powinnam się udać, by dotrzeć do celu. Do Hudson'a. Rozejrzałam się dookoła, w poszukiwaniu tymczasowego schronienia. Położenie Księżyca wyraźnie wskazywało, że już dość dawno wybiła północ, a żeby zmierzyć się z Hudson'em i jego przydupasami – muszę zregenerować chociaż w minimalnym stopniu siły. Olbrzymi dąb o rozłożystych konarach stał się celem mojej wspinaczki. Czterogodzinny sen powinien całkowicie wystarczyć.

*

          Promienie wynurzającego się zza gór Słońca sprawiły, że i ja wybudziłam się ze snu. Przetarłam zmęczone, podkrążone oczy, po czym zarzucając plecak na lewe ramię, zaczęłam schodzić z olbrzymiego drzewa. Zeskoczyłam z impetem na ziemię, przyglądając się z uwagą stojącej nadal w tym samym miejscu latarni. Jej żarówka wypaliła się już totalnie, a drogowskaz, zawieszony na zardzewiałym gwoździu, pozostawał nienaruszony w tym samym miejscu. Ruszyłam więc na wschód, zdając się na strzałkę pokazującą kierunek w prawo. Nie byłam pewna, czy tak naprawdę mogę zaufać temu, kto wykonał znak, lecz nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Ruszyłam więc przed siebie, znów stopniowo zwiększając swe tempo. Zarzuciłam na głowę czarny kaptur, a w prawej dłoni znalazł się pistolet – zwarty i gotowy odstrzelić każdemu, kto wejdzie mi w drogę, głowę. 
          Już po kilkuset metrach intensywnego biegu, moim oczom ukazał się gęsty dym, który wyróżniał się na tle bladego jeszcze nieba. Na moją twarz wkradł się prawie niewidoczny uśmiech satysfakcji. Nie mogłam doczekać się spotkania twarzą w twarz z Hudsonem. Nie mogłam doczekać się... Strzał! Zimny rzucił się na mnie zza drzewa, powalając tym samym na ziemię. Zaczął szczerzyć swoje zgniłe, czarne zęby, chcąc zatopić je w moim ciele. Niestety – najwidoczniej nie wiedział, w co się pakuje, ponieważ już po chwili leżał obok, nieruchomo. Wystrzał mógł doprowadzić jednak do tego, że już za chwilę zamiast jednego Zimnego – zjawi się ich cała chmara. Dlatego w tym momencie jedynym priorytetem był niezwracanie na siebie uwagi. Od miasta dzieliło mnie jeszcze dwieście metrów – żaden wyczyn gdyby nie to, że ulice w jednej chwili zapełniły się przez zombie. Najwidoczniej strzał wydał się im na tyle podejrzany, że postanowiły wyjść na światło dzienne i to sprawdzić. Nie są jednak tak głupie, jak się może człowiekowi zdawać. 
           Kamienna tablica wydała mi się w tym momencie jedynym sensownym schronieniem. W jednej sekundzie znalazłam się tuż za nią – poza strefą widoczności umarlaków. Mogłam teraz w tymczasowym spokoju obmyślić prowizoryczną strategię, która pozwoliłaby mi dostać się do miasta. Przeładowałam magazynek w pistolecie i spięłam mięśnie, gotowa by ruszyć i załatwić sprawę z Hudsonem raz na zawsze. Tego, co jednak wydarzyło się w kolejnych kilku sekundach nie spodziewałam się jednak ani trochę. Tuż obok mnie pojawiła się zupełnie znikąd Rosalie, dysząc jak gdyby wróciła właśnie z kilkudziesięciokilometrowego  maratonu. Spojrzała na mnie sparaliżowana, widząc, że do jej czoła została właśnie przyłożona lufa pistoletu.
           – Sory – mruknęłam, chowając broń za pazuchę kurtki. – Co ty tu?...
– Nie możesz tam iść sama – przerwała mi, wyglądając za kamienną tablicę. – Ich jest tam setki, nie dasz sobie sama rady. 
Czy ona właśnie kwestionuje moje umiejętności? – przemknęło mi przez głowę. Widziała mnie w akcji zaledwie raz, nie miała pojęcia... w dodatku, pojawia się znikąd i wprost mówi mi, że nie dam rady?
– A skąd ty możesz to wiedzieć? – mruknęłam i uniosłam w zdziwieniu brew, taksując dziewczynę pełnym podejrzenia spojrzeniem. 
– Ja... Uciekaj! – wrzasnęła, wyjmując z kieszeni pistolet, by w kolejnym ułamku sekundy strzelić wprost w Zimnego, który o mało co by mnie dziabnął. Ruszyłyśmy biegiem w stronę miasta, zaskoczone faktem, że te krwiożercze bezmózgi tak szybko zlokalizowały naszą pozycję. Przez ostatnie miesiące te stworzenia stały się znacznie inteligentniejsze, co ani trochę mi się nie podobało i zaczęło wzbudzać też moje podejrzenia. 
         Kolejne chwile pamiętam jako zlepek obrazów – wszystko działo się tak szybko i niespodziewanie... Kolejne strzały, rozlew krwi i pełne bólu krzyki. Oczywiście nie nasze, tylko Zimnych, które padały jeden za drugim, torując nam drogę wprost do bramy miasta. Jak się później okazało – było ono dobrze strzeżoną bazą. Teraz nie miałam już wątpliwości, że to właśnie tam schował się Hudson. 
         – Udało się! – krzyknęłam i zaczęłam uderzać pięściami w bramę miasta.  Głucha cisza odbiła się echem od drewnianych, potężnych wrót, zostawiając mnie i moją towarzyszkę na pastwę losu, w obliczu niebezpieczeństwa. Zimnych przybywało coraz więcej i więcej z każdą minutą, a naboje w pistoletach już powoli zaczęły się nam wyczerpywać. Jak widać ˜nikt nie miał zamiaru wpuszczać nas do miasta, a powód, dla którego tak się stało był mi bardzo dobrze znany... Kiedy już z nim skończę, nie będzie miał żadnego prawa głosu o tym, kogo strażnicy mogą wpuszczać do miasta, a kogo nie. Mowa tutaj oczywiście o Hudson'ie. 
          – Florence, uważaj! – coś ciężkiego zwaliło mi się na plecy i przygniotło mnie do ziemi. Leżąc twarzą do ziemi, nie byłam w stanie dostrzec co to było, ani w jak dużym zagrożeniu aktualnie się znajdowałam. Biorąc jednak pod uwagę powagę sytuacji – zgaduję, że w ogromnym. Chwyciłam za plecak, czując na karku ohydny oddech Zimnego. Grzebiąc w jego wnętrzu, w końcu natknęłam się na przedmiot, którego z takim pożądaniem szukałam. Paralizator przyłożony do ciała napastnika wysłał do jego ciała paraliżujące prądy, uwalniając mnie tym samym spod jego ciężaru. Musiałyśmy dostać się do miasta, dalsza walka z Zimnymi nie miała sensu, biorąc pod uwagę to, że ich liczba mnożyła się, a naboi ubywało w ekspresowym tempie. 
          I wtedy ujrzałam niewielką dziurę w murze, która okazała się być naszym jedynym wyjściem z sytuacji. Jedynym sensownym. Drobne osoby naszej postury miały szansę przedostania się przez nią wprost do wnętrza bazy. 
          – Rosalie! – krzyknęłam, wyrywając dziewczynę z natarczywej strzelaniny. Zaczęła biec w moją stronę, dysząc ciężko. Kiedy ujrzała dziurę, kiwnęła tylko twierdząco głową. Zaczęłyśmy kolejno przeciskać się przez wąski mur nie wiedząc, co czeka na nas po drugiej stronie.

Rosalie? Wiem – trochę słabo, przepraszam. :( No i masz prawo mnie ukatrupić za to, że tak długo nie było opowiadania.

piątek, 4 marca 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                 Kurza twarz, pieprzony samiec, cholerny facet! Czy on nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji? Czy on nie rozumie, że teraz każdy ruch może zakończyć się śmiercią? Czy to jebane słońce przygrzało mu ptasi móżdżek do tego stopnia, że nie potrafi myśleć racjonalnie, i jak gdyby nigdy nic wejść w pole widzenia Zimnych? Cholera!
                 Zmrużyłam swoje czarne ślepia, rzucając w jego stronę lodowate spojrzenia, wypracowane przez te wszystkie lata, gdy stąpałam twardo po ziemi. Mój umysł wciąż nie potrafił powiązać faktów i zrozumieć, czemu ten baran pozwolił zrobić z siebie kolację, i to w tak łatwy sposób! Przecież dla świadka postronnego mogłoby wyglądać to tak, jakby chciał popełnić samobójstwo, wychodząc ze swojej bezpiecznej kryjówki do świata Zimnych. Warknęłam pod nosem i jeszcze bardziej zgięłam nogi w kolanach, przypatrując się temu, co działo się przede mną. 
                A faktem niezaprzeczalnym było to, że młodzik był w totalnym gównie. Piątka Zimnych spoglądała na niego, wytężając wszelkie zmysły, tym samym pokazując, że w tym móżdżku coś im nie gra. Za to Ashton, o ile wierzyć jego słowom, stał w samym centrum zamieszania, oparty o drzwi, przez które chciał przejść. Dla niektórych mógł być posągiem - bo właśnie tak wyglądał. Blady, nieruchomy. Jedynie gwałtowne unoszenie się klatki piersiowej zapewniało mnie w tym, ze chłopak jednak wciąż żył. Co więcej, jego niebieskogranatowe tęczówki były wbite we mnie i cały czas powtarzały niemą prośbę.
                  Pomóż, pomóż, pomóż.
                 Zagryzłam lekko wargę, przechylając się w jego stronę, by dokładniej otaksować sytuację. To karma. - stwierdziła moja podświadomość, przeczesując swoje rude włosie. Bo właśnie tak sobie wyobrażałam ten, teoretycznie rozsądny, głos w mojej głowie; jako wysoką, rudowłosą dziewczynę ze szmaragdowymi oczyma, co chwilę posyłającymi mi zołzowate spojrzenie. - Zostaw go. I tak w końcu byś to zrobiła, a kiedy zrobisz to teraz, to zajmą się chłopakiem, a Ty będziesz mieć czas na ucieczkę.
            Tym razem musiałam przyznać jej rację. Tak będzie lepiej - prędzej czy później zostawiłabym go, bo przecież jestem pieprzoną egoistką. Gdzieś z tyłu głowy usłyszałam warknięcie od strony rudej, co miało znaczyć 'Powiedz tak jeszcze raz', ale zbagatelizowałam to i ostatni raz spojrzałam w te niebieskie oczy, teraz wypełnione strachem. Westchnęłam w tym samym momencie, w którym Zimni ruszyli do ataku, po czym poruszyłam ustami mówiąc 'przepraszam'; zasalutowałam energicznie z cwanym uśmieszkiem na ustach i wyśliznęłam się zza auta, podbiegając szybko do innego pojazdu, oddalonego od poprzedniej kryjówki. Wskoczyłam na maskę i odwróciłam się do bruneta, który patrzył na mnie z przerażeniem i wyrzutem; czy mi się wydawało, czy to łzy w końcówkach jego oczu?
                      Nie dane było mi to jednak ocenić, gdyż w mgnieniu oka obraz zastąpił mi Szwędacz, z rykiem rzucający się na chłopaka. Wzruszyłam ramionami. To moja szansa. Zwinnie wskoczyłam na dach samochodu, poszukując miejsca zaczepienia na budynku; i jest łut szczęścia. Złapałam się jakiegoś balkonu, podciągając się szybko i wskakując na jego pomoc.
- Proszę... - Do moich uszu dobiegł cichy szept, przecinający odgłosy walki. Wciągnęłam gwałtownie powietrze. - Heather, nie zostawiaj mnie tak! - Tym razem słowa zostały wypowiedziane o wiele głośniej, przypominały trochę wrzask wściekłości pomieszany z jękiem bezradności. Po moim karku przebiegły lodowate dreszcze. Nie - warknęła ruda, patrząc na mnie wściekle. Ale ja już podjęłam decyzję. Bez przeszkód wskoczyłam na ramę balkonu, łapiąc się jej oburącz, tym samym łapiąc drogocenną równowagę. - Będziesz tego żałować.
               Całkowicie ignorując swoją podświadomość, zeskoczyłam z balkonu wprost na dach samochodu; moje znoszone trampki odbiły się od faktury podjazdu bez praktycznie żadnego dźwięku, a moje spojrzenie przebiegło w stronę Ashtona.
                     Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc. Boże, on ma przejebane. W dłoni chłopaka, który stał w pozycji bojowej, znajdował się sztylet, cały ubabrany krwią. Ale cóż z tego, że dwóch leżało już przygwożdżonych do ziemi, gdy trójka nadal na niego czyhała? Dodatkowo widać było, że nie wiedział, co ma dalej robić. Spojrzałam na niego uważnie; nie zauważył tego, że się cofnęłam, żeby mu pomóc. Złapałam za łuk, za jednym zamachem biorąc też strzałę. W parę sekund naciągnęłam amunicję na cięciwę, który przysunęłam bliżej siebie i bez zawachania puściłam. Świst przeciął powietrze, a potem do moich uszu dobiegł nieprzyjemny odgłos wbijania ostrego przedmiotu w ciału. Tak, jak miała, strzała trafiła zimnego prosto w głowę. Bez żadnych problemów, w przeciągu milisekund, ponownie złapałam za strzałę i wymierzyłam w kolejnego stwora. W czasie lotu zrobiłam to samo z trzecią, tym razem w locie; gdyż zeskoczyłam z dachu pojazdu, doskakując do świeżo uratowanego chłopaka.
                       Kiedy ostatnie ciało uderzyło z łoskotem o ziemię, zobaczyłam, jak chłopak opiera się o drzwi i zjeżdża po nich, przysiadając obok ciał Zimnych. Oddychając ciężko postąpiłam tak samo, dalej trzymając się pulsującej w żyłach adrenalinie. Jedyny odgłos, jaki w tym momencie dochodził do moich uszu, to nasze głębokie i szybkie oddechy, może na uspokojenie, może jakieś inne gówno.
                  Unormowałam oddech, opierając się o te cholerne drzwi, przy okazji obserwując chłopaka. Nie odzywaliśmy się do siebie - bo żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Po prostu spoglądaliśmy sobie w oczy, kryjąc wszelkie uczucia. Uśmiechnęłam się lekko, biorąc kolejną dawkę tlenu do płuc.
- Heterochromia, hę? - Spytałam, patrząc w jego oczy. Musiałam jakoś zacząć temat, a wolałam, żeby on tego nie robił słowami 'Tępa szmato, jak mogłaś mnie zostawić'.

Ashton? W sumie Cię nie zostawiłam no!