To było dziwne. Najpierw straszę dziewczynę, by zobaczyć, co się stanie, a zaraz po tym pomagam jej z lekarstwami. Masą lekarstw. Mógłbym zachować się jak typowy nastolatek - zwinąć parę leków na ból czy alergię, ALE chciałem zachować resztki godności, jakie mi pozostały (gdyż człowiek na skraju śmierci oraz szaleństwa robi różne, dziwne, kontrowersyjne rzeczy) i pomogłem pozbierać wszystko, co zdołałem, czyli aż dwa pudełka. Bez żadnej kradzieży. Poczułem również chęć pomocy dziewczynie, która próbowała wstać. Więc wyciągnąłem do niej rękę, na którą tylko spojrzała, jakby pierwszy raz widziała kończynę. Bylem zmuszony czytać tylko z mowy dłoni i reszty ciała, ponieważ na twarzy naciągniety był głęboki kaptur.
Zacząłem liczyć oddechy. Mając tyle wolnego czasu nauczyłem odmierzać czas w ten sposób. Po szóstym opuściłem dłoń nieco skonsternowany i spojrzałem wymownie w szare niebo. Starając się wymyślić coś na rozrzedzenie atmosfery. Jednak najpierw należy ocenić sytuację... dobra, komu by się chciało? Zaśmiałem się w duchu, co automatycznie przywołało uśmiech na mojej twarzy.
- Dobrze, może zaczniemy do imion? - spytałem spoglądając z powrotem na szatynkę, która zdążyła już wstać i znaleźć się pięć metrów ode mnie. Tak, zaskoczyło mnie to, jednak starałem się zachować wszelkie normy. - Ashton. - Wzdrygnąlem się, wyciągając dłoń do uścisku, jednak szybko przypomniałem sobie o poprzedniej próbie. Dotyk nie przejdzie...
Zero reakcji. Ani słowa, ani żadnego szeptu. Postanowiłem więc inaczej:
- Okay, nic nie szkodzi - przestąpiłem z nogi na nogę unosząc ręce,jakby w obronnym geście - może będę zgadywać?
Za wszelką cenę starałem zachować pozytywy. Jednak na brak jakiejkolwiek reakcji westchnąłem z dezaprobatą. I już miałem jeknąć, że moje słowa się marnują, kiedy ugryzłem się w język. Przypomniałem sobie, że nie wszyscy znoszą moje przekąsy, a niezbyt chciałem pozbyć się nowej twarzy. zwłaszcza, że mogłem otworzyć do niej jadaczkę.
- Dobrze - zmarszczyłem brwi i przyłożyłem palce do grzbietu nosa - Rozumiem... jednak... może chociaż dasz sobie pomóc? - ruchem dłoni wskazałem na zmasakrowaną nogę.
Moja twarz przybrała obojętny wyraz - taki, jaki mam w samotności. Bezobojetny, jakby wszystko wokół było taie samo. Przeczesałem włosy palcami i spojrzałem na swoje trampki mając nadzieję, że zielonooka w końcu coś z siebie wydusi.
<Rosie? Tak strasznie przepraszam za długość i za czas... możesz mnie zabić, przyzwyczaiłam się do bycia mielonką. Za jakiekolwiek błędy ort. czy literówki przepraszam (telefon, autokorekta i inne gówna)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz