niedziela, 28 lutego 2016

Od Ashton'a CD Heather

- Heather - usłyszałem nagle, po czym wszystko się zatrzymało. Nie potrafiłem dalej myśleć, jakby imię dziewczyny było niczym ten cholerny guzik wyłączający myślenie. U mnie bardzo niepożądany guzik. Jednak (tak, tu znalazło się jakieś 'ale') znalazł się inny. Mojego niezastąpionego, wspaniałego (wyczuj ten sarkazm) humoru. Więc łatwo było mi palnąć coś, czego będę żałować.
- Musisz być naprawdę zdesperowana skoro przedstawiasz się pierwsza - starałem się w pełni zachować powagę, ale nie do końca mi się udawało. Nawet nie chciałem widzieć reakcji. Ale kątem oka dostrzegłem zbliżającą się ku mojej twarzy dłoń. Moja reakcja była szybka - wyciągnąłem swoją rękę, by zablokować jej. Ale... właśnie... to nie wystarczyło. Dziewczyna miała dwie ręce - i o tym zapomniałem. Oberwałem w policzek, jednak były to jedynie lekkie pacnięcia. Cóż, musiało mi się jakoś oberwać nie wzbudzając ciekawości naszych martwych towarzyszy.
- Hej, hej, hej, shhh - powiedziałem, przytykając usta Heather palcem. I jak w zwolnionym tempie dziewczyna szeroko otworzyła oczy. Ależ ona była urocza. - Mówiłaś coś o kolacji... - Oderwałem palec od ust brunetki z łagodnym uśmiechem odsłaniającym zęby. Chwilę później moją uwagę przykuły bladoniebieskie drzwi za dziewczyną. Zacząłem im się przyglądać, walcząc z narastającą ciekawością.
Drzwi. Może otwarte? Może za nimi będzie bezpieczniej? Ale co jeśli po wejściu zaskoczy nas niepożądany Zimny? Właśnie... Co jeśli faktycznie coś tam jest, a drzwi faktycznie są otwarte?
W zasięgu wzroku zauważyłem zgrabną dłoń dziewczyny, która widocznie zniecierpliwiona moim milczeniem postanowiła wyciągnąć mnie z przemyśleń mrucząc coś przy tym. Dalej wpatrując się w drewniane wrota odsunąłem jej dłoń.
- Ashton - przedstawiłem się tylko i wymijając Heather na czworakach podszedłem do drzwi. Wstałem wpatrując się chwilę w wizjer, jakbym miał coś przez niego zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Szczerze powiedziawszy chciałem wiedzieć. Przycisnąłem srebrzystą klamkę i naparłem delikatnie na drzwi, ale kiedy te nie ustąpiły przez głowę przeszła fala najrozmaitszych przekleństw, jakie zdołałem poznać. Zagryzłem zęby, walcząc z narastającym gniewem; obróciłem się i w tym samym momencie usłyszałem głuche warknięcie. To wystarczyło, by całe moje ciało zesztywniało z przerażenia. 
Cholera.
Powoli podnosząc głowę pierw ujrzałem moją nową znajomą wpatrującą się we mnie swoim ostrym, twardym, ale i równie przerażonym spojrzeniem. Siedziała przywarta do samochodu w bezruchu. Jej zaciśnięte usta lekko zadrżały, kiedy kolejne warknięcia nasiliły się. Nie, Oni po prostu byli bliżej. Podniosłem głowę na tyle, bym mógł ich zobaczyć. Zgniłe, zniekształcone ciała stały i wpatrywały się we mnie swoimi pożółkłymi i napuchniętymi od krwi oczyma. Smród ich ciał dotarł do moich nozdrzy powodując lekkie zawroty. Zapewne większość kojarzy odór dwutygodniowych śmieci. Ten był jeszcze gorszy. I taki żywy śmietnik, żądny ludzkiego, świeżego, tak młodego mięsa stał niecałe pięć metrów od ciebie. 

<Heather? Zrób ze mnie mielonkę, pozwalam ;-;>

poniedziałek, 22 lutego 2016

Od Heather CD. Ashton'a

               Szczerze powiedziawszy, miałam ochotę wyklinać w niebiosa to, na czym świat stoi, w tym również samą siebie. Jakie siły wyższe podkusiły mnie, żeby pójść za tym człowiekiem? Do cholery, nawet nie znam jego imienia! Jeśli pochodzi ze Spectrum, mam poważne kłopoty. Puściłam wodze wyobraźni, która pognała szybko do tortur, jakie uskutecznią na mnie Szmatławce Rządzące, gdy znajdą mnie po mojej ucieczce. Lodowaty dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy ciemne spojrzenie skanowało twarz chłopaka kucającego obok mnie. Wychyliłam się, by spojrzeć na budowlę, którą on nazwał bezpieczną. Moja podświadomość pokręciła niezadowolona głową i tyrpnęła mnie kijem, mrucząc pod nosem różne przekleństwa i nakazując mi zachować rezon i w końcu powiedzieć coś więcej niż zdanie pojedyncze.
- To się nie może udać - burknęłam zirytowana, przeczesując teren przed nami bacznym spojrzeniem.               W tym samym momencie, w którym zauważyłam Zimnych, do moich uszu dobiegł ten charakterystyczny wrzask, jaki towarzyszył ludziom od ponad dwóch lat. Wciągnęłam gwałtownie powietrze w płuca i schowałam się za maską samochodu. Spojrzałam na mojego towarzysza, który nadal przeczesywał teren ze zmarszczonymi brwiami, poszukując źródła tego nieprzyjemnego krzyku. Miałam ochotę go zamordować, i gdyby mój wzrok potrafił to robić, delikwent już dawno leżałby jak długi pod moimi nogami, bez żadnych oznak życia. Chwyciłam jego ramię i pociągnęłam go w dół tak, by żaden Zimny nie zauważył naszej obecności i nie wszczynał alarmu, który brzmiał by mniej więcej 'Hej, tu jest jedzenie!'. Moja podświadomość zgromiła mnie lodowatym spojrzeniem po czym burknęła do mnie, że jestem totalną idiotką, co zbagatelizowałam i rzuciłam chłopakowi obok takie samo, chłodne spojrzenie.
- Jeśli chcesz stać się ich kolacją, to proszę, droga wolna, ale to trochę koliduje z moimi planami - warknęłam na niego, mrużąc nieprzyjaźnie oczy. Westchnęłam cicho i przeczesałam gęste włosie, nie przestając rozmyślać nad tym, co mam zrobić, by wydostać się z tego bagna. Usiadłam przy oponie, lekko wychylając się za samochód, by ponownie otaksować sytuację, w której się znaleźliśmy. Troje z lewej, dwóch z prawej. Jedni siedzieli, inni stali i rozglądali się wokół, jeszcze inni pożerali pozostałości z jakiś zwierząt, ewentualnie ludzi. Na tych ostatnich żołądek podjechał mi do gardła. Nie chciałam żyć w takich czasach - właściwie, to szczerze mówiąc wolałabym przejść przez piekło, niż borykać się z tym, co zostało nam zgotowane na ziemi. Przez moje ciało przeszły lodowate dreszcze, gdy szybko schowałam się ponownie za pojazd.
                   Kątem oka zauważyłam, że mój towarzysz przygląda się moim poczynaniom, przy okazji uśmiechając się lekko. Odwróciłam się w jego stronę, by tym razem jego otaksować mało przychylnym spojrzeniem. Był wysoki, mogłam stwierdzić to od razu, bo nawet siedząc jego głowa była o wiele wyżej niż moja, co wprowadzało mnie w stan silnej irytacji, gdyż, żeby spojrzeć mu w oczu, musiałam zadrzeć głowę. Najbardziej jednak zwróciły na siebie uwagę tęczówki - niby błękitne, niby granatowe, na obwódkach nawet złote, pełne różnorakich emocji, przepełnione czymś, czego nie mogłam określić. Odstraszające i pociągające w jednym.
                     Z zamyśleń na temat wyglądu chłopaka wybił mnie on sam, uśmiechając się zawadiacko i przeczesując brąz kudły lewą dłonią, rzucając mi rozbawione spojrzenie.
- Zrób zdjęcie, wystarczy na dłużej - Mruknął, posyłając w moją stronę oczko, na co wywróciłam teatralnie oczami i spojrzałam w drugą stronę.
- Ty uważaj, bo jak będę chciała spełnić to, co jest w mojej głowie, to jest popełnić samobójstwo, skoczę z poziomu Twojego ego do poziomu Twojego IQ, przysięgam. - W mój głos wkradła się nutka niezadowolenia, sprawiając, że uśmiech chłopaka jeszcze bardziej się powiększył. Westchnęłam zrezygnowana i uśmiechnęłam się słodko, spoglądając na niego spod rzęs. - Wiesz, kiedy się tak szczerzysz, mam ochotę sprawdzić, czy tortura Glasgow Smile jest tak skuteczna, jak mówią.
                     Chłopak parsknął śmiechem na moje słowa, znów spoglądając na 'bezpieczną' budowlę. Niemal widziałam, jak pod tą brązową czupryną przestawiają się trybiki, układając plan, który miał pomóc nam w ucieczce. Nie chcąc wyjść na leniwą, zrobiłam to samo, przy okazji warcząc pod nosem
- Heather.

Ashton? Nie bij mnie, Parzystokopytny, nie chciałam no :C
                    

sobota, 20 lutego 2016

Od Rosalie CD. Florence

          Byłam zdezorientowana. Właśnie tak mogłam to określić. Dezorientacja.
- Miałeś go zatrzymać najdłużej, jak się da. - Usłyszałam, jak moja towarzyszka robi komuś reprymendę w namiocie.
Zostałam sama na zewnątrz. Co chwila rzucałam ukradkowe spojrzenia na boki, jakby ktoś miał mnie zaatakować. Fakt, że stoję tutaj mógłby wzbudzić w kimś z obozowiska podejrzenia. Och! Dlaczego tutaj przyszłam?! I to z kimś, kogo nie znam! Naraziłam się na niebezpieczeństwo, ale nie ze strony Zimnych, tylko ludzi. Nie ufam im, nie znam ich. Więc dlaczego, do cholery, włażę do ich namiotu?
- Wyjaśnisz mi, o co chodzi? - mruknęłam zniecierpliwiona do dziewczyny, odsłaniając wejście.
          W ciągu sekundy zdążyłam się rozejrzeć. Wewnątrz panował półmrok, ale i tak wyraźnie widziałam mężczyznę, stojącego kilka metrów dalej, patrzącego na nas nerwowo. Atmosfera była wyraźnie napięta. Co dziwne, wydawało się, że ten facet boi się mojej towarzyszki. Szatynka wyraźnie się wściekła.
- ...Dokąd poszedł? - spytała. Mężczyzna nadal był wyraźnie przestraszony. Wyglądał, jakby stracił głos. - Cholera, Mitchell, nie mam czasu! 
Odwróciła się i pociągnęła mnie na zewnątrz. Zatrzymałam się raptownie koło ogniska. Byłam zdenerwowana, niepewna i zniecierpliwiona jednocześnie. Oczekiwałam wreszcie jakichś wyjaśnień.
- Co to miało być? - Mój głos brzmiał stanowczo. - Kim jest ten cały...
- Mitchell - dokończyła. - Idiota, który nie potrafi wykonać nawet najprostszego polecenia. Posłuchaj... Nie mogę wyjaśnić ci wszystkiego, bo prawda jest taka, że nawet cię nie znam. Teraz nasze drogi muszą się rozejść - dodała i rozejrzała się. - Można tutaj przenocować, dostać pożywienie i się ogrzać, dlatego polecam zostać ci tutaj chociażby do jutra, bo jest tu o niebo lepiej niż nocowanie w kompletnej dziczy.
- A ty dokąd się wybierasz? - zapytałam, unosząc brew. Skrzyżowałam ręce na piersi, świdrując ją spojrzeniem.
- Muszę odnaleźć pewnego człowieka, który wie coś, czym nie chce podzielić się z innymi ludźmi, a może stanowić dla mnie niezwykle ważną informację. Wyciągnę to z niego za wszelką cenę, choćbym miała... - Powstrzymała się przed dokończeniem zdania, choć dobrze wiedziałam, co miała na myśli. - Tak w gwoli ścisłości, jestem Florence.
- Rosalie - odparłam krótko.
          Dziewczyna poprawiła plecak, wyciągnęła latarkę i zniknęła w ciemnościach lasu. Stałam przez chwilę w miejscu, odrobinę zagubiona. Nie zamierzałam tu jednak zostawać. Nigdy nie zatrzymywałam się w tego rodzaju obozowiskach. Wolałam samotnie przenocować, z dala od ludzi. Teraz mogłam ufać jedynie sobie. 
          Poszłam w mniej więcej tym samym kierunku co Florence, ale po kilku metrach zboczyłam na zachód. Ciągle jednak nasze drogi kierowały się równolegle, a przynajmniej tak mi się wydawało. Trafiłam, niestety, w najgęściejszą część lasu. Coraz trudniej było mi przedzierać się do przodu. Włosy wczepiały mi się w gałęzie, a liczne kolczaste krzewy raniły moją skórę. Do tego prawie nic nie widziałam, nawet blask księżyca nie był w stanie rozświetlić tą część puszczy. 
          Po pewnym czasie roślinność rzedła, a mi coraz łatwiej udawało się iść. Znalazłam bezpieczne miejsce do spania na drzewie. Byłam pewna, że jest około północy. Powieki same mi opadały, ziewałam co chwilę. Umysł wyrażał się jasno. Przypięłam się do pnia i odpłynęłam w senne marzenia. Nie odpoczywałam jednak spokojnie, budziłam się co godzinę. W końcu, gdy niebo już zbladło, postanowiłam iść dalej. Moje kursowanie zupełnie nie miało celu. Po prostu poruszałam się po terenach całej Ameryki, czasami nie zdając sobie sprawy z położenia. 
          Dziwny dźwięk zwrócił moją uwagę, ale zorientowałam się, że wydał go mój własny żołądek. Sięgnęłam do plecaka. Moje zapasy jedzenia wyczerpały się. Musiałam natychmiast je uzupełnić. Nie miałam jednak czasu na polowanie. Zamierzałam znaleźć najbliższe miasto i zaryzykować wypad do niego. Po dwóch latach żywność raczej nie nadawała się do spożycia, ale słyszałam, że niedawno w tych okolicach ktoś miał swego rodzaju bazę, a w niej całkiem świeże jedzenie. Ryzykowne, ale kuszące.
          Nawet nie miałam pewności, że ją znajdę, ale chciałam wreszcie zjeść coś porządnego. Dość miałam tych wszystkich dzikich zwierząt, upieczonych na ogniu. Dało się przyzwyczaić, ale brakowało mi zwyczajnego jedzenia. Dlatego wspięłam się na pobliskie wzgórze. Z góry widać było wyraźnie miasto z wieżowcami. Mieściło się całkiem niedaleko. Wystarczyło zbiec na dół i przedostać się przez pogranicze lasu. Nic trudnego.
          Wyciągnęłam lornetkę i spojrzałam przez nią na ulice. Tak jak się spodziewałam, kręcili się po nich Zimni. Na obrzeżach było ich niewielu, jednak głębiej łaziły całe grupy. Westchnęłam zrezygnowana. To jasne, że nie uda mi się przedostać do tej bazy. Para, którą spotkałam i która mi o niej powiedziała, nie określiła dokładnego położenia, ale zapewniła, że jest widoczna i na pewno się zorientuje. Jednak z taką gęstością zombie, samotnej osobie nie uda się przejść, choćby nie wiadomo, jakie miała uzbrojenie. Już miałam skierować się w inną stronę, gdy coś przykuło moją uwagę. 
          Tam, gdzie kończyło się miasto, były kiedyś zielone, wystrzyżone trawniki. Choć po czasie zarosły, kamienna tablica została. Nie wiedziałam co tam pisało, ale wyraźnie dostrzegłam sylwetkę chowającej się za nią postaci. Jeszcze raz przyłożyłam lornetkę do oczu i odnalazłam tajemniczą osobę. Uśmiechnęłam się lekko, gdy rozpoznałam w niej Florence. Zaraz jednak dotarła do mnie pewna rzecz. Wiedziałam, co zaraz się stanie. Dziewczyna ze swojej perspektywy widzi tylko kilku Zimnych, chodzących po ulicach. Strzeli do paru, innych wyminie i pobiegnie w głąb miasta. Jednak, gdy natknie się na całą hordę, zmierzającą w jej stronę, zwabionych wystrzałami, zacznie się cofać, ale z drugiej strony już będzie odcięta i nie da rady się przez nie przedrzeć. 
          Zbiegałam w dół do lasu, próbując zapobiec tragedii. Aż sama sobie się dziwiłam, że próbuję uratować komuś życie. Miałam długie nogi i potrafiłam rozwijać duże prędkości, niestety nie na długo. Jeśli dotrę na czas, będę tak dyszeć, że chyba zwabię tym zombie. Osłoniłam rękoma głowę przed gałęziami. Przymknęłam oczy i biegłam prawie na oślep. Ale od miasta dzieliło mnie już tylko kilkanaście metrów. Pokonałam ostatnie kroki i wypadłam z lasu. Oddychając ciężko, rozejrzałam się. Na szczęście Florence nie zdecydowała się jeszcze wejść do miasta. Nie miałam pojęcia, co tu robiła. A może ten człowiek, z którym ma się spotkać, jest właśnie w tej bazie? Albo po prostu trafiła tu przypadkiem. 
          Zgięłam się w pół i przemierzyłam szybko zarośnięte trawniki. Miałam nadzieję, że Zimni mnie nie dostrzegą. Wreszcie opadłam wykończona obok Florence. Oparłam się o tablicę, a dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona. 

Florence? Sorry, że tak długo, brak weny mi doskwiera :/

poniedziałek, 15 lutego 2016

Od Florence CD. Rosalie

          Wędrówka przez las zajęła nam – jak się okazało – prawie cały dzień, co sprawiało, że zaczynałam robić się niespokojna. ,,Podróż" szacowałam na góra dwie, trzy godziny, a tymczasem dochodziła na oko godzina siedemnasta, a razem z moją towarzyszką dopiero co przekroczyłyśmy końcową granicę lasu.
          Tak jak się spodziewałam – była kolejną osobą, która nic nie wiedziała o Martinie. Nie zaszkodziło zapytać, ale słysząc te same słowa z ust setnej osoby z rzędu, zaczynam tracić wiarę w to, że chłopak w ogóle jeszcze żyje. 
          – Florence? – cichy, zachrypnięty głos przerwał moje krótkie przemyślenia, wyrywając mnie tym samym z amoku. Uniosłam głowę, kierując się w stronę jednego z namiotów – dość sporego jak na tak małe obozowisko. Postać, która wypowiedziała te słowa zniknęła w jego wnętrzu, pozostawiając mnie i Rosalie sam na sam z buchającymi wesoło pośrodku niewielkiego ,,placu" płomieniami ognia. Czułam za plecami obecność dziewczyny, dlatego nie odwracając się, ruszyłam za tajemniczym człowiekiem. 
          Roztwarłam grubą płachtę namiotu, przekraczając pewnie jego próg. Wnętrze zasnute było półmrokiem, a atmosfera zdawała się być wyraźnie napięta.
– Jestem – mruknęłam, krzyżując ręce na piersiach. – Gdzie jest Hudson? – dodałam szybko i rozejrzałam się po namiocie. Nie było w nim nikogo oprócz mnie i Mitchella. Czułam, jak moje ciśnienie wzrasta, a serce zaczyna szybciej bić. Nie ze strachu – broń Boże. Była to wściekłość, która rosła w moim sercu coraz bardziej z każdą sekundą. – GDZIE JEST HUDSON? – warknęłam i zrobiłam kilka kroków w przód, zbliżając się do, na pierwszy rzut oka, przerażonego zaistniałą sytuacją Mitchella. 
– W-wyjechał dzisiaj w południe... – mruknął ten, spoglądając w moją stronę z wyraźną skruchą.
          Jason Mitchell, czyli mężczyzna, którego miałam sposobność poznać już kilka miesięcy temu w jednym z pobliskich obozowisk. Od zawsze był typem – mówiąc wprost – zwykłej ciamajdy, która przez całe swoje życie kryła się za plecami innych. Słabość okazywał już przy naszym pierwszym spotkaniu, dlatego niemalże od razu stwierdziłam, że aż szkoda będzie, by nie owinąć go sobie wokół palca. Kto by przypuszczał, że dorosły, trzydziestosiedmioletni facet będzie ukazywał aż taką uległość wobec dwudziestolatki? Jakkolwiek to brzmi, nieważne. Liczyło się tylko to, że był świetnym źródłem informacji, i tak jak ja – podróżował koczowniczo od obozowiska do obozowiska, z łatwością wkupiając się w łaski i ludzi i wyłudzając informacje. To był jego atut – każdy myślał, że takiej ciamajdzie można zaufać. Ale tym razem spieprzył, i to po całości.
          – Miałeś go zatrzymać najdłużej, jak się da – powiedziałam, a mój głos podniósł się o ton lub dwa, przez co Mitchell zrobił kilka kroków w tył. Westchnęłam, kręcąc z dezaprobatą głową. – Wiesz chociaż, dokąd... – Nie dokończyłam, słysząc za plecami dźwięk odsuwanego materiału. Do wnętrza namiotu weszła jasnowłosa dziewczyna, spoglądając na mnie pytająco.
          – Wyjaśnisz mi, o co chodzi? – mruknęła, niezadowolona z faktu, że nie została wtajemniczona nawet w najmniejszym stopniu w całą tę sprawę. 
          – ...Dokąd poszedł? – kontynuowałam, piorunując Jasona zniecierpliwionym spojrzeniem. – Cholera, Mitchell, nie mam czasu! – dodałam, widząc, że mężczyzna najwidoczniej kłopocze się coraz bardziej i za kilka sekund oszaleje, zaczynając tym samym wrzeszczeć jak mała dziewczynka. Dość długo powstrzymywałam się przed zadaniem mu pytania, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku. Zamiast tego, odwróciłam się na pięcie i chwyciłam Rosalie za ramię, ciągnąc ją delikatnie w kierunku wyjścia z namiotu. 
          – Co to miało być? – zapytała dziewczyna po raz kolejny, zatrzymując się gwałtownie. Rozejrzała się po obozowisku, a potem spojrzała na mnie, dostrzegając moją rozwścieczoną minę. – Kim jest ten cały...
          – Mitchell – dokończyłam za nią. – Idiota, który nie potrafi wykonać nawet najprostszego polecenia – mruknęłam i przewróciłam oczami, bo tylko na tyle było mnie w tej chwili stać w przypływie nagłej bezsilności. – Posłuchaj... Nie mogę wyjaśnić ci wszystkiego, bo prawda jest taka, że nawet cię nie znam. Teraz nasze drogi muszą się rozejść – dodałam, rozglądając się dookoła. – Można tutaj przenocować, dostać pożywienie i się ogrzać, dlatego polecam zostać ci tutaj chociażby do jutra, bo jest tu o niebo lepiej niż nocowanie w kompletnej dziczy.
           – A ty dokąd się wybierasz? – zapytała, unosząc pytająco brew. Skrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się centralnie w moje oczy swoimi – szarozielonymi. 
          – Muszę odnaleźć pewnego człowieka, który wie coś, czym nie chce podzielić się z innymi ludźmi, a może stanowić dla mnie niezwykle ważną informację. Wyciągnę to z niego za wszelką cenę, choćbym miała...
Urwałam zdanie, nie chcąc wymawiać ostatnich wyrazów na głos. Zabić? W tych czasach prawdopodobnie słowa te nie robiły już na nikim zbyt dużego wrażenia, lecz mimo to nie chciałabym wymawiać ich w osobności dziewczyny.  – Tak w gwoli ścisłości, jestem Florence – mruknęłam cicho.

Rosalie? Zostaniesz w obozowisku, a może pójdziesz ze mną? XD

niedziela, 14 lutego 2016

Od Ashtona CD. Heather

          "Nie spudłuj, nie spudłuj..." - powtarzałem w myślach zatrzymując powietrze w płucach. Moje dłonie trzęsły się mimowolnie; nie potrafiłem dokładnie wycelować w pieprzonego, na pół martwego człowieka! Dawno nie używałem broni palnej. Z resztą dawno nie byłem tak blisko Zimnych. A mówiąc "dawno" mam na myśli dwa dni. Ogarnięty nutą strachu wymieszanego ze złością, a raczej irytacją zacząłem strzelać. Trafiłem w głowę dopiero za trzecim razem. Stworzenie upadło momentalnie sztywniejąc, a ja wypuściłem powietrze czując, jak napięcie ulatuje razem z nim, zastępując go opanowaniem. Poruszyłem się, obracając do dziewczyny, która w mgnieniu oka wycelowała we mnie strzałę.
- Uważaj, bo sobie tym oko wydłubiesz - powiedziałem przyciszonym głosem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak długo się nie odzywałem. Odsunąłem strzałę, którą nieznajoma mogła w każdej chwili wypuścić, a później kucnąłem wpatrując się w jej ciemne oczy.
- Dzięki - usłyszałem.
          Przeczesała dłonią hebanowe włosy patrząc się a mnie równie nieustępliwie jak ja na nią. na chwilę świat przestał istnieć. Po prostu siedziałem i patrzyłem na nieruchomą dziewczynę, jakbym obserwował obraz w muzeum próbując go zrozumieć, rozgryźć. Nie spuszczałem wzroku z jej mrocznych oczu, ale w pewnym momencie gwałtownie zaczerpnąłem powietrza i zatrzymałem je na parę sekund przy okazji zastanawiając się nad tym, co mógłbym powiedzieć. Spytać o imię? Nie, skoro odejdzie, nie będzie mi potrzebne. Może co tu robi? Nie, głupie. Jak dała się tak otoczyć? Ech... Gdybym o to spytał, pewnie dostałbym w twarz. Czy wszystko w porządku? W ŻYCIU. Została prawie zjedzona żywcem, a ja mam się jej spytać, czy wszystko w porządku? Właśnie. Jeśli jest ranna, to...
          Nachyliłem się ku niej, by chwycić za rękę, którą schowała za plecami, jednocześnie drastycznie przybliżając swoją twarz do jej. Dzieliły nas tylko centymetry. Ruch był tak nagły, że dziewczyna odsunęła się automatycznie. W ciągu tak bliskiego kontaktu trwającego zaledwie pół sekundy zdołałem tylko odróżnić źrenicę od tęczówki jej oczu. Na szczęście zdążyłem chwycić ją za nadgarstek.
- Chodź - zdołałem wydusić tylko tyle i pociągnąłem lekko. Nieco nachalnie, jednak tak, by wyczuła, że nie mam złych zamiarów. Choć po akcji przed chwilą... ech, czasami mam ochotę paść na ziemię i leżeć bez celu, czekać na pożarcie.
- Gdzie...? - spytała cicho.
- W bezpieczne miejsce.
          Całą drogę żadne z nas nic nie mówiło. Bo właściwie o czym? To, doprawdy, żałośnie śmiesznie, że żyjąc sam, nie mając nikogo i boku chcesz za wszelką cenę odezwać się do kogoś innego niż do swojego odbicia, a kiedy już kogoś znajdziesz - siedzisz z zasznurowanymi ustami.
Prócz bandy Zimnych, która zaatakowała towarzyszącą mi teraz dziewczynę nie spotkaliśmy żadnych mutantów. Droga była prosta, trudniej było się nam ukrywać przed ewentualnym zagrożeniem. Po obu stronach ulicy pokrytej kurem, starymi reklamówkami i innymi kolorowymi śmieciami ciągnęły się jednorodzinne domy. Biegnąc i przemieszczając się między samochodami patrzyłem w okna. Zdarzyło mi się ujrzeć blade postacie, ale po parokrotnym mrugnięciu okazywały się być tylko firankami lub wysokimi lampami.
"SPAĆ, SPAĆ, SPAĆ..." - mówił mój umysł, a ja jak ten osioł mówiłem "nie".
         Zatrzymałem się nagle kucnąwszy przy czymś, co kiedyś nazywało się autem i oparłem łokcie o maskę.
- Widzisz ten budynek? - wskazałem na budowlę, która wyglądała najgorzej z wszystkich ją otaczających. - Wystarczy się tam przedostać i będziemy bezpieczni. - Zwilżyłem suche usta i spojrzałem na nią po raz kolejny. Szatynka wytrzeszczyła oczy i uniosła brwi.
- Tam mamy być bezpieczni? - wskazała drwiąco palcem. - Ten dom wygląda, jakby miał się zaraz zawalić! - powiedziała wyraźnie powstrzymując krzyk.
- A co dziś na takie nie wygląda? - spytałem na co dziewczyna spuściła wzrok i zacisnęła usta w cienką linie.
- Możesz mnie już puścić. - Jej słowa brzmiały jak pytanie i rozkaz pomieszane razem. Przez chwilę nie wiedziałem o co chodzi, ale szybko zrozumiałem. Wykonałem polecenie odwracając głowę by ukryć wyraz wielkiego grymasu. Nie pamiętałem, że cały czas trzymałem dziewczynę... Muszę się w końcu porządnie wyspać. Przetarłem dłonią oczy i przeczesałem włosy rozglądając się za czymś, co mogłoby nam zagrozić na tym krótkim odcinku do 'schronienia'.

Heather? Opowiadanie zostało napisane, zmielone, zjedzone, zwrócone, zjedzone i zwrócone jeszcze raz. Ech, później będzie lepiej D:

sobota, 13 lutego 2016

Od Rosalie CD. Florence

          Rozważałam wszelkie możliwe opcje. Propozycja dziewczyny zupełnie mnie zaskoczyła, tak samo jak jej zachowanie. Większość osób, na które się natknęłam, w szaleństwie próbowało mnie zabić. Tacy ludzie mieli dość życia w zrujnowanym kraju, stracili bliskich, byli zagubieni w swojej własnej głowie. Wyglądało to tak, jakby ktoś decydował za nich. Może część nosiła już w sobie zakażenie. Nie rozróżniali chorych od zdrowych, rzucali się na każdego. W tym zachowaniu trochę przypominali zombie.
          Byli też tacy, którzy, na widok wycelowanego w nich pistoletu, błagali mnie o oszczędzenie, a nawet chcieli mi towarzyszyć. Nigdy im nie odpowiadałam i odchodziłam. Wiedziałam, że te błąkające się sierotki nie potrafią zrobić nic pożytecznego, a tym samym byliby dla mnie tylko kulą u nogi. Ktoś powie, że to okrucieństwo, nie pomóc potrzebującym, ale teraz w państwie panują nowe zasady. I ja się ich trzymam.
          Natomiast ta dziewczyna wydawała się neutralna. Nie rzucała się na mnie, z bronią czy bez, ani nie klęczała na kolanach, ze łzami w oczach. Widać, że twardo stąpała po ziemi, radziła sobie sama, tak jak ja. Gdybyśmy rzeczywiście razem szły, żadna nie zawadzałaby drugiej. Ale czy chciałam jej towarzyszyć? W głowie miałam mętlik. Od roku żyłam samotnie i świetnie mi to wychodziło. Potrafiłam sama o siebie zadbać, nie potrzebowałam pomocy. Zaraz jednak wyobraziłam sobie tych ogarniętych szaleństwem ludzi, nie myślących trzeźwo, którzy już długi czas byli pozbawieni towarzystwa. To jak strzał w mojej głowie. Zaczęłam dostrzegać dobre strony wędrówki z dziewczyną. Poza tym, i tak miałam zamiar stąd odejść. Za dużo się tu kręciło ostatnio Zimnych.
          Szatynka czekała na decyzję. Moje rozważania trwały kilka sekund. Przeanalizowałam jeszcze kilka aspektów, ale w końcu kiwnęłam twierdząco głową. Ruszyłyśmy w drogę. To jasne, że jako niezależna osoba nie lubiłam niczyich rozkazów, ale zarobiłam tak, jak mówiła. Trzymałam się parę metrów z tyłu, obserwując czujnie otoczenie. Zrobiło się ciemno, przez co miałam ograniczoną widoczność, a to znacznie utrudniało rozpoznawanie w terenie. Odruchowo wyciągnęłam znów pistolet. O tej porze powinnam siedzieć wysoko na drzewie i czekać na sen, z dala od nie potrafiących się wspinać zombie. Tam zawsze czułam się bezpiecznie, nawet zdrowi ludzie nie byli w stanie mnie dostrzec. Dlatego byłam niespokojna, bo mój mózg już przestawił się na to, że powinnam siedzieć wygodnie na miejscu. 
          Poruszałyśmy się bardzo cicho, nie przeszkodziły nam nawet zeschłe liście, pokrywające na całej powierzchni ziemię. Teren zaczął się podnosić. Nie czułam się pewnie, idąc za nieznajomą dziewczyną. Tym bardziej, że zmierzałyśmy do innych, nieznajomych mi ludzi. Byłam ciekawa, gdzie jest to obozowisko i kogo tam zastaniemy. Miałam nadzieję, że moja towarzyszka wiedziała co robi.
- Długo już wędrujesz? - Usłyszałam głos dziewczyny.
- Rok - odpowiedziałam po krótkiej chwili.
- Byłaś w Spectrum? - A co to, jakiś wywiad?
- Nie. Jak tylko ogłosili alarm, uciekłam z ojcem z miasta. 
- Co z nim? - zapytała, choć przeczuwałam, że zna odpowiedź.
- Nie żyje - odparłam krótko. Nie pozwoliłam, by mój głos zadrżał.
          Kolejne kilka minut szłyśmy w milczeniu. Niebo zupełnie poczerniało. Miałyśmy szczęście, że księżyc był w pełni. Przynajmniej częściowo oświetlał przerzedzony las. Gwiazdy mrugały do nas z kosmosu, jakby chciały życzyć powodzenia w drodze. Żałowałam, że nie mam grubszej kurtki; zima była w tym roku znacznie chłodniejsza. Zapięłam zamek i kontynuowałam wędrówkę, na nic się nie skarżąc. Wyszłyśmy na obrzeża lasu, gdzie drzewa nie chroniły już od wiatru, który smagał nas po twarzy niczym biczem. Przed nami ciągnęły się rozległe przestrzenie, które kiedyś prawdopodobnie były polami uprawnymi. A jeśli tak, to niedaleko znajdowały się również domostwa. Najwidoczniej obozowisko umieszczono z dala od cywilizacji, bo dziewczyna poprowadziła mnie po raz kolejny przez las. To również ona ponownie przerwała ciszę.
- Skoro od roku się przemieszczasz to pewnie spotkałaś sporo ludzi - zasugerowała.
- Pytasz o zdrowych czy o zombie? - powiedziałam zdanie, które w innych okolicznościach mogłoby być namiastką żartu.
- Szukam mojego brata, nazywa się Martin. Dwunastolatek. Ma ciemne włosy i orzechowe oczy. Kojarzysz? - spytała z cichą nadzieją.
          Sięgnęłam wgłąb pamięci. Przez ostatni rok przewinęła się obok mnie duża liczba osób. Tylko, że nie były to typowe spotkania. Zazwyczaj samotnik lub grupa przechodziła przez las, gdzie siedziałam ukryta i nikt mnie nie dostrzegł. Czasami jednak musiałam się zmierzyć z otwartymi spotkaniami. 
- Niezbyt - odrzekłam. - Niewielu z tych, których spotkałam, było dziećmi. A jeśli już je widziałam, to zwykle tylko przelotnie.
          Westchnęła cicho. Widać, że bardzo martwiła się o brata. Mnie to nie dotyczyło. Straciłam najbliższych. Nikt już nie zajmował tego szczególnego miejsca w moim sercu. Brakuje mi rodziców. Zwłaszcza ojca. Może nie dogadywałyśmy się z matką jak należy, ale chciałabym, żeby przy mnie była. Chciałam, żeby się okazało, że jednak przeżyła. Co do ojca, nie miałam wątpliwości. Widziałam jego rozszarpane ciało.
          Moje rozmyślania przerwał trzask. Serce mi przyspieszyło. Znieruchomiałam, podobnie jak dziewczyna przede mną. Spodziewałam się nadchodzącego Zimnego. Nasłuchiwałyśmy w ciszy. Nic się nie wydarzyło. Zaraz znów było słychać trzaski. Nie brzmiały jednak jak łamanie gałęzi. Przypominało to palące się ognisko. I wtedy je zobaczyłyśmy. 
          Parę metrów przed nami, między gęsto rosnącymi drzewami, dostrzegłyśmy jasne światło. Z każdym naszym krokiem powiększało się, aż wreszcie przerodziło się w wysoki ogień, palący drewno, otoczony dużymi kamieniami. Wokół rozstawione były namioty. Nagle, gdzieś z lewej strony, usłyszałyśmy kroki.
- Florence? - zapytał zachrypnięty głos.
Moja towarzyszka wyszła z lasu i skręciła w lewo. Chcąc nie chcąc, ciągle niezbyt pewna nowego miejsca, poszłam za nią.

Florence? :3

piątek, 12 lutego 2016

Od Florence CD. Rosalie

          Uniosłam zmęczone powieki, pozwalając ustom otworzyć się w geście głębokiego ziewnięcia. Pierwsze, co napotkały moje wąskie źrenice, to sufit. Kamienny, pokryty pajęczynami. Stare łóżko, na którym właśnie leżałam, trzeszczało pod wpływem nawet najmniejszego wykonanego przeze mnie ruchu. Spięłam wszystkie mięśnie, nadal wpatrując się pusto w sufit. Mimo to, nie wstałam – coś powstrzymywało mnie przed tym, a do mego umysłu zaczęło wkradać się wiele myśli, sprawiając, że odpłynęłam na chwilę lub dwie. 
           Obraz Martina nawiedzał mnie każdej nocy, a kiedy wstawałam nad ranem byłam jeszcze bardziej zmęczona, niż przed snem. Koszmary o śmierci młodszego brata wykańczały mój organizm z dnia na dzień coraz bardziej, przytłumiając moje zmysły i trzeźwe myślenie. Westchnęłam głośno, w końcu podnosząc tułów do góry. Usiadłam na skraju łóżka i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym właśnie się znajdowałam. Stary, obskurny strych znajdujący się nad jedną z karczm na skraju lasu. Okropne miejsce, lecz lepsze to, niż zostawanie na noc w jednym z obozowisk, gdzie Zimni atakują niemalże każdej nocy, lub – walczenie o przetrwanie w ciemnym lesie. Tutaj nikt nie wiedział o moim istnieniu, mogłam zaszyć się w ciemnym pomieszczeniu i zostać sam na sam z własnymi myślami. Ten strych karczma zaopatrzyła nawet w łóżko, to ci dopiero luksus. 
          Nadal lekko nieprzytomna, chwyciłam w dłoń jednego z butów i zaczęłam niesfornie zakładać go na stopę. Z mojej buzi po raz kolejny wydobyło się ziewnięcie. 
          – Ogarnij się – skarciłam sama siebie, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo nieprzytomna jestem. Świtało od jakichś trzydziestu minut, a ja musiałam niezwłocznie ruszać. Od jakiegoś roku prowadziłam koczowniczy tryb życia – przemieszczałam się z miasteczka do miasteczka, zahaczając przy tym o obozowiska. Codziennie zabijałam co najmniej kilka Zimnych, wieczorami zaszywałam się w barach, lub tak jak teraz – włamywałam się do cudzych piwnic, bądź strychów. Mój rodzinny dom już nie istniał – spłonął, zniszczony przez władze Spectrum. Nie tęskniłam za tym miejscem ani trochę, przynosił na myśl same bolesne wspomnienia. Dlatego też od razu wyrzuciłam obraz dawnej posiadłości ze swojej głowy, skupiając się tym samym na coraz głośniejszych dźwiękach dochodzących zza ciężkich, drewnianych drzwi. Cholera, pomyślałam niemalże od razu, chwytając kurczowo za broń schowaną w kieszeni. Podbiegłam do ściany, chowając się w pobliskim kącie. Wyjęłam pistolet z czarnej kurtki i lekko przyłożyłam wskazujący palec do spustu. Czekałam w bezwzględnej ciszy, co wydarzy się dalej. Tajemnicza osoba w końcu dotarła na najwyższe piętro i zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi na strych. W nieprawdopodobnym skupieniu, zdało mi się, że słyszę szybki, nieregularny oddech postaci stojącej za ścianą. Jeszcze mocniej ścisnęłam czarną broń, czując, że wraz ze spięciem dłoni, w której trzymam pistolet – spina się reszta ciała. Wstrzymałam oddech. Tajemnicza osoba zaczęła się oddalać, chyba ktoś ją zawołał. Po chwili po raz kolejny za ścianą rozległ się dźwięk kroków stawianych na drewnianych stopniach. Tym razem dźwięk było coraz cichszy i cichszy... To była chwila, którą musiałam wykorzystać.
          Niezwłocznie chwyciłam za metalową klamkę i pociągnęłam ciężkie wrota w swoją stronę. Wymknęłam się niemalże bezszelestnie, stawiając cicho stopy na kolejnych stopniach stromych schodów. W końcu obraz spróchniałych, starych desek wypełniających strych zaczął się zmieniać. Teraz moim oczom ukazała się dość duża izba karczmy, gdzie o tej porze panowały istne pustki, a jedyną żywą duszą był barman. Schowałam się za jednym z filarów widząc za ladą siwego mężczyznę opartego o blat, który popijał z wolna piwo nalane do ciężkiego kufla. Kiedy opróżnił naczynie do końca, zniknął za drzwiami – prawdopodobnie prowadzącymi na ,,zaplecze". Ruszyłam w stronę wyjścia. Przekroczyłam szybko próg, czując pierwsze powiewy wiatru mierzwiące moje długie włosy. Rozejrzałam się dookoła, chowając broń z powrotem do kieszeni. Zlokalizowałam okolicę, zatrzymując wzrok na niewielkim, przerzedzonym lasku, kilkaset metrów ode mnie. Tak naprawdę nie wiem, gdzie się kierowałam. Krążyłam po okolicy od kiedy tylko pamiętam, w poszukiwaniu czegokolwiek – poszlak, ludzi, którzy mogą coś wiedzieć. Na swojej drodze spotkałam już kilka osób, które uciekły ze Spectrum, ale nie chciały mówić zbyt dużo. Nie kojarzyły też małego chłopca z ciemnymi włosami i orzechowymi oczami... Dziwię się, że cokolwiek pamiętały. Od razu było widać, że czymś ich nafaszerowali – przekrwione oczy i blada skóra były wystarczającymi dowodami. 
          Ruszyłam przed siebie, stawiając pewne kroki w kierunku lasu. Dni w zimę były znacznie krótsze, dlatego nie mogłam pozwolić sobie na spowolnienie tempa, gdyż w nocy prawdopodobieństwo niebezpieczeństwa rosło w znacznej mierze – nie tylko Zimni stanowili tutaj problem, ba, kulka w łeb i było po nich; gorzej z ludźmi, których jakiś czas temu nazwałam, mówiąc wprost, barbarzyńcami. Dlaczego? Spójrzmy na to w ten sposób: niektórzy po wybuchu epidemii oszaleli, stracili domy, rodzinę, jednym słowem: wszystko i nie do końca wiedzieli co robią, nie każdy ma silną wolę i potrafi pozbierać się po takiej katastrofie. Barbarzyńcy ci otrzymali ten jakże urzekający przydomek z jednego powodu – często czają się w obozowiskach i lasach, czekając na takie samotne osoby jak ja, i napadają na nie. Zabierają pieniądze, broń, żywność... Nie jest ich dużo, aczkolwiek zdarzają się takie przypadki.
          Nim spostrzegłam, otoczona byłam już przez pnie drzew. Zrobiło się nieco ciemniej, dlatego niemalże od razu moja prawa dłoń powędrowała do wnętrza kieszeni, kurczowo chwytając na pistolet. Czujnym trzeba być niemal zawsze, nigdy nie wiadomo, kiedy jeden z Zimnych postanowi wyskoczyć zza drzewa. A zostać ugryzionym przez jednego z nich być nie zamierzałam. Przypadki chorych widziałam już niejednokrotnie. Wolałabym umrzeć, niż... Gwałtownie wyciągnęłam pistolet i pociągnęłam za spust. Zimny wylądował na ziemi tuż przede mną, wydając z siebie ciche jęki. Po chwili był już nieżywy... Tym razem naprawdę. Jego nieruchome, zgniłe ciało leżące pośrodku dróżki sprawiło, że zmarszczyłam czoło w obrzydzeniu i niemal od razu kilkoma silnymi kopniakami ,,sturlałam go" na pobocze ścieżki. Między drzewami dostrzegłam kolejnego. Strzał. Zjawa leżała, prawie niewidoczna między pniami, dlatego mogłam zostawić jej ciało w spokoju. 
          Odwróciłam się na pięcie, czując, że ktoś obserwuje mnie zza drzewa. Spojrzałam na blondynkę, która celowała we mnie z pistoletu. Uczyniłam to samo, nie spuszczając z niej świdrującego ją na wylot spojrzenia. Dziewczyna tkwiła w tej samej pozycji, czekając na ruch, który wykonam w następnej kolejności. Westchnęłam tylko cicho, po czym spuściłam z niej celownik, a pistolet schowałam do kieszeni.
          – Nie mam na to czasu – mruknęłam, przewracając przy tym oczami. Widziałam w oczach dziewczyny lekką niepewność. Mimo, że sprawiała wrażenie niezwykle pewnej i bezwzględnej, nie była w stanie mnie oszukać. Czułam, że nie zrobi mi krzywdy, nie miała ani jednej powodu, by to zrobić. Nie wyglądała – poza tym – na taką, która byłaby w stanie zabić. Jej pistolet pozostawał nadal w tym samym miejscu – skierowany wprost w moje czoło. – No, śmiało, zabij mnie. Dlaczego jeszcze tego nie zrobiłaś? – zapytałam z poirytowaniem, unosząc ręce ku górze, w celu ,,poddania się". Dziewczyna powoli, nie do końca pewna swojej decyzji, schowała broń do kieszeni, robiąc krok w moją stronę. 
          – Dokąd idziesz? – zapytała, cały czas trzymając dłoń w kieszeni. Zapewne spust cały czas był pod napięciem jej palców.
          – Zależy – mruknęłam i rozejrzałam się dookoła. – Jeśli masz zamiar cały czas kleić się tak do tego pistoletu, to chyba nie mamy o czym rozmawiać – dodałam i spojrzałam na nią, unosząc znacząco brwi. Rozmówczyni westchnęła przeciągle, wyjmując dłoń z kieszeni. Zrobiła w moją stronę minę, którą zinterpretowałam tylko i wyłącznie w jeden sposób, a mówiła ona: ,,Zadowolona?!".
          – Do obozowiska, muszę spotkać się z pewnym człowiekiem – powiedziałam, robiąc kilka kroków naprzód. Czas mijał, a ja urządzałam sobie pogawędkę z nieznajomą w środku lasu. – Naprawdę nie mam czasu. Chcesz, możesz iść ze mną, ale trzymaj się w odstępie i osłaniaj tyły – dodałam, spoglądając na nią wyczekująco. – Więc?

Rosalie? Co dalej? c:

czwartek, 11 lutego 2016

Od Heather

            - No czy wy naprawdę nie macie nic lepszego do roboty? - Warknęłam gardłowo, spoglądając na jęczące monstra, wolno zbliżające się do mnie, wbijające we mnie swój pusty wzrok i wyciągające w moją stronę kościste ręce, brudne, pognite i zakrwawione. Co tu zrobić, co tu zrobić? Zimni otoczyli mnie z każdej możliwej strony - niczym jakaś popieprzona horda, wyskoczyli na mnie z lasu, czekając tylko, by zatopić ruszające się zęby w moim ciele. Aż dreszcze przechodzą. Rozglądałam się gorączkowo wokół, szukając w głowie jakiegokolwiek wyjścia, przy okazji cofając się coraz bardziej, by nie dać się chociażby smagnąć zepsutym pazurem.
             Ta, ale wiecie, co nie wpadło do tego pustego, psychicznego łba? Każda strona, to każda strona. Tył też. Szkoda, że wpadłam na to trochę za późno - gdy mój umysł dostał nagłego olśnienia i promienie wiedzy padły na wysuszoną, jałową ziemię mojej mentalności, poczułam szarpnięcie w tył. Serce podskoczyło mi do gardła, gdy runęłam w dół, wprost pod nogi jednego ze stworów. Puls podskoczył o parę uderzeń, oddech uwiązł mi w gardle, jakby nie chciał wydostać się na zewnątrz, do tego, co było realią i nową rutyną. Otworzyłam szerzej oczy, czując lodowate szpony strachu, zagarniające mnie w swoje bezlitosne ramiona. Czułam na karku oddech, jakby sama Śmierć drwiła ze mnie, z przegranej, poległej.
              Moje dywagacje trwały parę sekund, może nawet ich ułamków, bo gdy tylko moje ciało zetknęło się z podłożem, przygniotło mnie kolejne - bardziej oślizgłe, śmierdzące i brzydkie. Zdecydowanie. Miałam ochotę wrzasnąć z rozpaczy. A więc to tak się skończy? - zadałam sobie to pytanie, szamocząc się z monstrum. Jęk wydarł się z trzewi potwora, które, swoją drogą, były na wierzchu. Głowa stwora nachyliła się ku odsłoniętemu kawałkowi mojemu ciała, i wtedy już byłam w stu procentach pewna, że ten dzień zakończy się dla mnie pożarciem przez monstra, a to tylko dlatego, że potrzebowałam się przejść na zwykły spacer.
              Spojrzałam w oczy mojemu oprawcy i... i własnie w tym momencie usłyszałam głośny strzał, a po nim zobaczyłam dziurę między oczyma Zimnego. Zrzuciłam jego wielkie cielsko z mojej drobnej sylwetki i dźwignęłam się na równe nogi. To moja szansa! pomyślałam, sięgając po łuk, po czym chwyciłam w dłonie strzały. Wciągnęłam powietrze i wycelowałam w najbliższe truchło, które podchodziło do mojego zbawcy zza drzewa. Strzała przebiła czaszkę na wylot, w tym samym momencie, w którym usłyszałam kolejne dwa strzały, a po nich uderzenia masywnych ciał o ziemię. Usłyszałam głośny nakaz 'Chodź tutaj!'. Psia mać, poczułam się jak pies, słysząc to polecenie. Już miałam odpyskować, kiedy zganiłam się w myślach - cholera, on przed chwilą uratował Ci życie, a Ty będziesz dla niego suką.  Nie ładnie - moja podświadomość zacmokała z niezadowoleniem, zakładając ręce na piersiach i kręcąc niezadowolona głową. Zamknij się - burknęłam do niej, po czym szybko wykonałam polecenie, kucając za drzewem obok mojego wybawcy.
              Mięśnie zaczęły się powoli rozluźniać, tętno oraz oddech zwalniać. Byłam zmęczona - nawet nie wiedziałam czym. Trzy kolejne huki rozległy się gdzieś z mojej prawej, ale nie zwracałam na nie w sumie sprawy. Po chwili jednak usłyszałam szmer liści, oznaczający, że ktoś zaczął się do mnie zbliżać z tej samej strony, skąd dobiegły huki. Wciągnęłam gwałtownie powietrze i napięłam łuk, gotowa do strzału.
- Uważaj, bo sobie tym oko wydłubiesz. - Usłyszałam cichy, zachrypnięty głos. Uniosłam brew, spoglądając na dość wysokiego chłopaka, który zdążył do mnie podejść i odsunąć strzałę, która była w niego wycelowana. Mruknęłam coś pod nosem i odłożyłam łuk obok siebie, wypuszczając głęboki oddech. Matko boska, te oczy. Wysoki brunet przykucnął przy mnie, nie spuszczając ze mnie bacznego spojrzenia.
- Dzięki. - Wyszeptałam, prawie w bezdechu, wciąż czując pulsującą adrenalinę w moim ciele. Chłopak posłał mi sceptyczne spojrzenie, jakby chciał wwiercić się w moją duszę i sprawdzić, czy pierwsza odwrócę wzrok. Nie zrobiłam tego - z uporem maniaka wpatrywałam się w jego niebieskie oczy, pełne różnych emocji, zakrytych mgłą, starannie ukrytych przed nowym światem.

Ashton?

czwartek, 11 lutego 2016

Nowa postać – Ashton Haviliard.

Ashton Haviliard, 29 lutego 2020
"Często wpatruje się w inne osoby, nawet bez powodu, a jego wzrok może być po czasie przytłaczający, gdyż przy rozmowie wpatruje się swoimi szafirowymi gałami w twoje bez żadnych krępacji. W jego głowie panuje istny chaos. Jego umysł wytwarza czasami tysiące myśli, pomysłów, które nie zawsze są ze sobą powiązane; zdarza mu się przez to zawiesić podczas rozmowy zapominając o czym mówił i po co. Idealny materiał na przyjaciela - wierny do końca; lojalność i współczucie wręcz płyną w jego żyłach do tego stopnia, iż jest w stanie ponieść konsekwencje za ukochaną osobę. Dusza towarzystwa, wszędzie go pełno. Chłopak znany ze swojego poczucia humoru, uśmiechu, który nie odstępuje go na krok; taki typowy śmieszek, który potrafi wszystko obrócić w żart."
Autor: Green1000

czwartek, 11 lutego 2016

Od Rosalie

         Wdrapałam się prędko na drzewo. Gdy byłam trzy metry nad ziemią, zatrzymałam się i zerknęłam na dół. Grupa pięciu Zimnych oblegała gruby pień dębu, próbując się przedostać na górę. Te monstra są za głupie, żeby mnie złapać, pomyślałam. Napierały na drzewo, jakby chciały je przewrócić. Ich ciągłe jęki denerwowały mnie. 
- Zamknijcie się! - wrzasnęłam, złapałam za łuk i trafiłam strzałą w głowę jednego z nich.
         Zachwiał się i po chwili runął na ziemię, ze strzałą w środku czaszki. Nie potrzebnie ją zmarnowałam, teraz jej nie odzyskam. Westchnęłam i spojrzałam w górę, szukając przejścia do wyższych partii. Wspięłam się na kolejne gałęzie. Znalazłam dość szeroki konar, na którym rozłożyłam się wygodnie. Siedząc w tej pozycji, przymknęłam oczy. Ogarnęło mnie potężne zmęczenie, po chwili poczułam, że zaczynam odpływać. Przywołałam się do porządku. Nie mogę spać na drzewie bez zabezpieczenia. Ściągnęłam plecak z ramion, zawiesiłam go na sąsiedniej gałęzi i wyciągnęłam z niego grubą, długą linę. Obwiązałam ją wokół pnia i zawiązałam w pasie. Znów zamknęłam oczy i ponownie zaczęłam odpływać. Dlaczego jestem taka zmęczona? Kiedy ostatnio spałam? Te wszystkie ucieczki zupełnie mnie wyczerpały. Woda mi się skończyła, muszę uzupełnić zapasy. Przydałoby się upolować jakąś zwierzynę. Chyba, że wybiorę się do miasta i jakoś zwinę coś ze sklepu. Trochę ryzykowne, ale bardziej kuszące. Przy okazji rozwalę kilka zombie...
Wydawało mi się, że biegnę. Przez zamglony obraz przedostawały się promienie słoneczne. Coraz wyraźniej widziałam szeroką polną drogę. Wokół rosła wysoka, jasnozielona trawa. Dalej znajdował się las. Patrzyłam, jak wbiegam do niego. Obserwowałam otoczenie czyimiś oczami. Tajemniczy ktoś zatrzymał się przy wysokim klonie i rozglądał się po terenie. Okolica wydawała się spokojna. Nagle wszystko pociemniało. Spanikowana, zauważyłam ciemną postać zmierzającą między drzewami. Była już kilka metrów ode mnie.
         Wystrzał z broni gwałtownie mnie wybudził. Nie do końca przytomna, spróbowałam coś dojrzeć w leśnej gęstwinie. Przetarłam oczy i odwiązałam linę, trzymającą mnie przy pniu. Spakowałam ją do plecaka i założyłam go na ramię. Wychyliłam się do przodu. Wystrzał, który rozniósł się szerokim echem po lesie, sprawił, że Zimni zaczęli iść w kierunku, z którego dobiegł. Gdy odeszli, zeszłam na ziemię. Postanowiłam iść za nimi. Sama byłam ciekawa, co się stało. Zombie nie umieją używać broni. To musiał być człowiek.
         Powoli skradałam się za Zimnymi, przemykając od drzewa do drzewa. W pewnym momencie znów wystrzeliło, tym razem bardzo blisko. Jeden z zombie padł na ziemię. Cztery kolejne i ostatni z potworów leżał twarzą w trawie. Przylgnęłam do pnia drzewa. Opanowałam przyspieszony oddech i sięgnęłam powoli ręką do wewnętrznej kieszeni. Usłyszałam cichy szmer, zapewne parę metrów ode mnie. Zacisnęłam rękę na pistolecie i szybko, niczym błyskawica, wysunęłam się do przodu i wyciągnęłam rękę z bronią.
          Celowałam w wysoką szatynkę, świdrującą mnie zielonymi oczami. Dzięki mojemu spostrzegawczemu wzrokowi, zauważyłam u niej lekkie zawahanie. Ona również mierzyła we mnie pistoletem, zapewne nie umknęłam jej uwadze. Patrzyłyśmy sobie w oczy, stojąc nieruchomo. Żadna z nas nie była pewna następnego ruchu.

Florence? :-D

wtorek, 9 lutego 2016

Nowa postać - Heather Vivian Deinnot.

Heather Vivian Deinott, 5 VII 2023
[...] Doszło do tego, że spoglądała w lustro, krzycząc, że jest nikim, że jest słaba, i pokona innych tylko wtedy, kiedy pokona samą siebie. Wymyślała sobie coraz to większe cele, wyższe poprzeczki, tym samym niszcząc siebie, swój charakter, swoją osobowość, tworząc pustą skorupę, nic nie wartą istotę bez duszy, jedynie z odpornością na cały ból, jaki ktokolwiek mógł jej zadać. Wtedy siostra siłą zaciągnęła ją do psychologa, który stwierdził u niej zaburzenia osobowości typu borderline, pozwolił jej normalnie żyć i nakierował na ścieżkę, którą powinna dążyć. I wtedy powstała nowa Heather: silna, niezależna, pewna siebie. I mimo, że miała wahania nastrojów, wiedziała, że jest w stanie pokonać każdą najmniejszą kłodę, postawioną na jej drodze, z gracją i najbardziej jadowicie jak tylko potrafiła. Usamodzielniła się, zbuntowała przeciw własnemu obłędowi, zmieniła swoje życie o 180 stopni, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Udowodniła, że chcieć znaczy móc. [...]
Autor: waytonew 

poniedziałek, 8 lutego 2016

Nowa postać – Florence Anne Wels.

movie film cara delevingne paper towns nat wolff
Florence Anne Wels, 8 V 2022
[...] Florence Wels to samowystarczalna osoba o silnym charakterze i wrodzonej zadziorności. Nigdy nie była typem szarej myszki, która siedziała cicho w kącie i bała się powiedzieć, co tak naprawdę myśli. Pani samej siebie – tak się określa i ma, wprost mówiąc, wylane na każdą osobę, która próbuje kwestionować jej zdanie w niegrzeczny i niekulturalny sposób. Nigdy nie pozwalała dmuchać sobie w kaszę – stąpa twardo po ziemi, wie, czego chce i do czego dąży, nie potrzebuje do tego żadnego fałszywego przyjaciela, który tylko czeka, by wykorzystać ją przy pierwszej-lepszej okazji. A nawet, jeśli spróbuje – Florence nie pozostaje dłużna, obmyślając idealny plan zemsty. Taki plan, dzięki któremu jej wróg, albo raczej... ofiara, popamiętałaby ją na długo, albo i na zawsze. [...]
Autor: rebelle

poniedziałek, 8 lutego 2016

Otwarcie!

Blog Empty Souls zostaje oficjalnie otwarty! Cieszymy się niezmiernie, iż udało nam się wcielić pomysł na bloga w życie. Mamy również wielką nadzieję, że i Wam spodoba się tutaj i zostaniecie z nam na znacznie dłużej. Strona rusza, a tym samym już niedługo pojawią się pierwsze formularze, pierwsze opowiadania i pierwsze niesamowite historie pisane właśnie przez Was! Myślimy, że będzie to blog o wspaniałej, niepowtarzalnej atmosferze oraz wielu ciekawych wspomnieniach. Zapraszamy wszystkich bardzo serdecznie do dołączenia i budowania nowej historii razem z nami! Nie zapomnijcie o zapoznaniu się z fabułą, która – mamy nadzieję – ujmie Was tak, jak ujęła nas. 

~Administracja