Byłam zdezorientowana. Właśnie tak mogłam to określić. Dezorientacja.
- Miałeś go zatrzymać najdłużej, jak się da. - Usłyszałam, jak moja towarzyszka robi komuś reprymendę w namiocie.
Zostałam sama na zewnątrz. Co chwila rzucałam ukradkowe spojrzenia na boki, jakby ktoś miał mnie zaatakować. Fakt, że stoję tutaj mógłby wzbudzić w kimś z obozowiska podejrzenia. Och! Dlaczego tutaj przyszłam?! I to z kimś, kogo nie znam! Naraziłam się na niebezpieczeństwo, ale nie ze strony Zimnych, tylko ludzi. Nie ufam im, nie znam ich. Więc dlaczego, do cholery, włażę do ich namiotu?
- Wyjaśnisz mi, o co chodzi? - mruknęłam zniecierpliwiona do dziewczyny, odsłaniając wejście.
W ciągu sekundy zdążyłam się rozejrzeć. Wewnątrz panował półmrok, ale i tak wyraźnie widziałam mężczyznę, stojącego kilka metrów dalej, patrzącego na nas nerwowo. Atmosfera była wyraźnie napięta. Co dziwne, wydawało się, że ten facet boi się mojej towarzyszki. Szatynka wyraźnie się wściekła.
- ...Dokąd poszedł? - spytała. Mężczyzna nadal był wyraźnie przestraszony. Wyglądał, jakby stracił głos. - Cholera, Mitchell, nie mam czasu!
Odwróciła się i pociągnęła mnie na zewnątrz. Zatrzymałam się raptownie koło ogniska. Byłam zdenerwowana, niepewna i zniecierpliwiona jednocześnie. Oczekiwałam wreszcie jakichś wyjaśnień.
- Co to miało być? - Mój głos brzmiał stanowczo. - Kim jest ten cały...
- Mitchell - dokończyła. - Idiota, który nie potrafi wykonać nawet najprostszego polecenia. Posłuchaj... Nie mogę wyjaśnić ci wszystkiego, bo prawda jest taka, że nawet cię nie znam. Teraz nasze drogi muszą się rozejść - dodała i rozejrzała się. - Można tutaj przenocować, dostać pożywienie i się ogrzać, dlatego polecam zostać ci tutaj chociażby do jutra, bo jest tu o niebo lepiej niż nocowanie w kompletnej dziczy.
- A ty dokąd się wybierasz? - zapytałam, unosząc brew. Skrzyżowałam ręce na piersi, świdrując ją spojrzeniem.
- Muszę odnaleźć pewnego człowieka, który wie coś, czym nie chce podzielić się z innymi ludźmi, a może stanowić dla mnie niezwykle ważną informację. Wyciągnę to z niego za wszelką cenę, choćbym miała... - Powstrzymała się przed dokończeniem zdania, choć dobrze wiedziałam, co miała na myśli. - Tak w gwoli ścisłości, jestem Florence.
- Rosalie - odparłam krótko.
Dziewczyna poprawiła plecak, wyciągnęła latarkę i zniknęła w ciemnościach lasu. Stałam przez chwilę w miejscu, odrobinę zagubiona. Nie zamierzałam tu jednak zostawać. Nigdy nie zatrzymywałam się w tego rodzaju obozowiskach. Wolałam samotnie przenocować, z dala od ludzi. Teraz mogłam ufać jedynie sobie.
Poszłam w mniej więcej tym samym kierunku co Florence, ale po kilku metrach zboczyłam na zachód. Ciągle jednak nasze drogi kierowały się równolegle, a przynajmniej tak mi się wydawało. Trafiłam, niestety, w najgęściejszą część lasu. Coraz trudniej było mi przedzierać się do przodu. Włosy wczepiały mi się w gałęzie, a liczne kolczaste krzewy raniły moją skórę. Do tego prawie nic nie widziałam, nawet blask księżyca nie był w stanie rozświetlić tą część puszczy.
Po pewnym czasie roślinność rzedła, a mi coraz łatwiej udawało się iść. Znalazłam bezpieczne miejsce do spania na drzewie. Byłam pewna, że jest około północy. Powieki same mi opadały, ziewałam co chwilę. Umysł wyrażał się jasno. Przypięłam się do pnia i odpłynęłam w senne marzenia. Nie odpoczywałam jednak spokojnie, budziłam się co godzinę. W końcu, gdy niebo już zbladło, postanowiłam iść dalej. Moje kursowanie zupełnie nie miało celu. Po prostu poruszałam się po terenach całej Ameryki, czasami nie zdając sobie sprawy z położenia.
Dziwny dźwięk zwrócił moją uwagę, ale zorientowałam się, że wydał go mój własny żołądek. Sięgnęłam do plecaka. Moje zapasy jedzenia wyczerpały się. Musiałam natychmiast je uzupełnić. Nie miałam jednak czasu na polowanie. Zamierzałam znaleźć najbliższe miasto i zaryzykować wypad do niego. Po dwóch latach żywność raczej nie nadawała się do spożycia, ale słyszałam, że niedawno w tych okolicach ktoś miał swego rodzaju bazę, a w niej całkiem świeże jedzenie. Ryzykowne, ale kuszące.
Nawet nie miałam pewności, że ją znajdę, ale chciałam wreszcie zjeść coś porządnego. Dość miałam tych wszystkich dzikich zwierząt, upieczonych na ogniu. Dało się przyzwyczaić, ale brakowało mi zwyczajnego jedzenia. Dlatego wspięłam się na pobliskie wzgórze. Z góry widać było wyraźnie miasto z wieżowcami. Mieściło się całkiem niedaleko. Wystarczyło zbiec na dół i przedostać się przez pogranicze lasu. Nic trudnego.
Wyciągnęłam lornetkę i spojrzałam przez nią na ulice. Tak jak się spodziewałam, kręcili się po nich Zimni. Na obrzeżach było ich niewielu, jednak głębiej łaziły całe grupy. Westchnęłam zrezygnowana. To jasne, że nie uda mi się przedostać do tej bazy. Para, którą spotkałam i która mi o niej powiedziała, nie określiła dokładnego położenia, ale zapewniła, że jest widoczna i na pewno się zorientuje. Jednak z taką gęstością zombie, samotnej osobie nie uda się przejść, choćby nie wiadomo, jakie miała uzbrojenie. Już miałam skierować się w inną stronę, gdy coś przykuło moją uwagę.
Tam, gdzie kończyło się miasto, były kiedyś zielone, wystrzyżone trawniki. Choć po czasie zarosły, kamienna tablica została. Nie wiedziałam co tam pisało, ale wyraźnie dostrzegłam sylwetkę chowającej się za nią postaci. Jeszcze raz przyłożyłam lornetkę do oczu i odnalazłam tajemniczą osobę. Uśmiechnęłam się lekko, gdy rozpoznałam w niej Florence. Zaraz jednak dotarła do mnie pewna rzecz. Wiedziałam, co zaraz się stanie. Dziewczyna ze swojej perspektywy widzi tylko kilku Zimnych, chodzących po ulicach. Strzeli do paru, innych wyminie i pobiegnie w głąb miasta. Jednak, gdy natknie się na całą hordę, zmierzającą w jej stronę, zwabionych wystrzałami, zacznie się cofać, ale z drugiej strony już będzie odcięta i nie da rady się przez nie przedrzeć.
Zbiegałam w dół do lasu, próbując zapobiec tragedii. Aż sama sobie się dziwiłam, że próbuję uratować komuś życie. Miałam długie nogi i potrafiłam rozwijać duże prędkości, niestety nie na długo. Jeśli dotrę na czas, będę tak dyszeć, że chyba zwabię tym zombie. Osłoniłam rękoma głowę przed gałęziami. Przymknęłam oczy i biegłam prawie na oślep. Ale od miasta dzieliło mnie już tylko kilkanaście metrów. Pokonałam ostatnie kroki i wypadłam z lasu. Oddychając ciężko, rozejrzałam się. Na szczęście Florence nie zdecydowała się jeszcze wejść do miasta. Nie miałam pojęcia, co tu robiła. A może ten człowiek, z którym ma się spotkać, jest właśnie w tej bazie? Albo po prostu trafiła tu przypadkiem.
Zgięłam się w pół i przemierzyłam szybko zarośnięte trawniki. Miałam nadzieję, że Zimni mnie nie dostrzegą. Wreszcie opadłam wykończona obok Florence. Oparłam się o tablicę, a dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.
Florence? Sorry, że tak długo, brak weny mi doskwiera :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz