poniedziałek, 15 lutego 2016

Od Florence CD. Rosalie

          Wędrówka przez las zajęła nam – jak się okazało – prawie cały dzień, co sprawiało, że zaczynałam robić się niespokojna. ,,Podróż" szacowałam na góra dwie, trzy godziny, a tymczasem dochodziła na oko godzina siedemnasta, a razem z moją towarzyszką dopiero co przekroczyłyśmy końcową granicę lasu.
          Tak jak się spodziewałam – była kolejną osobą, która nic nie wiedziała o Martinie. Nie zaszkodziło zapytać, ale słysząc te same słowa z ust setnej osoby z rzędu, zaczynam tracić wiarę w to, że chłopak w ogóle jeszcze żyje. 
          – Florence? – cichy, zachrypnięty głos przerwał moje krótkie przemyślenia, wyrywając mnie tym samym z amoku. Uniosłam głowę, kierując się w stronę jednego z namiotów – dość sporego jak na tak małe obozowisko. Postać, która wypowiedziała te słowa zniknęła w jego wnętrzu, pozostawiając mnie i Rosalie sam na sam z buchającymi wesoło pośrodku niewielkiego ,,placu" płomieniami ognia. Czułam za plecami obecność dziewczyny, dlatego nie odwracając się, ruszyłam za tajemniczym człowiekiem. 
          Roztwarłam grubą płachtę namiotu, przekraczając pewnie jego próg. Wnętrze zasnute było półmrokiem, a atmosfera zdawała się być wyraźnie napięta.
– Jestem – mruknęłam, krzyżując ręce na piersiach. – Gdzie jest Hudson? – dodałam szybko i rozejrzałam się po namiocie. Nie było w nim nikogo oprócz mnie i Mitchella. Czułam, jak moje ciśnienie wzrasta, a serce zaczyna szybciej bić. Nie ze strachu – broń Boże. Była to wściekłość, która rosła w moim sercu coraz bardziej z każdą sekundą. – GDZIE JEST HUDSON? – warknęłam i zrobiłam kilka kroków w przód, zbliżając się do, na pierwszy rzut oka, przerażonego zaistniałą sytuacją Mitchella. 
– W-wyjechał dzisiaj w południe... – mruknął ten, spoglądając w moją stronę z wyraźną skruchą.
          Jason Mitchell, czyli mężczyzna, którego miałam sposobność poznać już kilka miesięcy temu w jednym z pobliskich obozowisk. Od zawsze był typem – mówiąc wprost – zwykłej ciamajdy, która przez całe swoje życie kryła się za plecami innych. Słabość okazywał już przy naszym pierwszym spotkaniu, dlatego niemalże od razu stwierdziłam, że aż szkoda będzie, by nie owinąć go sobie wokół palca. Kto by przypuszczał, że dorosły, trzydziestosiedmioletni facet będzie ukazywał aż taką uległość wobec dwudziestolatki? Jakkolwiek to brzmi, nieważne. Liczyło się tylko to, że był świetnym źródłem informacji, i tak jak ja – podróżował koczowniczo od obozowiska do obozowiska, z łatwością wkupiając się w łaski i ludzi i wyłudzając informacje. To był jego atut – każdy myślał, że takiej ciamajdzie można zaufać. Ale tym razem spieprzył, i to po całości.
          – Miałeś go zatrzymać najdłużej, jak się da – powiedziałam, a mój głos podniósł się o ton lub dwa, przez co Mitchell zrobił kilka kroków w tył. Westchnęłam, kręcąc z dezaprobatą głową. – Wiesz chociaż, dokąd... – Nie dokończyłam, słysząc za plecami dźwięk odsuwanego materiału. Do wnętrza namiotu weszła jasnowłosa dziewczyna, spoglądając na mnie pytająco.
          – Wyjaśnisz mi, o co chodzi? – mruknęła, niezadowolona z faktu, że nie została wtajemniczona nawet w najmniejszym stopniu w całą tę sprawę. 
          – ...Dokąd poszedł? – kontynuowałam, piorunując Jasona zniecierpliwionym spojrzeniem. – Cholera, Mitchell, nie mam czasu! – dodałam, widząc, że mężczyzna najwidoczniej kłopocze się coraz bardziej i za kilka sekund oszaleje, zaczynając tym samym wrzeszczeć jak mała dziewczynka. Dość długo powstrzymywałam się przed zadaniem mu pytania, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku. Zamiast tego, odwróciłam się na pięcie i chwyciłam Rosalie za ramię, ciągnąc ją delikatnie w kierunku wyjścia z namiotu. 
          – Co to miało być? – zapytała dziewczyna po raz kolejny, zatrzymując się gwałtownie. Rozejrzała się po obozowisku, a potem spojrzała na mnie, dostrzegając moją rozwścieczoną minę. – Kim jest ten cały...
          – Mitchell – dokończyłam za nią. – Idiota, który nie potrafi wykonać nawet najprostszego polecenia – mruknęłam i przewróciłam oczami, bo tylko na tyle było mnie w tej chwili stać w przypływie nagłej bezsilności. – Posłuchaj... Nie mogę wyjaśnić ci wszystkiego, bo prawda jest taka, że nawet cię nie znam. Teraz nasze drogi muszą się rozejść – dodałam, rozglądając się dookoła. – Można tutaj przenocować, dostać pożywienie i się ogrzać, dlatego polecam zostać ci tutaj chociażby do jutra, bo jest tu o niebo lepiej niż nocowanie w kompletnej dziczy.
           – A ty dokąd się wybierasz? – zapytała, unosząc pytająco brew. Skrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się centralnie w moje oczy swoimi – szarozielonymi. 
          – Muszę odnaleźć pewnego człowieka, który wie coś, czym nie chce podzielić się z innymi ludźmi, a może stanowić dla mnie niezwykle ważną informację. Wyciągnę to z niego za wszelką cenę, choćbym miała...
Urwałam zdanie, nie chcąc wymawiać ostatnich wyrazów na głos. Zabić? W tych czasach prawdopodobnie słowa te nie robiły już na nikim zbyt dużego wrażenia, lecz mimo to nie chciałabym wymawiać ich w osobności dziewczyny.  – Tak w gwoli ścisłości, jestem Florence – mruknęłam cicho.

Rosalie? Zostaniesz w obozowisku, a może pójdziesz ze mną? XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz