piątek, 3 czerwca 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                   Całkowicie się wyłączyłam, nie pozwalając żadnemu bodźcowi z zewnątrz dostać się do mnie, przez co moje skupienie chuj by strzelił. Wpatrywałam się po prostu w dwa konie, starając się wyczuć, czy są bardziej płochliwe czy też nie. Obserwowałam ich zachowanie, kiedy stali naprzeciwko mnie, tarmosząc w swoich zębach wiązki siana, znalezione naokoło. Przekręciłam lekko głowę w prawo i lekko podskoczyłam, gdy za drzwiami stodoły uderzył kolejny piorun. Krople deszczu odbijały się od zbutwiałego stropu, rozchodząc się echem po całym pomieszczeniu. Konie zarżały niespokojnie, gdy usłyszały głośny huk wywołany przez burzę. Nie zważając na marudzenie szatyna za mną, odwróciłam głowę w jego stronę z uśmiechem na twarzy.

- Cóż, mogę się nimi zająć. Ale to chwilę potrwa, więc bądź dobrym chłopcem i pozamykaj drzwi, coby nam konie na zawał nie zeszły. - Poinformowałam go z zawadiackim grymasem na twarzy. Chłopak pokręcił rozbawiony głową i ruszył w stronę wejścia do stodoły, na co ja ponownie odwróciłam się w stronę nieparzystokopytnych. 
- Konie czy Ty, Heather? - Usłyszałam jego rozbawiony głos, na co fuknęłam obrażona i rzuciłam w jego stronę wcześniej zwiniętą kulkę z siana, na co usłyszałam jego melodyjny śmiech. Pokręciłam głową z dezaprobatą, ale na moich wciąż majaczył wesoły uśmiech. Podeszłam do składzika, nad którym była wywieszka z dopiskiem 'SIODLARNIA', po czym pchnęłam drewnianą powłokę, sprawiając, że zawiasy zazgrzytały nieprzyjemnie. Dalej słysząc śmiech Ashton'a, pomiędzy ciemnością zdołałam dostrzec zgrzebła. Uśmiech na mojej twarzy powiększył się znacznie. Bingo.
***
- Więc, mój drogi, Ty bierzesz Silvera, to jest tego jabłkowitego ogiera. - Odezwałam się po niecałych 30 minutach, w którym doprowadzałam konie do porządku, to jest czyściłam, karmiłam, siodłałam oraz pakowałam wszystko, co uznałam za przydatne, a co było w zasięgu stajni. W tym czasie, w którym ja harowałam jak głupia, mój towarzysz siedział na wiązce siana, cały czas z rozbawienie przyglądając się moim poczynaniom, przy czym co chwilę również dodawał swoje, jak dla mnie niepotrzebne komentarze, no ale nie mnie to oceniać. W przeciągu pół godziny, która przepełniona była chichotem Ashton'a oraz moimi niezadowolonymi warknięciami, burza na dworze zdążyła się wyszaleć, i tak teraz zamiast głośnych, przeszywających huków w akompaniamencie z gradem kropel, który uderzał o stary strop, pozostały ciche pomruki gdzieś w oddali i sporadyczne, nieszkodliwe kapnięcia. Słońce wyjrzało zza chmur, więc był to idealny moment na ucieczkę.
                   Ashton skinął posłusznie głową i podszedł do konia. Przez chwilę poczułam ukłucie strachu w sercu - a co, jeśli on nigdy nie jeździł? To nie jest trudne, ale może nie wiedzieć jak nakazać koniu się ruszyć czy też zatrzymać. Chłopak szybko jednak rozwiał moje wątpliwości, kiedy bez żadnych przeszkód wyprostował strzemiona u boku obu koni i podciągnął popręgi. Posłał mi swój zawadiacki uśmiech i ruszył żwawym krokiem, aby otworzyć drzwi od stajni. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy przed podejściem do swojego ogiera, podszedł do mnie i ucałował mnie lekko w usta, po czym, właściwie bez problemu, uniósł mnie w talii i usadził na siodło klaczy. Mujaji - bo tak nazwałam 'swoją' klacz - stała spokojnie w miejscu, co chwila tylko parskając niezadowolona na muchy, który krążyły w powietrzu, a trzeba było przyznać, że odkąd Zimni opanowali ziemię, te małe szkodniki stały się niema taką samą zmorą jak Szwendacze. 
                      Szatyn uśmiechnął się do mnie perłowo, po czym odszedł do swojego konia, wkładając lewą stopę w strzemię i poddźwigając się na siodło. Kiedy usadowił się wygodnie, oboje jeszcze nanieśliśmy drobne poprawki, żeby bardziej komfortowo nam się jechało. Spojrzałam na szatyna w momencie, w którym po całym terenie rozległ się stłumiony, ale mimo to bardzo głośny wrzask i aż nadto wyraźni krzyk 'Kurwa mać!'. Od razu zrozumieliśmy, że nasza pułapka w postaci przywiązanego, dosłownie na jednym włosku Zimnego, zamkniętego w jednym, malusim pomieszczeniu z kochanym kanibalem od siedmiu boleści wreszcie dała efekty. Ash spojrzał w moją stronę, marszcząc brwi, po czym przyłożył łydki do boków Silvera, w tym samym momencie odzywając się.
- Znikamy, bo jeszcze stamtąd wyjdzie i całą Twoją pracę szlag trafi. - Zaśmiał się błękitnooki, na co ja, choć nieprzekonanie, zawtórowałam mu, po czym również skłoniłam swoją klacz do rozpoczęcia marszu w naszym rutynowym kierunku - przed siebie.

<Ash?>