czwartek, 11 sierpnia 2016

Od Florence CD. James'a

          Cała ta sytuacja wydała mi się tak poroniona, że w jednej chwili przez mój umysł przeszła myśl, że to wszystko jest tylko jednym, wielkim popieprzonym snem. W mojej głowie każda myśl poplątała się na tyle, że nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani jednego słowa, mózg mi się chyba przegrzał, czy coś w tym stylu, bo kiedy facet uderzał we mnie kolejnymi oskarżeniami, nie byłam ich w stanie nawet przewertować. Głos chłopaka przywrócił mnie nieco na ziemię, a w mej głowie zaczęły tworzyć się wyraźne plany wybrnięcia z sytuacji. 
– Działamy dla Sił Specjalnych. Mieliśmy sprawdzić, czy coś u was nie śmierdzi. Trzymacie się zbyt dobrze, jak na tak dużą odległość od Spectrum. Podejrzewają was. – W jego głosie wyczułam pewność. To dobrze, musimy grać na zwłokę, póki nie wymyślę, jak powalić tych goryli za mną nie mając przy sobie żadnej broni, ani nawet paralizatora. Ciężka sprawa, ale nie takie rzeczy się robiło. Ciężka, ale nie dla mnie. No i nie dla niego – wyglądał całkiem porządnie i też chciał się stąd wydostać, a więc mamy już jeden powód by współpracować ze sobą do momentu wydostania się stąd. Potem? Będzie dla mnie jak obcy i w razie czego - nie zawaham się go zabić, jeśli przyjdzie taka potrzeba. 
– Co?! Kto?! Ktoś nas wydał! – ryknął mężczyzna, zrzucając z jednego ze stołów całą masę przedmiotów. Wśród nich było coś, co mnie zaintrygowało. Wszędzie poznam tę broń, na widok której moje oczy zabłysły jak ogniski. Mój pistolet. A więc gdzieś niedaleko musieli trzymać resztę naszych rzeczy. 
– Na twoje szczęście - wiemy kto. Węszymy tu i ówdzie, możemy udzielić ci cennych informacji, ale... – mruknęłam, starając się zachować płynny, niski głos. Jeśli zadrży – wszystko spieprzę i narażę całą naszą trójkę. Nie wiem na co, ale narażę, najpewniej na śmierć. Spojrzałam za siebie, wprost na dwóch rosłych mężczyzn, którzy otaczali fotel na którym siedziałam, dając tym samym do zrozumienia ,,szefunciowi", że owszem – powiem co nie co, ale nie w ich obecności. 
          Facet nieco ochłonął, oparł się ciężko o blat stolika i westchnął głęboko. Przytaknął i machnął w stronę goryli drugą, wolną dłonią w geście wyproszenia ich z pokoju. Wykorzystując chwilę nieuwagi naszego rozmówcy, spojrzałam w stronę chłopaka siedzącego niedaleko. Powędrował swoim spojrzeniem tuż za moim, napotykając za jednym z blatów plecaki oraz cenne przedmioty należące, najpewniej, do nas. Przytaknął, a w jego oczach ujrzałam niezwykłą pewność. Wiedział, co robić, a mi dodało to nieco więcej otuchy. Dobrze móc współpracować z kimś, kto w dodatku ma pojęcie, jak gościa wykiwać.
– To ta baza z południa kraju. Działają pod przykrywką, na pewno o nich słyszałeś – mruknął chłopak, popadając na chwilę w zamyślenie. – Widzę, że masz mapę, mogę Ci pokazać ich dokładną lokalizację, byłem tam raz i, cholera, zapamiętam ten dzień na zawsze – dodał, a we wszystko co mówił nawet ja byłam w stanie uwierzyć, nadal pamiętając, że to wszystko jest kłamstwem. Mężczyzna skinął głową, lecz kątem oka dostrzegłam, że jego dłoń zaciska się na spuście w prawej kieszeni kurtki. Przełknęłam ślinę, siedząc przez chwilę nieruchomo. To był ten moment, już za chwilę... Moment, w którym będę musiała biec – prosto w stronę mojego cudeńka, mojego pistoletu, który da nam wolność. Oby ten chłopak też miał jakiś w zapasach...
          Jeszcze przez chwilę obserwowałam, jak chłopak wyświetla mapę Ameryki Północnej na holograficznej mapie, tłumacząc coś z niezwykłą wiarygodnością. W jednym momencie zrobiłam susa do przodu, przeturlałam się w stronę plecaka, który w sekundzie znalazł się na moich plecach i wycelowałam wprost w plecy naszego ,,prześladowcy". Rzuciłam torbę chłopaka w jego stronę, a ten oddalił się powoli od mapy i wyjął  z jej wnętrza mały, czarny pistolet, który już po chwili był gotowy do strzału.
– Głupcy... Zabijecie mnie? Jesteście śmieszni, myśląc, że...
          Ogłuszający hałas dobiegł nas zewsząd. Donośne pulsowanie zabrzmiało w moich uszach, sprawiając, że na chwilę pozostałam zdezorientowana. Ten idiota włączył a l a r m. Dobrze, że wcześniej zdołałam przerzucić przez ramię również plecak Rosalie, bo już po chwili poczułam, że ktoś ciągnie mnie za prawą rękę w kierunku drzwi. Potem już tylko strzały – niektóre wykonywane, o dziwo, przeze mnie. Wszystko działo się tak szybko, że w jednej sekundzie razem z człowiekiem, którego poznałam kilkanaście minut temu biegliśmy przed siebie, strzelając w każdego kto stanie nam na drodze.
– Tędy! – krzyknął pospiesznie chłopak, otwierając klapę w podłodze.
– Czekaj! – krzyknęłam w jednej chwili, zatrzymując się jak sparaliżowana. – Jesteś ranny – kiwnęłam w stronę jego ramienia, przypominając sobie pistolet w kieszeni szefa, w każdej chwili gotów do wystrzału. – W każdym razie, chcesz to idź, ja nie mogę. Nie mogę zostawić tak Rosalie. – Nigdy się nie waham i również tak było w tej sytuacji. Ona też mi pomogła, a ja nie wybaczyłabym sobie, gdybym zostawiła moją towarzyszkę w takiej sytuacji. Nie musiał na mnie czekać. Z nim, czy bez niego, poradzimy sobie. Ruszyłam drogą powrotną, w stronę ,,lochów", mając nadzieję, że dziewczynie nic nie jest...

James?

Rosalie, już niedługo dam Ci do dokończenia, to jeszcze kwestia jednego opowiadania. 

środa, 10 sierpnia 2016

Od James'a CD. Florence

          Kiedy zostałem wepchnięty do ciemnego, skąpanego w mroku pomieszczeniu, ta sytuacja przestała mnie już bawić. Mój wzrok padł kolejno na brunetkę siedzącą na fotelu, z wyraźnie zirytowanym wyrazem twarzy, i stojącego nad nią mężczyznę, z którym kilka godzin temu miałem okazję zamienić kilka słów, podczas gdy byłem wleczony przez korytarz przez dwóch goryli. Tych samych zresztą, którzy stali teraz za dziewczyną. Ich koszulki ledwo opinały bicepsy, które były gotowe w każdej chwili wyrwać się do wiernego swojemu szefowi ataku.
          Wszystkie pary oczu spoczęły na mojej twarzy i jedyne, co mogłem zrobić, to pokazać im niezadowoloną miną, jak bardzo nie odpowiada mi to, że się tutaj znajduję.
- Nie znam go - wypowiedziała twardo dziewczyna, bacznie mi się przyglądając. Och, naprawdę, nie znasz mnie? Dobrze się składa, bo ja ciebie też. 
Gość, który mnie tu przyprowadził, machnięciem głowy wskazał mi miejsce na wytartej, skórzanej kanapie. Usiadłem tylko ze względu na osiłków, z którymi, szczerze mówiąc, nie miałem ochoty się z szarpać. Jakby na to nie patrzeć, a szczególnie okiem realisty, obydwaj byli ode mnie silniejsi.
- A teraz mówcie, dla kogo pracujecie i po co was tutaj przysłał?
          To pytanie rozwiało moje wątpliwości i jednocześnie potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia. Kolejny już raz ci frajerzy wzięli mnie za szpiega. Tylko, że tym razem wpakowali mnie to razem z jakąś dziewczyną. Do cholery, to była ostatnia rzecz, jaką potrzebowałem do szczęścia.
          Z jednej strony byłem na siebie wyjątkowo wkurzony, że drugi raz natknąłem się na tych cymbałów. Z drugiej starałem się sam siebie usprawiedliwić, że to przecież Zimni znowu zniszczyli mój kolejny obóz, że nie miałem jedzenia, że znalazłem się na całkowitej pustce, gdzie wielki, składający się z ciemnych budynków kompleks był jak małe niebo. Gdybym tylko wiedział, że to kwatera ludzi z tej samej organizacji, na której bazę natknąłem się ponad pół roku temu, nie wchodziłbym tylnymi drzwiami, żeby zwinąć coś do jedzenia. Gdybym wiedział, spieprzałbym stamtąd w podskokach. Ale, kurde, nie wiedziałem.
          Spojrzałem na dziewczynę w tym samym momencie, gdy zrobiła to ona. Widziałem w jej oczach, że zdawała sobie sprawę z mniejszej liczby faktów, niż ja. Nie miała pojęcia, że gdy ci ludzie sobie coś ubzdurają, nie przekonasz ich, że są w błędzie. Nie zdołamy im wmówić, że nie jesteśmy szpiegami. Choćbyśmy się bardzo starali. Po prostu nie.
- Zapomnieliście, jak się mówi? - facet obrócił się w naszą stronę z czającą się w oczach złością. Nie wyglądał na cierpliwego.
          Widziałem tylko jedno wyjście z tej poronionej sytuacji. Rzuciłem w stronę dziewczyny spojrzenie pod tytułem "Powiem teraz coś popierdolonego, ale nie próbuj zaprzeczać. To uratuje nam tyłek". Chciałem nawiązać z nią jakąkolwiek konspiracyjną więź, bo teraz, jakby nie patrzeć, byliśmy zaplątani w to razem. Miałem tylko nadzieje, że załapała, o co chodziło w moim gorączkowym wzroku.
- Działamy dla Sił Specjalnych. Mieliśmy sprawdzić, czy coś u was nie śmierdzi. Trzymacie się zbyt dobrze, jak na tak dużą odległość od Spectrum. Podejrzewają was - wypowiedziałem to z taką niesamowitą pewnością, że przez chwilę sam uwierzyłem we własne słowa.
          Obydwoje wciągnęli gwałtownie powietrze. Brunetka z zaskoczeniem, facet ze złością. Nie wiem, czyjej odpowiedzi obawiałem się bardziej. Błagałem tylko w duchu, by dziewczyna zdecydowała się poprowadzić dalej grę, którą właśnie rozpocząłem.

Florence?

wtorek, 9 sierpnia 2016

Od Florence CD. Rosalie

          W jednej chwili paraliżujący moje źrenice blask ograniczył moją widoczność do minimum. Cholera, było pierwszą myślą, która przemknęła przez moją głowę. Spuściłam powieki na kilka sekund, by po chwili zamrugać kilkukrotnie w celu przywrócenia widoczności. Czułam obok siebie obecność Rosalie, lecz... nie byłyśmy w pomieszczeniu same. Puls mego serca znacząco przyspiesztył, oddech stopniowo stawał się nieregularny, a powieki ciężkie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje – czy ja umierałam? A jeśli tak, to nigdy nawet nie dowiem się, co było tego przyczyn, bo - do cholery – nie byłam w stanie nic zobaczyć. I tak pozostało, bo już po chwili była tylko ciemność, a ostatnie, co zdołałam zapamiętać to silne uderzenie mego ciała o zimną podłogę...

*

          – Co mamy z nimi zrobić? Zabić? – Ciche głosy odbijały się echem od ścian, wprost do moich uszu. Jednak nie umarłam, chyba że w piekle też planują, by mnie ukatrupić. Aż tak niegrzeczna chyba nie byłam? 
– Póki co wstrzymaj się, Harry, mogą dostarczyć nam cennych informacji. 
          Uchyliłam zmęczoną powiekę do połowy, by – w razie czego – podsłuchać nieco więcej. A wyjdzie mi to najlepiej tylko wtedy, gdy będę udawać nieprzytomną. Pierwsze, na co natknęła się moja źrenica, to kamienna ściana, nieco zamszona i wilgotna. Zimnymi, zdrętwiałymi dłońmi resztkami sił zdołałam wymacać – równie kamienną i lodowatą – podłogę. 
          W pewnym momencie ciche szepty mężczyzn przerwał jeden, donośny głos jakiejś dziewczyny. No nie, nie j a k i e j ś, tylko Rosalie. Moje serce zabiło szybciej, otwarłam szeroko oczy, wgapiając się w ścianę dziwnego pomieszczenia. Podniosłam się. Leżąc nigdy nie byłabym w stanie obadać sytuacji,  w ten sposób wszystko w jednej sekundzie stało się dla mnie jasne. Zostałam zamknięta w dość dużej celi, oddzielonej od ,,reszty świata" żelaznymi, ciężkimi drzwiami. W dodatku, wszystkie moje przedmioty zniknęły, w tym pistolet – moje najdroższe, najukochańsze dziecko. Tego było już za wiele. W jednej chwili znalazłam się na nogach, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Uderzyłam wprost w metalowe wrota, czując przeszywającą moją kościstą dłoń falę bolesnych spazmów. 
– Otwórzcie to, do cholery, i mnie stąd wypuśćcie! – warknęłam do stojących za drzwiami mężczyzn. Widziałam ich sylwetki przez wąskie kraty u góry drzwi. Mogłam im się przyjrzeć chociaż po części. Ten ciemnoskóry, postawny facet nazywał się prawdopodobnie Harry. To on cały czas wgapiał się w tego niższego, nieco starszego, lecz na pierwszy rzut oka dość niebezpiecznego. Szeptał coś cały czas w stronę wyższego, lecz widząc błysk w moich oczach, kiedy pojawiłam się w malutkim okienku, zamilkł.
– Niedługo przyjdzie i kolej na ciebie. – Staruszek uśmiechnął się ironicznie, a w jego oczach zdało się dostrzec wesołe ogniki. Po chwili ciszę wypełniającą l o c h przerwał dość niewyraźny, gruby głos wydobywający się z kieszeni starszego. Walkie-talkie spoczęło w dłoni mężczyzny, a słowa wypowiadane przez rozmówcę po ,,drugiej stronie" stały się nieco bardziej wyraźne.
– Przyprowadź drugą – zabrzmiało, a po moich plecach przeleciał chłodny dreszcz. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli, lecz przemykała ona przez mój nieco przyćmiony umysł już kilkukrotnie: Bałam się jak nie wiem. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, w dodatku, byłam całkowicie bezbronna. Jedyne co mogłam wywnioskować po krzykach, które jakiś czas temu rozlegały się po odległym korytarzu, to to, że broń była mi naprawdę bardzo potrzebna.
          Harry (jak przypuszczam...) chwycił mnie kurczowo za lewe ramię, i mimo, że próbowałam ze wszystkich sił uwolnić się z uścisku i uciec, wszystko zdawało się na marne. Mężczyzna nie dość, że niezwykle silny, pozostawał niewzruszony. Z kamienną twarzą prowadził mnie w stronę jakiegoś pomieszczenia, które już za chwil miało stać się moim największym koszmarem. Moje kolana stały się jak z waty, przed oczami pojawiły się ciemne mroczki, a ja nienawidziłam siebie, że okazuję względem wszystkich obecnych tutaj taką słabość. Strach przewyższył wszystko inne i zapanował nad moim ciałem sprawiając, że wisiałam w uścisku ciemnoskórego jak marionetka, ledwo telepiąc się o własnych siłach.
          Dopiero, kiedy mój tyłek spoczął na miękkim, czarnym fotelu, nieco odzyskałam zdrowe zmysły. Zamrugałam trzykrotnie i uniosłam głowę do góry, napotykając spojrzeniem dość przystojnego, dorosłego mężczyznę o ciemnych włosach i oczach oraz bardzo wyraźnych rysach twarzy.
– Jak się nazywasz? – zapytał drapiąc się w zamyśleniu po brodzie.
– F... Faith – mruknęłam, spuszczając z rozmówcy wzrok. Wbiłam go w swoje kolana, próbując wyglądać jak najbardziej wiarygodnie.
– Doprawdy? Wiesz... myślałem, że nazywasz się Florence. Twoja koleżanka... Rosalie? Tak, Rosalie! Wiesz, ona wspominała coś. – Facet uśmiechnął się w zadowoleniu, iż okazał się cwańszy od głupiej nastolatki, a tym samym przyłapał mnie na kłamstwie. – Widzisz... staram się być uprzejmy, ale jeśli tak pogrywasz... Nie jestem zbyt cierpliwy. ˜– Ostatnie zdanie wypowiedziane przez bruneta zabrzmiało niczym...
– To jest groźba? Próbuje mnie pan zastraszyć czy co? – parsknęłam. – Nie ufam panu, nie wiem kim wy jesteście ani gdzie jestem, więc tym bardziej nie muszę się nikomu przedstawiać.
– Nie wiesz gdzie jesteś? Ale trafiłaś tutaj sama, razem ze swoją wścibską kumpelą.
– Szukałyśmy pożywienia, no i może jakichś ludzi, bo tak się składa, że szukam kogoś konkretnego, a nie problemów – przewróciłam przeciągle oczami. Naprawdę nie chciałam pakować się w jakieś bagno, tym bardziej wchodzić w konflikt z bandą nawiedzonych kolesi. Mężczyzna chwilę się zamyślił, cały czas nie spuszczając ze mnie bacznego spojrzenia. Sprawiał wrażenie niedowierzającego.
– Twoja koleżanka była całkiem uparta nie chcąc powiedzieć nam, kto was przysłał. No i tego chłopaka. Macie mnie za głupca, cała trójka? – Mężczyzna wstał z fotela, odpychając go półtora metra do tyłu. Odwrócił się do mnie plecami, cały czas intensywnie myśląc, jak zmusić mnie do gadania. No właśnie, tylko do gadania czego?
– Jaki chłopak? – uniosłam brew w zdziwieniu.
– Teraz ty będziesz udawać głupią? Mam uwierzyć, że aż trójka głupich, durnych nastolatków pojawiła się w naszej organizacji tego samego dnia w poszukiwaniu jedzenia?! Tak to się teraz nazywa. Mów, kto Was przysłał...
– Szefie, przyprowadziliśmy chłopaka. – W progu drzwi ujrzałam tego samego starszego mężczyznę, ,,stróża" mojej celi. Trzymał on za ramię jakiegoś chłopaka, którego widziałam na oczy pierwszy raz w życiu. Ten idiota naprawdę myśli, że ja i Rosalie mamy z tym kolesiem cokolwiek wspólnego?
– Nie znam go – powiedziałam stanowczo, prostując się w fotelu. Zdziwił mnie fakt, że nie byłam w żaden sposób przywiązana. No, najwidoczniej brunet na tyle ufał swoim gorylom, że ich obstawa za fotelem w zupełności wystarczyła.
          Chłopak zajął wyznaczone przez starszego mężczyznę (Garry'ego, jak się później okazało) miejsce i rozejrzał się zdezorientowany dookoła.
–  A teraz mówcie dla kogo pracujecie i po co Was tutaj przysłał?

James? Skąd TY pojawiłeś się w bazie supertajnej organizacji? XDXD 
Rosalie, nie martw się, nadal pozostajesz w akcji ;)

wtorek, 9 sierpnia 2016

Od Ashton'a CD. Heather

          Wolnym tempem zmierzaliśmy przed siebie, a dokładniej na północ; jeśli Tom mówił prawdę, powinniśmy natknąć się na jakiś obóz. Choć nie byłem do niego przekonany, bądźmy szczerzy, przyda się każde zaopatrzenie w jedzenie, leki, cokolwiek, co dałoby szanse przeżycia w tych chorych, spartańskich warunkach. Choć ciało wręcz ciągnęło do bezpiecznej strefy, umysł tworzył coraz to nowsze teorie, nie do końca pozytywne. Po pierwsze: nie wiadomo, czy obozowisko w ogóle istnieje, a po drugie: jeśli jednak coś tam jest, to czy przyjmą nas z otwartymi rękoma? Jak na razie wyobrażałem sobie tylko zgraję ludzi, mierząca do nas karabinami i ostrzami, jakbyśmy byli Zimnymi. Chciałem, by ta podróż skończyła się jak szybciej. Chwilami tak bardzo chciałem ujrzeć nocne niebo, by dać mi złudną nadzieję na sen. Ach, czy to nie paradoks, że sam siebie karmię kłamstwami?
          Odkąd opuściliśmy posiadłość starca, zmieniłem z Heather może trzy zdania i to właściwie o niczym. Taki nasz wspólny wytwór, który nie miał właściwie celu, prócz zabicia ciszy. Oszaleć można, kiedy jedyne, co słyszałem to dźwięk parskania koni, ich nieregularny oddech, stukot ciężkich kopyt. Żeby tego było mało, nos drażnił zapach końskiego potu. Heather wydawała się być na owe bodźce obojętna, a niekiedy zachwycona. Widocznie w przeciwieństwie do mnie, kochała te zwierzęta.
          Pomimo słońca świecącego tuż nad nami, chłód dawał we znaki, a wilgotne powietrze pachniało jeszcze deszczem. Woń mokrej trawy i chłód przypominał mi o tych rześkich, letnich porankach. Zawsze lubiłem tą porę dnia; czwarta rano, kiedy wszystko budziło się do życia, otaczające zimno z nocy i delikatne, ciepłe promienie porannego słońca.
- Ash?
Spojrzałem na dziewczynę lekko przymrużonymi oczyma.
- Przystaniemy na chwilę? - spytała, na co zgodziłem się bez zbędnego 'ale'. Okazało się, że zaszliśmy dalej niż zdążyłem zauważyć. Może to i nawet lepiej, że w pewnym momencie odcinam się od świata.
          Czarnowłosa zajęła się końmi szybciej niż przypuszczałem, a ja, zajęty prowizorycznym przeczesaniu terenu, nie zauważyłem nawet kiedy ucichła. Straciłem czujność tylko na chwilę. Kiedy obróciłem się do dziewczyny, by zacząć jakikolwiek temat, zauważyłem, że zasnęła, oparta o pień drzewa, zwinięta w kłębek. Dopiero co się zatrzymaliśmy, a ta już padła byle gdzie. Krucha, sosnowa kora zdążyła wplątać się pomiędzy czarne kosmyki, a ubrania również pokryte były sosnowymi ozdóbkami. Do zachodu słońca mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc póki jest spokojnie, niech odpocznie. Zaśmiałem się cicho na ten uroczy widok i ściągnąłem swoją czarną bluzę, by okryć nią ramiona i podkurczone nogi Heather.
          Skoro zostałem sam, to dlaczego by nie przeczesać teren dokładniej? Co prawda byłem zmęczony, ponieważ przez ostatnie dni wiele się działo, ale siedzenie bezczynnie i wpatrywanie się w dziewczynę nie pomoże. Wziąłem parę sztyletów i srebrna broń, czyli wszystko, co moje i powolnym krokiem oddalałem się. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na zwierzęta, które ze spokojem zajadały się trawą. Miałem nadzieję, że podczas mojej nieobecności, gdy wyczują zagrożenie zaalarmują Śpiącą Królewnę.

***

          Spojrzałem w niebo, które robiło się coraz ciemniejsze. Znowu przegapiłem niecałą godzinę. Ciekawe co z Heaher, spytałem sam siebie, jakbym dopiero teraz o nie j przypomniał. Zawróciłem, ostatni raz przyglądając się laskowi, który powoli tonął w ciemnościach. Nie oddaliłem się aż tak daleko jak myślałem, w niecałe dziesięć minut dotarłem do naszego małego przystanku. Podchodząc bliżej do zwierząt, kątem oka dostrzegłem czarne kosmyki.
- Heather, kurwaa mać! - jęknąłem kiedy dziewczyna niespodziewanie rzuciła się na mnie zaczęła okładać pięściami. Mogłem ją spokojnie powstrzymać, ale skupiłem się na ochronie i słowach, które zdołałem usłyszeć w jej napadzie szału:
- Idioto, zostawiłeś mnie samą!! - Jej głos poniósł się prawdopodobnie po całym lesie.

<H? Bij dowoli, moja bae-bae>