wtorek, 9 sierpnia 2016

Od Ashton'a CD. Heather

          Wolnym tempem zmierzaliśmy przed siebie, a dokładniej na północ; jeśli Tom mówił prawdę, powinniśmy natknąć się na jakiś obóz. Choć nie byłem do niego przekonany, bądźmy szczerzy, przyda się każde zaopatrzenie w jedzenie, leki, cokolwiek, co dałoby szanse przeżycia w tych chorych, spartańskich warunkach. Choć ciało wręcz ciągnęło do bezpiecznej strefy, umysł tworzył coraz to nowsze teorie, nie do końca pozytywne. Po pierwsze: nie wiadomo, czy obozowisko w ogóle istnieje, a po drugie: jeśli jednak coś tam jest, to czy przyjmą nas z otwartymi rękoma? Jak na razie wyobrażałem sobie tylko zgraję ludzi, mierząca do nas karabinami i ostrzami, jakbyśmy byli Zimnymi. Chciałem, by ta podróż skończyła się jak szybciej. Chwilami tak bardzo chciałem ujrzeć nocne niebo, by dać mi złudną nadzieję na sen. Ach, czy to nie paradoks, że sam siebie karmię kłamstwami?
          Odkąd opuściliśmy posiadłość starca, zmieniłem z Heather może trzy zdania i to właściwie o niczym. Taki nasz wspólny wytwór, który nie miał właściwie celu, prócz zabicia ciszy. Oszaleć można, kiedy jedyne, co słyszałem to dźwięk parskania koni, ich nieregularny oddech, stukot ciężkich kopyt. Żeby tego było mało, nos drażnił zapach końskiego potu. Heather wydawała się być na owe bodźce obojętna, a niekiedy zachwycona. Widocznie w przeciwieństwie do mnie, kochała te zwierzęta.
          Pomimo słońca świecącego tuż nad nami, chłód dawał we znaki, a wilgotne powietrze pachniało jeszcze deszczem. Woń mokrej trawy i chłód przypominał mi o tych rześkich, letnich porankach. Zawsze lubiłem tą porę dnia; czwarta rano, kiedy wszystko budziło się do życia, otaczające zimno z nocy i delikatne, ciepłe promienie porannego słońca.
- Ash?
Spojrzałem na dziewczynę lekko przymrużonymi oczyma.
- Przystaniemy na chwilę? - spytała, na co zgodziłem się bez zbędnego 'ale'. Okazało się, że zaszliśmy dalej niż zdążyłem zauważyć. Może to i nawet lepiej, że w pewnym momencie odcinam się od świata.
          Czarnowłosa zajęła się końmi szybciej niż przypuszczałem, a ja, zajęty prowizorycznym przeczesaniu terenu, nie zauważyłem nawet kiedy ucichła. Straciłem czujność tylko na chwilę. Kiedy obróciłem się do dziewczyny, by zacząć jakikolwiek temat, zauważyłem, że zasnęła, oparta o pień drzewa, zwinięta w kłębek. Dopiero co się zatrzymaliśmy, a ta już padła byle gdzie. Krucha, sosnowa kora zdążyła wplątać się pomiędzy czarne kosmyki, a ubrania również pokryte były sosnowymi ozdóbkami. Do zachodu słońca mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc póki jest spokojnie, niech odpocznie. Zaśmiałem się cicho na ten uroczy widok i ściągnąłem swoją czarną bluzę, by okryć nią ramiona i podkurczone nogi Heather.
          Skoro zostałem sam, to dlaczego by nie przeczesać teren dokładniej? Co prawda byłem zmęczony, ponieważ przez ostatnie dni wiele się działo, ale siedzenie bezczynnie i wpatrywanie się w dziewczynę nie pomoże. Wziąłem parę sztyletów i srebrna broń, czyli wszystko, co moje i powolnym krokiem oddalałem się. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na zwierzęta, które ze spokojem zajadały się trawą. Miałem nadzieję, że podczas mojej nieobecności, gdy wyczują zagrożenie zaalarmują Śpiącą Królewnę.

***

          Spojrzałem w niebo, które robiło się coraz ciemniejsze. Znowu przegapiłem niecałą godzinę. Ciekawe co z Heaher, spytałem sam siebie, jakbym dopiero teraz o nie j przypomniał. Zawróciłem, ostatni raz przyglądając się laskowi, który powoli tonął w ciemnościach. Nie oddaliłem się aż tak daleko jak myślałem, w niecałe dziesięć minut dotarłem do naszego małego przystanku. Podchodząc bliżej do zwierząt, kątem oka dostrzegłem czarne kosmyki.
- Heather, kurwaa mać! - jęknąłem kiedy dziewczyna niespodziewanie rzuciła się na mnie zaczęła okładać pięściami. Mogłem ją spokojnie powstrzymać, ale skupiłem się na ochronie i słowach, które zdołałem usłyszeć w jej napadzie szału:
- Idioto, zostawiłeś mnie samą!! - Jej głos poniósł się prawdopodobnie po całym lesie.

<H? Bij dowoli, moja bae-bae>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz