środa, 10 sierpnia 2016

Od James'a CD. Florence

          Kiedy zostałem wepchnięty do ciemnego, skąpanego w mroku pomieszczeniu, ta sytuacja przestała mnie już bawić. Mój wzrok padł kolejno na brunetkę siedzącą na fotelu, z wyraźnie zirytowanym wyrazem twarzy, i stojącego nad nią mężczyznę, z którym kilka godzin temu miałem okazję zamienić kilka słów, podczas gdy byłem wleczony przez korytarz przez dwóch goryli. Tych samych zresztą, którzy stali teraz za dziewczyną. Ich koszulki ledwo opinały bicepsy, które były gotowe w każdej chwili wyrwać się do wiernego swojemu szefowi ataku.
          Wszystkie pary oczu spoczęły na mojej twarzy i jedyne, co mogłem zrobić, to pokazać im niezadowoloną miną, jak bardzo nie odpowiada mi to, że się tutaj znajduję.
- Nie znam go - wypowiedziała twardo dziewczyna, bacznie mi się przyglądając. Och, naprawdę, nie znasz mnie? Dobrze się składa, bo ja ciebie też. 
Gość, który mnie tu przyprowadził, machnięciem głowy wskazał mi miejsce na wytartej, skórzanej kanapie. Usiadłem tylko ze względu na osiłków, z którymi, szczerze mówiąc, nie miałem ochoty się z szarpać. Jakby na to nie patrzeć, a szczególnie okiem realisty, obydwaj byli ode mnie silniejsi.
- A teraz mówcie, dla kogo pracujecie i po co was tutaj przysłał?
          To pytanie rozwiało moje wątpliwości i jednocześnie potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia. Kolejny już raz ci frajerzy wzięli mnie za szpiega. Tylko, że tym razem wpakowali mnie to razem z jakąś dziewczyną. Do cholery, to była ostatnia rzecz, jaką potrzebowałem do szczęścia.
          Z jednej strony byłem na siebie wyjątkowo wkurzony, że drugi raz natknąłem się na tych cymbałów. Z drugiej starałem się sam siebie usprawiedliwić, że to przecież Zimni znowu zniszczyli mój kolejny obóz, że nie miałem jedzenia, że znalazłem się na całkowitej pustce, gdzie wielki, składający się z ciemnych budynków kompleks był jak małe niebo. Gdybym tylko wiedział, że to kwatera ludzi z tej samej organizacji, na której bazę natknąłem się ponad pół roku temu, nie wchodziłbym tylnymi drzwiami, żeby zwinąć coś do jedzenia. Gdybym wiedział, spieprzałbym stamtąd w podskokach. Ale, kurde, nie wiedziałem.
          Spojrzałem na dziewczynę w tym samym momencie, gdy zrobiła to ona. Widziałem w jej oczach, że zdawała sobie sprawę z mniejszej liczby faktów, niż ja. Nie miała pojęcia, że gdy ci ludzie sobie coś ubzdurają, nie przekonasz ich, że są w błędzie. Nie zdołamy im wmówić, że nie jesteśmy szpiegami. Choćbyśmy się bardzo starali. Po prostu nie.
- Zapomnieliście, jak się mówi? - facet obrócił się w naszą stronę z czającą się w oczach złością. Nie wyglądał na cierpliwego.
          Widziałem tylko jedno wyjście z tej poronionej sytuacji. Rzuciłem w stronę dziewczyny spojrzenie pod tytułem "Powiem teraz coś popierdolonego, ale nie próbuj zaprzeczać. To uratuje nam tyłek". Chciałem nawiązać z nią jakąkolwiek konspiracyjną więź, bo teraz, jakby nie patrzeć, byliśmy zaplątani w to razem. Miałem tylko nadzieje, że załapała, o co chodziło w moim gorączkowym wzroku.
- Działamy dla Sił Specjalnych. Mieliśmy sprawdzić, czy coś u was nie śmierdzi. Trzymacie się zbyt dobrze, jak na tak dużą odległość od Spectrum. Podejrzewają was - wypowiedziałem to z taką niesamowitą pewnością, że przez chwilę sam uwierzyłem we własne słowa.
          Obydwoje wciągnęli gwałtownie powietrze. Brunetka z zaskoczeniem, facet ze złością. Nie wiem, czyjej odpowiedzi obawiałem się bardziej. Błagałem tylko w duchu, by dziewczyna zdecydowała się poprowadzić dalej grę, którą właśnie rozpocząłem.

Florence?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz