Cała ta sytuacja wydała mi się tak poroniona, że w jednej chwili przez mój umysł przeszła myśl, że to wszystko jest tylko jednym, wielkim popieprzonym snem. W mojej głowie każda myśl poplątała się na tyle, że nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani jednego słowa, mózg mi się chyba przegrzał, czy coś w tym stylu, bo kiedy facet uderzał we mnie kolejnymi oskarżeniami, nie byłam ich w stanie nawet przewertować. Głos chłopaka przywrócił mnie nieco na ziemię, a w mej głowie zaczęły tworzyć się wyraźne plany wybrnięcia z sytuacji.
– Działamy dla Sił Specjalnych. Mieliśmy sprawdzić, czy coś u was nie śmierdzi. Trzymacie się zbyt dobrze, jak na tak dużą odległość od Spectrum. Podejrzewają was. – W jego głosie wyczułam pewność. To dobrze, musimy grać na zwłokę, póki nie wymyślę, jak powalić tych goryli za mną nie mając przy sobie żadnej broni, ani nawet paralizatora. Ciężka sprawa, ale nie takie rzeczy się robiło. Ciężka, ale nie dla mnie. No i nie dla niego – wyglądał całkiem porządnie i też chciał się stąd wydostać, a więc mamy już jeden powód by współpracować ze sobą do momentu wydostania się stąd. Potem? Będzie dla mnie jak obcy i w razie czego - nie zawaham się go zabić, jeśli przyjdzie taka potrzeba.
– Co?! Kto?! Ktoś nas wydał! – ryknął mężczyzna, zrzucając z jednego ze stołów całą masę przedmiotów. Wśród nich było coś, co mnie zaintrygowało. Wszędzie poznam tę broń, na widok której moje oczy zabłysły jak ogniski. Mój pistolet. A więc gdzieś niedaleko musieli trzymać resztę naszych rzeczy.
– Na twoje szczęście - wiemy kto. Węszymy tu i ówdzie, możemy udzielić ci cennych informacji, ale... – mruknęłam, starając się zachować płynny, niski głos. Jeśli zadrży – wszystko spieprzę i narażę całą naszą trójkę. Nie wiem na co, ale narażę, najpewniej na śmierć. Spojrzałam za siebie, wprost na dwóch rosłych mężczyzn, którzy otaczali fotel na którym siedziałam, dając tym samym do zrozumienia ,,szefunciowi", że owszem – powiem co nie co, ale nie w ich obecności.
Facet nieco ochłonął, oparł się ciężko o blat stolika i westchnął głęboko. Przytaknął i machnął w stronę goryli drugą, wolną dłonią w geście wyproszenia ich z pokoju. Wykorzystując chwilę nieuwagi naszego rozmówcy, spojrzałam w stronę chłopaka siedzącego niedaleko. Powędrował swoim spojrzeniem tuż za moim, napotykając za jednym z blatów plecaki oraz cenne przedmioty należące, najpewniej, do nas. Przytaknął, a w jego oczach ujrzałam niezwykłą pewność. Wiedział, co robić, a mi dodało to nieco więcej otuchy. Dobrze móc współpracować z kimś, kto w dodatku ma pojęcie, jak gościa wykiwać.
– To ta baza z południa kraju. Działają pod przykrywką, na pewno o nich słyszałeś – mruknął chłopak, popadając na chwilę w zamyślenie. – Widzę, że masz mapę, mogę Ci pokazać ich dokładną lokalizację, byłem tam raz i, cholera, zapamiętam ten dzień na zawsze – dodał, a we wszystko co mówił nawet ja byłam w stanie uwierzyć, nadal pamiętając, że to wszystko jest kłamstwem. Mężczyzna skinął głową, lecz kątem oka dostrzegłam, że jego dłoń zaciska się na spuście w prawej kieszeni kurtki. Przełknęłam ślinę, siedząc przez chwilę nieruchomo. To był ten moment, już za chwilę... Moment, w którym będę musiała biec – prosto w stronę mojego cudeńka, mojego pistoletu, który da nam wolność. Oby ten chłopak też miał jakiś w zapasach...
Jeszcze przez chwilę obserwowałam, jak chłopak wyświetla mapę Ameryki Północnej na holograficznej mapie, tłumacząc coś z niezwykłą wiarygodnością. W jednym momencie zrobiłam susa do przodu, przeturlałam się w stronę plecaka, który w sekundzie znalazł się na moich plecach i wycelowałam wprost w plecy naszego ,,prześladowcy". Rzuciłam torbę chłopaka w jego stronę, a ten oddalił się powoli od mapy i wyjął z jej wnętrza mały, czarny pistolet, który już po chwili był gotowy do strzału.
– Głupcy... Zabijecie mnie? Jesteście śmieszni, myśląc, że...
Ogłuszający hałas dobiegł nas zewsząd. Donośne pulsowanie zabrzmiało w moich uszach, sprawiając, że na chwilę pozostałam zdezorientowana. Ten idiota włączył a l a r m. Dobrze, że wcześniej zdołałam przerzucić przez ramię również plecak Rosalie, bo już po chwili poczułam, że ktoś ciągnie mnie za prawą rękę w kierunku drzwi. Potem już tylko strzały – niektóre wykonywane, o dziwo, przeze mnie. Wszystko działo się tak szybko, że w jednej sekundzie razem z człowiekiem, którego poznałam kilkanaście minut temu biegliśmy przed siebie, strzelając w każdego kto stanie nam na drodze.
– Tędy! – krzyknął pospiesznie chłopak, otwierając klapę w podłodze.
– Czekaj! – krzyknęłam w jednej chwili, zatrzymując się jak sparaliżowana. – Jesteś ranny – kiwnęłam w stronę jego ramienia, przypominając sobie pistolet w kieszeni szefa, w każdej chwili gotów do wystrzału. – W każdym razie, chcesz to idź, ja nie mogę. Nie mogę zostawić tak Rosalie. – Nigdy się nie waham i również tak było w tej sytuacji. Ona też mi pomogła, a ja nie wybaczyłabym sobie, gdybym zostawiła moją towarzyszkę w takiej sytuacji. Nie musiał na mnie czekać. Z nim, czy bez niego, poradzimy sobie. Ruszyłam drogą powrotną, w stronę ,,lochów", mając nadzieję, że dziewczynie nic nie jest...
– To ta baza z południa kraju. Działają pod przykrywką, na pewno o nich słyszałeś – mruknął chłopak, popadając na chwilę w zamyślenie. – Widzę, że masz mapę, mogę Ci pokazać ich dokładną lokalizację, byłem tam raz i, cholera, zapamiętam ten dzień na zawsze – dodał, a we wszystko co mówił nawet ja byłam w stanie uwierzyć, nadal pamiętając, że to wszystko jest kłamstwem. Mężczyzna skinął głową, lecz kątem oka dostrzegłam, że jego dłoń zaciska się na spuście w prawej kieszeni kurtki. Przełknęłam ślinę, siedząc przez chwilę nieruchomo. To był ten moment, już za chwilę... Moment, w którym będę musiała biec – prosto w stronę mojego cudeńka, mojego pistoletu, który da nam wolność. Oby ten chłopak też miał jakiś w zapasach...
Jeszcze przez chwilę obserwowałam, jak chłopak wyświetla mapę Ameryki Północnej na holograficznej mapie, tłumacząc coś z niezwykłą wiarygodnością. W jednym momencie zrobiłam susa do przodu, przeturlałam się w stronę plecaka, który w sekundzie znalazł się na moich plecach i wycelowałam wprost w plecy naszego ,,prześladowcy". Rzuciłam torbę chłopaka w jego stronę, a ten oddalił się powoli od mapy i wyjął z jej wnętrza mały, czarny pistolet, który już po chwili był gotowy do strzału.
– Głupcy... Zabijecie mnie? Jesteście śmieszni, myśląc, że...
Ogłuszający hałas dobiegł nas zewsząd. Donośne pulsowanie zabrzmiało w moich uszach, sprawiając, że na chwilę pozostałam zdezorientowana. Ten idiota włączył a l a r m. Dobrze, że wcześniej zdołałam przerzucić przez ramię również plecak Rosalie, bo już po chwili poczułam, że ktoś ciągnie mnie za prawą rękę w kierunku drzwi. Potem już tylko strzały – niektóre wykonywane, o dziwo, przeze mnie. Wszystko działo się tak szybko, że w jednej sekundzie razem z człowiekiem, którego poznałam kilkanaście minut temu biegliśmy przed siebie, strzelając w każdego kto stanie nam na drodze.
– Tędy! – krzyknął pospiesznie chłopak, otwierając klapę w podłodze.
– Czekaj! – krzyknęłam w jednej chwili, zatrzymując się jak sparaliżowana. – Jesteś ranny – kiwnęłam w stronę jego ramienia, przypominając sobie pistolet w kieszeni szefa, w każdej chwili gotów do wystrzału. – W każdym razie, chcesz to idź, ja nie mogę. Nie mogę zostawić tak Rosalie. – Nigdy się nie waham i również tak było w tej sytuacji. Ona też mi pomogła, a ja nie wybaczyłabym sobie, gdybym zostawiła moją towarzyszkę w takiej sytuacji. Nie musiał na mnie czekać. Z nim, czy bez niego, poradzimy sobie. Ruszyłam drogą powrotną, w stronę ,,lochów", mając nadzieję, że dziewczynie nic nie jest...
James?
Rosalie, już niedługo dam Ci do dokończenia, to jeszcze kwestia jednego opowiadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz