Wdrapałam się prędko na drzewo. Gdy byłam trzy metry nad ziemią, zatrzymałam się i zerknęłam na dół. Grupa pięciu Zimnych oblegała gruby pień dębu, próbując się przedostać na górę. Te monstra są za głupie, żeby mnie złapać, pomyślałam. Napierały na drzewo, jakby chciały je przewrócić. Ich ciągłe jęki denerwowały mnie.
- Zamknijcie się! - wrzasnęłam, złapałam za łuk i trafiłam strzałą w głowę jednego z nich.
Zachwiał się i po chwili runął na ziemię, ze strzałą w środku czaszki. Nie potrzebnie ją zmarnowałam, teraz jej nie odzyskam. Westchnęłam i spojrzałam w górę, szukając przejścia do wyższych partii. Wspięłam się na kolejne gałęzie. Znalazłam dość szeroki konar, na którym rozłożyłam się wygodnie. Siedząc w tej pozycji, przymknęłam oczy. Ogarnęło mnie potężne zmęczenie, po chwili poczułam, że zaczynam odpływać. Przywołałam się do porządku. Nie mogę spać na drzewie bez zabezpieczenia. Ściągnęłam plecak z ramion, zawiesiłam go na sąsiedniej gałęzi i wyciągnęłam z niego grubą, długą linę. Obwiązałam ją wokół pnia i zawiązałam w pasie. Znów zamknęłam oczy i ponownie zaczęłam odpływać. Dlaczego jestem taka zmęczona? Kiedy ostatnio spałam? Te wszystkie ucieczki zupełnie mnie wyczerpały. Woda mi się skończyła, muszę uzupełnić zapasy. Przydałoby się upolować jakąś zwierzynę. Chyba, że wybiorę się do miasta i jakoś zwinę coś ze sklepu. Trochę ryzykowne, ale bardziej kuszące. Przy okazji rozwalę kilka zombie...
Wydawało mi się, że biegnę. Przez zamglony obraz przedostawały się promienie słoneczne. Coraz wyraźniej widziałam szeroką polną drogę. Wokół rosła wysoka, jasnozielona trawa. Dalej znajdował się las. Patrzyłam, jak wbiegam do niego. Obserwowałam otoczenie czyimiś oczami. Tajemniczy ktoś zatrzymał się przy wysokim klonie i rozglądał się po terenie. Okolica wydawała się spokojna. Nagle wszystko pociemniało. Spanikowana, zauważyłam ciemną postać zmierzającą między drzewami. Była już kilka metrów ode mnie.
Wystrzał z broni gwałtownie mnie wybudził. Nie do końca przytomna, spróbowałam coś dojrzeć w leśnej gęstwinie. Przetarłam oczy i odwiązałam linę, trzymającą mnie przy pniu. Spakowałam ją do plecaka i założyłam go na ramię. Wychyliłam się do przodu. Wystrzał, który rozniósł się szerokim echem po lesie, sprawił, że Zimni zaczęli iść w kierunku, z którego dobiegł. Gdy odeszli, zeszłam na ziemię. Postanowiłam iść za nimi. Sama byłam ciekawa, co się stało. Zombie nie umieją używać broni. To musiał być człowiek.
Powoli skradałam się za Zimnymi, przemykając od drzewa do drzewa. W pewnym momencie znów wystrzeliło, tym razem bardzo blisko. Jeden z zombie padł na ziemię. Cztery kolejne i ostatni z potworów leżał twarzą w trawie. Przylgnęłam do pnia drzewa. Opanowałam przyspieszony oddech i sięgnęłam powoli ręką do wewnętrznej kieszeni. Usłyszałam cichy szmer, zapewne parę metrów ode mnie. Zacisnęłam rękę na pistolecie i szybko, niczym błyskawica, wysunęłam się do przodu i wyciągnęłam rękę z bronią.
Celowałam w wysoką szatynkę, świdrującą mnie zielonymi oczami. Dzięki mojemu spostrzegawczemu wzrokowi, zauważyłam u niej lekkie zawahanie. Ona również mierzyła we mnie pistoletem, zapewne nie umknęłam jej uwadze. Patrzyłyśmy sobie w oczy, stojąc nieruchomo. Żadna z nas nie była pewna następnego ruchu.
Florence? :-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz