Oślepiające światło poranka w jednej chwili przeistoczyło się w nieprzeniknioną ciemność, gdy wraz z Florence przeciskałyśmy się wąskim tunelem. Miałam wrażenie, że z każdym metrem coraz trudniej oddychałam, a moje zmęczenie po wcześniejszym biegu wcale mi nie ułatwiało. Zimni ślamazarnym ruchem dotarli do wejścia, ich przeciągłe jęki odbijały się echem od ścian tunelu. Jednak głupota zombie chyba nie pozwalała im przejść za nami, bo stłoczyli się przy otworze, zasłaniając jedyne źródło światła. A drugiego końca zdawało się nie widać... Przecież to tylko głupi mur, dlaczego to wszystko tyle się ciągnie? Co jeśli tunel wcale nie miał drugiego końca? Co jeśli zakończy się "ślepą uliczką"? Co jeśli zostaniemy tu uwięzione? Ale to było niemożliwe. Wyczuwałam napierające na nas świeże powietrze. Zbliżałyśmy się do wyjścia.
Mój organizm domagał się natychmiastowego odpoczynku. Miałam mroczki przed oczami, o ile to możliwe w tej ciemności. Zawirowało mi w głowie i mogłabym przysiąc, że zbladłam. Nie wspominając o tym, że paliłam się w środku. Słabość to w tych czasach największa wada. Dlatego tak się wzbraniałam, żeby jej nie okazać. Wrzeszczałam na siebie w myślach. Ty jesteś panią tego ciała, nie pozwól mu wymięknąć! Szkoda, że postanowił działać osobno od mentalności. Weź się w garść, kobieto! To niemożliwe, gdy dwie połowy nie współgrają ze sobą.
Wydawało mi się, że zaczynałyśmy skręcać. Nie wiedziałam jakim cudem, ale jasny punkcik, oznaczający nasze wejście, zniknął z pola mojego widzenia. W pewnym momencie Florence gwałtownie się zatrzymała i o mały włos na nią nie wpadłam.
- Coś tutaj leży - mruknęła z obrzydzeniem.
Błyskawicznie dobyłam latarki i poświeciłam do przodu. Przed nami ukazał się makabryczny (choć i tak już się przyzwyczaiłam) widok. Odór zgnilizny wydzielało truchło Zimnego i wydaje się, że już od dawna tu leżał. Zombie wyglądał okropnie. Trochę przeraziło mnie to, że człowiek, którym kiedyś był, nie miał więcej niż dziesięciu lat. Zatknęłam nos, bo jego smród przyprawiał mnie o dodatkowe zawroty głowy. Pytanie, jak udało mu się tu wczołgać? Te bezmózgi przy wejściu nie potrafiły się ruszyć, dlaczego ten?
Florence wyciągnęła przed siebie nogę i butem odwróciła ciało na bok tak, że mogłyśmy swobodnie przejść. O ile można to nazwać swobodnym, bo wciąż musiałyśmy się cisnąć w wąskim tunelu. Nagle w oddali dostrzegłyśmy jasny otwór. Przed nami widniało drugie wyjście. Jednocześnie jakby nabrałyśmy życia i przyspieszyłyśmy tępa. Czułam, jak moje nogi już mają dość ciągłego zgięcia. Jasność przed nami z każdym metrem zwiększała się, a i ciągnące powietrze pozwalało mi odetchnąć. Wreszcie wyczołgałam się na zewnątrz, ledwo stając na umęczonych nogach. Delikatnie się chwiejąc, wyprostowałam się. Ale nie dane mi było nawet ogarnąć otoczenia wzrokiem, bo światło skutecznie mnie oślepiało. Nie miałam pojęcia, czy znajdujemy się w budynku, czy na zewnątrz. Nie miałam pojęcia, czy Florence stoi obok mnie czy nie. W obliczu nagłego oślepienia poczułam się bezbronna. Mrugałam szybko, próbując chociaż trochę nabrać obrazu. Ta bezradność mnie dobijała. Dlaczego nic się nie dzieje? Poczułam na sobie spojrzenie wielu par oczu. Wtedy zaczęłam odzyskiwać wzrok. Zauważyłam kilka ciemnych sylwetek w tej jasności. Ktoś przebiegł parę metrów ode mnie. I jeszcze jakiś dźwięk, pierwszy, który do mnie dotarł. Zmiana nabojów w pistolecie. Bez wątpienia ktoś w nas mierzył.
Florence? Tylko mnie nie uduś za czas napisania i długość, ale boląca głowa, natłok lekcji i mój kochany internet razem nie dają przyjemnego efektu, zresztą tak jak osobno. A podczas pisania czułam się dosłownie tak, jak Rosalie w tunelu. :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz