piątek, 13 maja 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                  Alergia Ashton'a zaczęła mnie coraz bardziej niepokoić, tym bardziej, że nie wiedziałam, jak mam się zachować, gdyby nagle spuchł. Przecież nie mam przy sobie żadnych lekarstw - bo gdybym miała, już dawno bym się nimi nafaszerowała z powodu pulsującego bólu w prawej kostce - żeby mu pomóc, jakkolwiek ulżyć, dlatego też odłożyłam swoje zmartwienia na bok, skupiając się na tym, by znaleźć jakieś spokojne miejsce do snu. Wyłączyłam się totalnie, jedynie pochłaniając to, że robi się coraz ciemniej, oraz, coraz zimniej. I dalej nie mamy gdzie spać.
                   Ni stąd, ni zowąd, las zaczął się przecierać, pokazując urywki jakiejś polany, na której - o dziwo - stał dom. Zabezpieczony dom. Wokół budowli stał masywny płot, wyglądający na niemal dwa metry. Posiadłość wyglądała przyzwoicie. Nawet bardziej niż przyzwoicie. Wyglądała jak sprzed apokalipsy, więc jasne było to, że jak radosne szczeniaczki pobiegliśmy w stronę domu.
***
                    Michael - właściciel domu, starszy, posiwiały i sympatyczny mężczyzna, powiedział, że nie ma problemu, żebyśmy tu zostali. Co więcej, opatrzył moją nogę i podał Ashtonowi leki alergiczne, za co szatyn był bardzo wdzięczny. Siedzieliśmy w pokoju, który nam przydzielił, rozmawiając o dzisiejszych czasach. W pewnym momencie Ash musiał wyjść, żeby wziąć swoje leki. Siedziałam z wyprostowaną nogą na dwuosobowym łóżku, przebrana już w swoją piżamę. Michael za to siedział na bujanym krześle naprzeciwko mnie. Bardzo przyjemnie nam się rozmawiało - naprawdę, gdybym mogła, przeczekałabym tu całą apokalipsę, do końca swojego życia. Podobało mi sie to, że pomimo brutalności dzisiejszych czasów, zastał się jeszcze ktoś o dobrym sercu, który przyjmie wędrowców do swojej bezpiecznej przystani, nakarmi ich, napoi i da miejsce pod dachem. Dziwiło mnie to tak bardzo, że postanowiłam zapytać się o to jeszcze raz.
- Oh, laleczko. - Michael roześmiał się serdecznie, spoglądając na mnie spod połówek swoich okularów. Rozciągnął się na siedzeniu i oparł wygodnie, wbijając we mnie swoje paciorkowate spojrzenie. Przez chwilę ujrzałam w jego oczach coś na kształt szaleństwa, ale zbagatelizowałam to. Kto w dzisiejszych czasach niemiałby w sobie coć nutki szaleńca? - Jestem samotny. Nawet nie wiesz, jakie to straszne, codziennie wstawać rano z myślą: 'Cholera, jestem sam'. - Doskonale wiem, o co Ci chodzi. - Pomyślałam, ale postanowiłam nie ujawniać tego, co było w mojej głowie. Może i mu zaufałam, ale nie aż tak, żeby opowiadać mu o swoim życiu! 
- Nie jest pan przecież sam. Ma pan zwierzęta domowe, prawda? -Odezwałam się, przekręcając na łóżku. Michael roześmiał się serdecznie, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę fajek. Nie ukrywam - na pewno zaświeciły mi się oczy. Tak dawno nie paliłam, bo nie miałam czego, a od tak dawna mam ochotę... 
                   Wydawało mi się, że mężczyzna zauważył moją ochotę na papierosa,bo uśmiechnął się do mnie i podał mi jednego, odpalając go od swojego, po czym zagłębił się w fotelu jeszcze bardziej.
- Owszem, mam. Dwa konie, trzy kozy, parę kur i starego psa. To jest cholera! Za każdym razem w nocy szczeka, ściągając mi na głowę Żywomartwych! - Wykrzyknął oburzony, marszcząc nos. Zachichotałam cicho, sztachając się fajką. W tym samym momencie do pokoju wrócił odświeżony Ash, który szybko zgarnął moją fajkę i sam się sztachnął. Uśmiechnęłam się, spoglądając w jego oczy, po czym uchwyciłam moment, w którym puścił do mnie oczko.
                       Po niecałych 20 minutach Michael życzył nam dobrej nocy i poszedł do siebie. Westchnęłam głośno i opadłam mocno na poducy, praktycznie wgniatając się w materac. Jako piżama znów służyła mi koszulka Ashton'a, ale chłopakowi jakoś to nie przeszkadzało. Zamiast tego położył się obok mnie, gasząc świecę na jego szafce nocnej. Okryłam nas kołdrą i mruknęłam 'Dobranoc Ash', ale nim się spostrzegłam, chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował mocno w usta, po czym odwrócił do siebie plecami i ramionami oplótł moją talię i mruknął mi do ucha 'Dobranoc, H',
                          Zasnęłam, wsłuchując się w jego miarowy oddech.
***
                    Obudziłam się. Czułam się jak na haju, konkretnie. Cisza panowała w moich uszach, świat się kręcił. Chciałam się wtulić w ciało Ash'a, żeby zniwelować to dziwne uczucie, ale, o zgrozo, nie miałam się do kogo przytulić. Otworzyłam gwałtownie oczy. Uwaga, news - nie byłam w swoim pokoju.
- Co do.. - zdołałam wymruczeć, ale za chwilę poczułam jak kolejna fala otumaniaczy zajmuje mój umysł.
- Masz złamaną nogę, laleczko. - Mężczyzna zacmokał, po czym westchnął cicho, zaplatając dłonie na torsie. Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie mogłam. Dosłownie, czułam się jak na haju, jakbym przedawkowała leki nasenne czy coś w ten deseń. Cały pokój mienił się w różnych barwach i kręcił jak na karuzeli, przez co nie byłam w stanie niczego ogarnąć, ani, o zgrozo, kontrolować. Przecież nie masz złamanej nogi! No skręcona kostka, nie zdechniesz od tego! - Usłyszałam jakiś śmieszny głosik z tyłu głowy, i roześmiałabym się, gdybym oczywiście, wiedziała, jak to się robi. Żyję z kretynką - ten zabawny głosik znów dobiegł do moich uszu (ale jak on ma to zrobić, jeśli jest wewnątrz mnie? haha!), ale tym razem postanowiłam się na czymś skupić. Na czymkolwiek
                 Byłam przywiązana. Właściwie, miałam związane obie ręce i nogę, a dokładniej to zdrową nogę. Siedziałam na jakimś krześle, a może to był fotel, lub taboret? Nie wiem, ale z pewnością jedną nogę - tą chorą, niezwiązaną - miałam wyprostowaną, do tego pod kolanem leżało coś jak skrzyneczka, przy której leżała kolejna z różnorakimi narzędziami. Wnioski nasunęły mi się same. Zapewne będzie mnie opatrywał! stwierdziłam, po czym poczułam, jak z mojego serca spada kamień. Tak, a ja mam na imię Kunegunda. - warknął głos, ale, z niewiadomych mi przyczyn, tym razem nabawił mnie bardziej strachu niżeli śmiechu. Ten głos brzmiał jakby... jakby się bał, co również wprawiło mnie w ten stan.
                Moje zmysły zaczęły powoli wracać do swojej pracy - pokój przestał mieć tęczowe kolory, mimo to, dalej się kręcił; cisza w uszach ustąpiła miejsca nieznośnemu piszczeniu, a do nosa napłynęła obrzydliwa woń, jakby zaschnięta krew i zgniłe mięso. Ohyda. Heather, rusz się. - Głos znów rozbrzmiał w mojej głowie, ale tym razem postanowiłam się posłuchać. Szarpnęłam się lekko w moich więzach, po czym zaczęłam powtarzać tę czynność jak mantrę. 
- Nie wierć się, ukrócę Twoje cierpienia, laleczko. - Do moich uszu, tym razem z zewnątrz, dotarł głos Michael'a. Spojrzałam na niego mgliście - stał przy mojej nodze, rozglądając się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu Bóg sam wie czego. Mężczyzna miał na sobie biały kitel, co sprawiło, że poczułam lekki niepokój.
                Zmysły powróciły właściwie całkowicie; mój mózg przestał być otumaniony i zaczął działać tak, jak powinien. Rozejrzałam się, raz jeszcze szarpiąc za liny w celu uwolnienia samej siebie. Nic z tego - kolejna próba zakończyła się fiaskiem. Moje ciemne oczy zaczęły skanować pomieszczenie - i to był mój błąd.
                 Na każdej wolnej ścianie wisiały zakrwawione, brudne narzędzia. Gdzieniegdzie walały się ludzkie narządy - tak, ludzkie. Rozszerzyłam gwałtownie powieki i spojrzałam w prawo. Kolejny błąd. W kącie stała wanna. Wanna zapełniona ludźmi - a może bardziej już Zimnymi. Wszyscy byli martwi, i to właśnie tu zapach miał swoje źródło.
                       Poczułam, jakby moje serce przekuła igła, jakby złapały za nie przerażające szpony strachu, które czerpały satysfakcję z moich emocji. HEATHER. MUSISZ SIĘ UWOLNIĆ, TO PIEPRZONY KANIBAL! - wydarła się rudowłosa w momencie, w którym do moich oczu niekontrolowanie napłynęły łzy, gdy wpatrywałam się w wannę pełną ciał.
- O.. o m-mój Boż-ż-że... - Zdołałam wycharczeć, ponieważ po chwili miałam w swoich ustach knebel. I wychodzi na to, że poprzednie wypowiedziane zdanie miało być ostatnim w moim życiu.
<Ash? XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz