Las w wiosnę normalnie powinien tętnić życiem, a jedyne, co słyszałem to oddech Heather i szmer, i trzask gałęzi pod naszymi stopami. Przymykając oczy i zdając się tylko na zmysł słuchu, po lekkim podrasowaniu otoczenia wyobraźnią można byłoby uznać naszą wyprawę za zwykły spacer.
Wystarczy wyobrazić sobie te wszystkie śpiewy ptaków, które były z lekka irytujące, owadów latających wokół uszu, szumu rzek, które najbardziej wyryte zostały w pamięci - zaledwie dziesięć lat temu, kiedy to jako dwunastolatek byłem poza domem praktycznie od rana do rana. Moje dzieciństwo opierało się głównie na szwędaniu po lasach i łąkach lub dachach budynków miasteczka. Uśmiechnąłem się na wspomnienie beztroski, tego zapachu traw, i wypraw, które zawsze kończyły się zasmarkaną i załzawiona twarzą lub wizytą w szpitalu. Teraz było prawie tak samo. Tylko świat, a przynajmniej jego część, pogrążyła się w cholernej ruinie, a choroba pogłębiła się jeszcze bardziej.
- Wszystko w porządku? - odezwała się Heather, po czym spojrzała na mnie z troską.
- O to samo mógłbym zapytać ciebie - westchnąłem nieprzerwanie patrząc się pod nogi. Dziewczyna skomentowała to krótkim westchnięciem przesyconym bólem i tyle mi wystarczyło, by wiedzieć, że nie jest dobrze. Poczułem dziwne ukłucie winy, jakbym przypomniał jej o bólu. Moja uwagę jednak szybko przykuło coś innego - minęła kolejna godzina, a razem z nią zaczął się wczesny wieczór. Która była dokładnie? Tego już nie mogłem wyczuć; zbyt przejęty ranną towarzyszką straciłem nieco poczucie czasu, więc nie kojarzyłem nawet ile czasu kulejemy przed siebie.
- Ash.
Równo ze słowami Heather zatrzymała się, co uświadomiłem sobie, dopóki nie poczułem lekkiego szarpnięcia. Oparła o pobliskie drzewo, przenosząc ciężar całego ciała na zdrowa kończynę i przeczesała ciemne włosy, wzdychając ciężko:
- Do bani. Ściemnia się, a...
Dalej słysząc szybki oddech z dzieciństwa rozglądałem się po drzewach, które nagle wydały mi się dziwnie znajome, jakbym przechodził tędy codziennie, ale dopiero teraz spojrzał w górę, zauważając korony drzew. Wszystkie dźwięki nasiliły się niemalże zagłuszając słowa rannej.
- ...óle mnie słuchasz? - Wszystkie dźwięki jak na pstryknięcie palców ucichły. Spojrzałem na ciemnooką, która ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się mi jak nauczycielka na ucznia. Zwilżyłem usta i przełknąłem ślinę, czując jak dawno nic nie piłem. Spojrzałem to na dziewczynę, to na wyższe gałęzie drzew, po czym zrobiła wielkie oczy. - Nie - zaprotestowała od razu. Nawet nie nabrałem powietrza, by powiedzieć. Widocznie Heather nie marzyła sie noc pięć metrów nad ziemią. Wspiąć się na roślinę - pół biedy, ale zejść... Chyba na kilogramie prochów przeciwbólowych.
Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku jednocześnie wzruszając ramionami. Ujęła ją delikatnie, po czym z wielkim grymasem na twarzy ruszyliśmy dalej.
<H.? Pod koniec już takie głupoty pisałam...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz