wtorek, 10 maja 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                      Spoglądając w oczy szatyna poczułam się najnormalniej w świecie głupio. Poczułam się głupio z tym, że przeze mnie tak bardzo się martwił. Przecież chciałam tylko pomóc, a gdybym ja zginęła, nic by się przecież nie stało, prawda? Może dla Ciebie. Ale jemu na Tobie zależy. - podpowiedziała usłużnie moja podświadomość, a ja, niechętnie, musiałam przyznać jej rację. Nie chciałam, żeby ktokolwiek się do mnie przywiązywał. Byłam wagabundą, dziewczyną, która nigdy do nikogo się nie przywiązuje, nie bawi się w grupy, czy, Boże broń, związki. A może to przeszłość? A może już zdołałam się przywiązać do tego błękitnookiego szatyna, przekraczając to, że ja tego nie robię?
- Okej. - Mruknęłam, czując, że moje oczy stają się mokre. Matko, Heather, nie klej się, bo całkowicie z Tobą ocipieję! - warknęła ruda, na co ja tylko wywróciłam oczami.
                    Błękitnooki uśmiechnął się do mnie promiennie, a ja, nadal trzymając swoją dłoń na jego, nachyliłam się nad nim i po prostu pocałowałam. Delikatnie, ale też paradoksalnie namiętnie. Mówiąc szczerze, wcześniej, w naszym byłym pokoju, byłam pewna, że tam dokonam swojego żywota, pogodziłam się z tym. Jak już parę razy wspominałam, jestem histeryczką.
                     Chciałam usiąść okrakiem na kolanach chłopaka, ale coś mi przeszkodziło. I bynajmniej nie chodziło mi o to, że szatyn jeszcze bardziej pogłębił nasz pocałunek, a o ból, który nagle opanował moje ciało. Syknęłam cicho, tym samym przerywając nasz kontakt, wypełniony strachem i pewną nutką frustracji. Westchnęłam cierpiętniczo, po czym rozejrzałam się dookoła. Wcześniej nie zauważyłam braku Toma w naszym gronie, ale po minie szatyna, postanowiłam nie wypytywać o to. Zamiast tego, rozpoczęłam zupełnie inny temat. 
- Musimy znaleźć miejsce do spania, póki adrenalina działa - powiedziałam cicho, kręcąc głową. Chwyciłam się za drzewo z zamiarem podniesienia się na swoje kulawe nogi. Szatyn błyskawicznie załapał, o co mi chodzi, i w tym samym tempie podniósł się na nogi, łapiąc moją rękę i podciągając mnie. Poczułam delikatne szarpnięcie, i, nim się zorientowałam, siedziałam w ramionach szatyna, ściśle ogarnięta jego ciałem.
- Boże, naprawdę, nie strasz mnie tak więcej. - Mruknął błękitnooki, opierając swoją brodę o moją głowę. Skinęłam nieznacznie głową, po czym objęłam Ashtona swoimi ramionami, całkowicie ignorując ból poturbowanego ciała. Po prostu wtuliłam się w niego jak w pluszaka, dostosowując się do jego ramion. Zignorowałam cały swój ból, który, jakby nie patrzeć, promieniował od kostki do łydki, sprawiając, że miała ochotę wyć. Z doświadczenia jednak wiedziałam, że póki adrenalina działa, ból nie będzie aż tak doskwierający. Zabawa zacznie się dopiero, kiedy będę na czysto, dlatego też westchnęłam i, z ubolewaniem, wyplątałam się z uścisku szatyna.
- Naprawdę. Musimy znaleźć schronienie, póki mogę chodzić. - Westchnęłam, stawiając wątły krok w przód. Ashton szybko złapał mnie za łokieć, kiedy zachwiałam się pod ciężarem swojego ciała, kiedy oparłam go o prawą stopę. Syknęłam cicho i uśmiechnęłam się blado do błękitnookiego, który w odpowiedzi tylko pokręcił niezadowolony głową. - Jeśli noc zastanie nas, kiedy będziemy w środku lasu, będziemy jak ludzie z głośnikiem na fula, z którego leciałoby 'HEJ, TUTAJ! TUTAJ JEST KOLACJA!' - Powiedziałam, żywo gestykulując, co zaskutkowało  uderzeniem szatyna w twarz. Nie było to jakieś specjalnie mocne uderzenie, ot, zwykłe pacnięcie, ale, nie powiem wystraszyłam się, że coś mu zrobiłam, dlatego też gwałtownie wciągnęłam powietrze, i, ignorując ból, podskoczyłam do chłopaka. - Matko, przepraszam! - pisnęłam, łapiąc go za dłoń oburącz.
                             Ashton za to zaczął się śmiać, i to jak wariat, dosłownie. Wolną ręką złapał się za brzuch chichocząc, zapewne z mojej postury. Uniosłam brew, czując się, upokorzona? Może to za mocne słowo, ale czułam się mniej więcej właśnie w ten sposób. Chłopak, widząc zmieszanie na mojej twarzy, pochylił się nade mną i pocałował mnie lekko w usta, opierając czoło o moje, po czym odezwał się, patrząc w moje oczy.
- Nic się nie stało, my lady. - Po czym złapał mnie za rękę i ruszył powoli na północ. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam za nim, lekko kuśtykając i splatając ze sobą nasze palce.
 
<Ale to jest kapsko, matko jedyna. Ash?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz