niedziela, 22 maja 2016

Od Ashton'a CD. Heather

                 Zgodnie z tym, co powiedziała mi Heather, mężczyzna miał dwa konie i jeszcze parę innych zwierząt, które po wejściu do obory zaczęły pałętać się pod nogami. Zwłaszcza drób, który co chwilę wchodził pod nogi. Kiedy ja kląłem na kury, dziewczyna, jakby zapomniała o grzmotach, popędziła w stronę rżenia. Od razu poszedłem w jej ślady, nie chcąc się z nią rozdzielać - przynajmniej, kiedy nadal jesteśmy na terenie posiadłości szaleńca. Nie chciałem przechodzić przez to po raz drugi, choć byłem świadomy, iż to dopiero początek gówna, jakie nas spotka. Łomot kopyt uderzających o drewniane bramki i coraz to niespokojniejsze rżenie niosło się echem po całym pomieszczeniu doprowadzając moje serce do szybszego bicia. Scena jak z horroru; brakowało tylko kolesia z piłą. 
                   Spojrzałem kątem oka na Heather, która w mgnieniu oka znalazła się przy zwierzętach, próbując je uspokoić. Uśmiechnąłem się pod nosem widząc jej zainteresowanie i uśmiech na twarzy. Szybko stwierdziłem, że nie ma co je przeszkadzać i sam zająłem się rozglądaniem po stodole. Nie była duża. Miejsca starczyło idealnie na parę zwierząt, siano i narzędzia. Gołym okiem było widać, iż Michael bądź były właściciel zbudował budynek sam. Właśnie... sam. 
                    Spojrzałem ze ściśniętym gardłem na sufit, momentalnie zostając zmiażdżony ogromem i wiekiem budynku. Oddech przyśpieszył, a złe myśli powoli zaśmiecały umysł. Normalnie nigdy nie przejmowałem się zawaleniami i innymi katastrofami - jeśli takie miały miejsca, zazwyczaj udawało mi się przeżyć z, co najwyżej, siniakami i otarciami, ale dziś, a konkretnie w tej sekundzie zaczęło mi to przeszkadzać. A to wszystko przez ostatnie wydarzenia. Nawet przed pojawieniem się Heather życie zaczynało się komplikować. Przez bezsenność i samotność zaczynałem wariować, a to podcinało nieco skrzydła mojej orientacji w terenie, refleksowi. 
- Ash - usłyszałem szept Heather z drugiego końca stodoło-stajni. Był to znak, bym podszedł. Przenosząc wzrok ze stropu na brunetkę pierwsze rzuciła mi się w oczy kara klacz, którą ciemnooka właśnie wyprowadzała z boksu. Drugi - jabłkowity kopytny już stał obok, zajmując się sianem. - Nasz środek transportu - uśmiechnęła się, odsłaniając zęby i głaszcząc klacz po chrapach. 
- Więc... - zacząłem ukrytym grymasem. Splotłem swoje dłonie za plecami. - Przygotujesz masz środek transportu sama. - Uśmiechnąłem sie krzywo, czując jak blizna na dłoni pozostawiona po ugryzieniu tego pięknego stworzenia zaczyna mrowieć.

<H?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz