czwartek, 11 sierpnia 2016

Od Florence CD. James'a

          Cała ta sytuacja wydała mi się tak poroniona, że w jednej chwili przez mój umysł przeszła myśl, że to wszystko jest tylko jednym, wielkim popieprzonym snem. W mojej głowie każda myśl poplątała się na tyle, że nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani jednego słowa, mózg mi się chyba przegrzał, czy coś w tym stylu, bo kiedy facet uderzał we mnie kolejnymi oskarżeniami, nie byłam ich w stanie nawet przewertować. Głos chłopaka przywrócił mnie nieco na ziemię, a w mej głowie zaczęły tworzyć się wyraźne plany wybrnięcia z sytuacji. 
– Działamy dla Sił Specjalnych. Mieliśmy sprawdzić, czy coś u was nie śmierdzi. Trzymacie się zbyt dobrze, jak na tak dużą odległość od Spectrum. Podejrzewają was. – W jego głosie wyczułam pewność. To dobrze, musimy grać na zwłokę, póki nie wymyślę, jak powalić tych goryli za mną nie mając przy sobie żadnej broni, ani nawet paralizatora. Ciężka sprawa, ale nie takie rzeczy się robiło. Ciężka, ale nie dla mnie. No i nie dla niego – wyglądał całkiem porządnie i też chciał się stąd wydostać, a więc mamy już jeden powód by współpracować ze sobą do momentu wydostania się stąd. Potem? Będzie dla mnie jak obcy i w razie czego - nie zawaham się go zabić, jeśli przyjdzie taka potrzeba. 
– Co?! Kto?! Ktoś nas wydał! – ryknął mężczyzna, zrzucając z jednego ze stołów całą masę przedmiotów. Wśród nich było coś, co mnie zaintrygowało. Wszędzie poznam tę broń, na widok której moje oczy zabłysły jak ogniski. Mój pistolet. A więc gdzieś niedaleko musieli trzymać resztę naszych rzeczy. 
– Na twoje szczęście - wiemy kto. Węszymy tu i ówdzie, możemy udzielić ci cennych informacji, ale... – mruknęłam, starając się zachować płynny, niski głos. Jeśli zadrży – wszystko spieprzę i narażę całą naszą trójkę. Nie wiem na co, ale narażę, najpewniej na śmierć. Spojrzałam za siebie, wprost na dwóch rosłych mężczyzn, którzy otaczali fotel na którym siedziałam, dając tym samym do zrozumienia ,,szefunciowi", że owszem – powiem co nie co, ale nie w ich obecności. 
          Facet nieco ochłonął, oparł się ciężko o blat stolika i westchnął głęboko. Przytaknął i machnął w stronę goryli drugą, wolną dłonią w geście wyproszenia ich z pokoju. Wykorzystując chwilę nieuwagi naszego rozmówcy, spojrzałam w stronę chłopaka siedzącego niedaleko. Powędrował swoim spojrzeniem tuż za moim, napotykając za jednym z blatów plecaki oraz cenne przedmioty należące, najpewniej, do nas. Przytaknął, a w jego oczach ujrzałam niezwykłą pewność. Wiedział, co robić, a mi dodało to nieco więcej otuchy. Dobrze móc współpracować z kimś, kto w dodatku ma pojęcie, jak gościa wykiwać.
– To ta baza z południa kraju. Działają pod przykrywką, na pewno o nich słyszałeś – mruknął chłopak, popadając na chwilę w zamyślenie. – Widzę, że masz mapę, mogę Ci pokazać ich dokładną lokalizację, byłem tam raz i, cholera, zapamiętam ten dzień na zawsze – dodał, a we wszystko co mówił nawet ja byłam w stanie uwierzyć, nadal pamiętając, że to wszystko jest kłamstwem. Mężczyzna skinął głową, lecz kątem oka dostrzegłam, że jego dłoń zaciska się na spuście w prawej kieszeni kurtki. Przełknęłam ślinę, siedząc przez chwilę nieruchomo. To był ten moment, już za chwilę... Moment, w którym będę musiała biec – prosto w stronę mojego cudeńka, mojego pistoletu, który da nam wolność. Oby ten chłopak też miał jakiś w zapasach...
          Jeszcze przez chwilę obserwowałam, jak chłopak wyświetla mapę Ameryki Północnej na holograficznej mapie, tłumacząc coś z niezwykłą wiarygodnością. W jednym momencie zrobiłam susa do przodu, przeturlałam się w stronę plecaka, który w sekundzie znalazł się na moich plecach i wycelowałam wprost w plecy naszego ,,prześladowcy". Rzuciłam torbę chłopaka w jego stronę, a ten oddalił się powoli od mapy i wyjął  z jej wnętrza mały, czarny pistolet, który już po chwili był gotowy do strzału.
– Głupcy... Zabijecie mnie? Jesteście śmieszni, myśląc, że...
          Ogłuszający hałas dobiegł nas zewsząd. Donośne pulsowanie zabrzmiało w moich uszach, sprawiając, że na chwilę pozostałam zdezorientowana. Ten idiota włączył a l a r m. Dobrze, że wcześniej zdołałam przerzucić przez ramię również plecak Rosalie, bo już po chwili poczułam, że ktoś ciągnie mnie za prawą rękę w kierunku drzwi. Potem już tylko strzały – niektóre wykonywane, o dziwo, przeze mnie. Wszystko działo się tak szybko, że w jednej sekundzie razem z człowiekiem, którego poznałam kilkanaście minut temu biegliśmy przed siebie, strzelając w każdego kto stanie nam na drodze.
– Tędy! – krzyknął pospiesznie chłopak, otwierając klapę w podłodze.
– Czekaj! – krzyknęłam w jednej chwili, zatrzymując się jak sparaliżowana. – Jesteś ranny – kiwnęłam w stronę jego ramienia, przypominając sobie pistolet w kieszeni szefa, w każdej chwili gotów do wystrzału. – W każdym razie, chcesz to idź, ja nie mogę. Nie mogę zostawić tak Rosalie. – Nigdy się nie waham i również tak było w tej sytuacji. Ona też mi pomogła, a ja nie wybaczyłabym sobie, gdybym zostawiła moją towarzyszkę w takiej sytuacji. Nie musiał na mnie czekać. Z nim, czy bez niego, poradzimy sobie. Ruszyłam drogą powrotną, w stronę ,,lochów", mając nadzieję, że dziewczynie nic nie jest...

James?

Rosalie, już niedługo dam Ci do dokończenia, to jeszcze kwestia jednego opowiadania. 

środa, 10 sierpnia 2016

Od James'a CD. Florence

          Kiedy zostałem wepchnięty do ciemnego, skąpanego w mroku pomieszczeniu, ta sytuacja przestała mnie już bawić. Mój wzrok padł kolejno na brunetkę siedzącą na fotelu, z wyraźnie zirytowanym wyrazem twarzy, i stojącego nad nią mężczyznę, z którym kilka godzin temu miałem okazję zamienić kilka słów, podczas gdy byłem wleczony przez korytarz przez dwóch goryli. Tych samych zresztą, którzy stali teraz za dziewczyną. Ich koszulki ledwo opinały bicepsy, które były gotowe w każdej chwili wyrwać się do wiernego swojemu szefowi ataku.
          Wszystkie pary oczu spoczęły na mojej twarzy i jedyne, co mogłem zrobić, to pokazać im niezadowoloną miną, jak bardzo nie odpowiada mi to, że się tutaj znajduję.
- Nie znam go - wypowiedziała twardo dziewczyna, bacznie mi się przyglądając. Och, naprawdę, nie znasz mnie? Dobrze się składa, bo ja ciebie też. 
Gość, który mnie tu przyprowadził, machnięciem głowy wskazał mi miejsce na wytartej, skórzanej kanapie. Usiadłem tylko ze względu na osiłków, z którymi, szczerze mówiąc, nie miałem ochoty się z szarpać. Jakby na to nie patrzeć, a szczególnie okiem realisty, obydwaj byli ode mnie silniejsi.
- A teraz mówcie, dla kogo pracujecie i po co was tutaj przysłał?
          To pytanie rozwiało moje wątpliwości i jednocześnie potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia. Kolejny już raz ci frajerzy wzięli mnie za szpiega. Tylko, że tym razem wpakowali mnie to razem z jakąś dziewczyną. Do cholery, to była ostatnia rzecz, jaką potrzebowałem do szczęścia.
          Z jednej strony byłem na siebie wyjątkowo wkurzony, że drugi raz natknąłem się na tych cymbałów. Z drugiej starałem się sam siebie usprawiedliwić, że to przecież Zimni znowu zniszczyli mój kolejny obóz, że nie miałem jedzenia, że znalazłem się na całkowitej pustce, gdzie wielki, składający się z ciemnych budynków kompleks był jak małe niebo. Gdybym tylko wiedział, że to kwatera ludzi z tej samej organizacji, na której bazę natknąłem się ponad pół roku temu, nie wchodziłbym tylnymi drzwiami, żeby zwinąć coś do jedzenia. Gdybym wiedział, spieprzałbym stamtąd w podskokach. Ale, kurde, nie wiedziałem.
          Spojrzałem na dziewczynę w tym samym momencie, gdy zrobiła to ona. Widziałem w jej oczach, że zdawała sobie sprawę z mniejszej liczby faktów, niż ja. Nie miała pojęcia, że gdy ci ludzie sobie coś ubzdurają, nie przekonasz ich, że są w błędzie. Nie zdołamy im wmówić, że nie jesteśmy szpiegami. Choćbyśmy się bardzo starali. Po prostu nie.
- Zapomnieliście, jak się mówi? - facet obrócił się w naszą stronę z czającą się w oczach złością. Nie wyglądał na cierpliwego.
          Widziałem tylko jedno wyjście z tej poronionej sytuacji. Rzuciłem w stronę dziewczyny spojrzenie pod tytułem "Powiem teraz coś popierdolonego, ale nie próbuj zaprzeczać. To uratuje nam tyłek". Chciałem nawiązać z nią jakąkolwiek konspiracyjną więź, bo teraz, jakby nie patrzeć, byliśmy zaplątani w to razem. Miałem tylko nadzieje, że załapała, o co chodziło w moim gorączkowym wzroku.
- Działamy dla Sił Specjalnych. Mieliśmy sprawdzić, czy coś u was nie śmierdzi. Trzymacie się zbyt dobrze, jak na tak dużą odległość od Spectrum. Podejrzewają was - wypowiedziałem to z taką niesamowitą pewnością, że przez chwilę sam uwierzyłem we własne słowa.
          Obydwoje wciągnęli gwałtownie powietrze. Brunetka z zaskoczeniem, facet ze złością. Nie wiem, czyjej odpowiedzi obawiałem się bardziej. Błagałem tylko w duchu, by dziewczyna zdecydowała się poprowadzić dalej grę, którą właśnie rozpocząłem.

Florence?

wtorek, 9 sierpnia 2016

Od Florence CD. Rosalie

          W jednej chwili paraliżujący moje źrenice blask ograniczył moją widoczność do minimum. Cholera, było pierwszą myślą, która przemknęła przez moją głowę. Spuściłam powieki na kilka sekund, by po chwili zamrugać kilkukrotnie w celu przywrócenia widoczności. Czułam obok siebie obecność Rosalie, lecz... nie byłyśmy w pomieszczeniu same. Puls mego serca znacząco przyspiesztył, oddech stopniowo stawał się nieregularny, a powieki ciężkie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje – czy ja umierałam? A jeśli tak, to nigdy nawet nie dowiem się, co było tego przyczyn, bo - do cholery – nie byłam w stanie nic zobaczyć. I tak pozostało, bo już po chwili była tylko ciemność, a ostatnie, co zdołałam zapamiętać to silne uderzenie mego ciała o zimną podłogę...

*

          – Co mamy z nimi zrobić? Zabić? – Ciche głosy odbijały się echem od ścian, wprost do moich uszu. Jednak nie umarłam, chyba że w piekle też planują, by mnie ukatrupić. Aż tak niegrzeczna chyba nie byłam? 
– Póki co wstrzymaj się, Harry, mogą dostarczyć nam cennych informacji. 
          Uchyliłam zmęczoną powiekę do połowy, by – w razie czego – podsłuchać nieco więcej. A wyjdzie mi to najlepiej tylko wtedy, gdy będę udawać nieprzytomną. Pierwsze, na co natknęła się moja źrenica, to kamienna ściana, nieco zamszona i wilgotna. Zimnymi, zdrętwiałymi dłońmi resztkami sił zdołałam wymacać – równie kamienną i lodowatą – podłogę. 
          W pewnym momencie ciche szepty mężczyzn przerwał jeden, donośny głos jakiejś dziewczyny. No nie, nie j a k i e j ś, tylko Rosalie. Moje serce zabiło szybciej, otwarłam szeroko oczy, wgapiając się w ścianę dziwnego pomieszczenia. Podniosłam się. Leżąc nigdy nie byłabym w stanie obadać sytuacji,  w ten sposób wszystko w jednej sekundzie stało się dla mnie jasne. Zostałam zamknięta w dość dużej celi, oddzielonej od ,,reszty świata" żelaznymi, ciężkimi drzwiami. W dodatku, wszystkie moje przedmioty zniknęły, w tym pistolet – moje najdroższe, najukochańsze dziecko. Tego było już za wiele. W jednej chwili znalazłam się na nogach, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Uderzyłam wprost w metalowe wrota, czując przeszywającą moją kościstą dłoń falę bolesnych spazmów. 
– Otwórzcie to, do cholery, i mnie stąd wypuśćcie! – warknęłam do stojących za drzwiami mężczyzn. Widziałam ich sylwetki przez wąskie kraty u góry drzwi. Mogłam im się przyjrzeć chociaż po części. Ten ciemnoskóry, postawny facet nazywał się prawdopodobnie Harry. To on cały czas wgapiał się w tego niższego, nieco starszego, lecz na pierwszy rzut oka dość niebezpiecznego. Szeptał coś cały czas w stronę wyższego, lecz widząc błysk w moich oczach, kiedy pojawiłam się w malutkim okienku, zamilkł.
– Niedługo przyjdzie i kolej na ciebie. – Staruszek uśmiechnął się ironicznie, a w jego oczach zdało się dostrzec wesołe ogniki. Po chwili ciszę wypełniającą l o c h przerwał dość niewyraźny, gruby głos wydobywający się z kieszeni starszego. Walkie-talkie spoczęło w dłoni mężczyzny, a słowa wypowiadane przez rozmówcę po ,,drugiej stronie" stały się nieco bardziej wyraźne.
– Przyprowadź drugą – zabrzmiało, a po moich plecach przeleciał chłodny dreszcz. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli, lecz przemykała ona przez mój nieco przyćmiony umysł już kilkukrotnie: Bałam się jak nie wiem. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, w dodatku, byłam całkowicie bezbronna. Jedyne co mogłam wywnioskować po krzykach, które jakiś czas temu rozlegały się po odległym korytarzu, to to, że broń była mi naprawdę bardzo potrzebna.
          Harry (jak przypuszczam...) chwycił mnie kurczowo za lewe ramię, i mimo, że próbowałam ze wszystkich sił uwolnić się z uścisku i uciec, wszystko zdawało się na marne. Mężczyzna nie dość, że niezwykle silny, pozostawał niewzruszony. Z kamienną twarzą prowadził mnie w stronę jakiegoś pomieszczenia, które już za chwil miało stać się moim największym koszmarem. Moje kolana stały się jak z waty, przed oczami pojawiły się ciemne mroczki, a ja nienawidziłam siebie, że okazuję względem wszystkich obecnych tutaj taką słabość. Strach przewyższył wszystko inne i zapanował nad moim ciałem sprawiając, że wisiałam w uścisku ciemnoskórego jak marionetka, ledwo telepiąc się o własnych siłach.
          Dopiero, kiedy mój tyłek spoczął na miękkim, czarnym fotelu, nieco odzyskałam zdrowe zmysły. Zamrugałam trzykrotnie i uniosłam głowę do góry, napotykając spojrzeniem dość przystojnego, dorosłego mężczyznę o ciemnych włosach i oczach oraz bardzo wyraźnych rysach twarzy.
– Jak się nazywasz? – zapytał drapiąc się w zamyśleniu po brodzie.
– F... Faith – mruknęłam, spuszczając z rozmówcy wzrok. Wbiłam go w swoje kolana, próbując wyglądać jak najbardziej wiarygodnie.
– Doprawdy? Wiesz... myślałem, że nazywasz się Florence. Twoja koleżanka... Rosalie? Tak, Rosalie! Wiesz, ona wspominała coś. – Facet uśmiechnął się w zadowoleniu, iż okazał się cwańszy od głupiej nastolatki, a tym samym przyłapał mnie na kłamstwie. – Widzisz... staram się być uprzejmy, ale jeśli tak pogrywasz... Nie jestem zbyt cierpliwy. ˜– Ostatnie zdanie wypowiedziane przez bruneta zabrzmiało niczym...
– To jest groźba? Próbuje mnie pan zastraszyć czy co? – parsknęłam. – Nie ufam panu, nie wiem kim wy jesteście ani gdzie jestem, więc tym bardziej nie muszę się nikomu przedstawiać.
– Nie wiesz gdzie jesteś? Ale trafiłaś tutaj sama, razem ze swoją wścibską kumpelą.
– Szukałyśmy pożywienia, no i może jakichś ludzi, bo tak się składa, że szukam kogoś konkretnego, a nie problemów – przewróciłam przeciągle oczami. Naprawdę nie chciałam pakować się w jakieś bagno, tym bardziej wchodzić w konflikt z bandą nawiedzonych kolesi. Mężczyzna chwilę się zamyślił, cały czas nie spuszczając ze mnie bacznego spojrzenia. Sprawiał wrażenie niedowierzającego.
– Twoja koleżanka była całkiem uparta nie chcąc powiedzieć nam, kto was przysłał. No i tego chłopaka. Macie mnie za głupca, cała trójka? – Mężczyzna wstał z fotela, odpychając go półtora metra do tyłu. Odwrócił się do mnie plecami, cały czas intensywnie myśląc, jak zmusić mnie do gadania. No właśnie, tylko do gadania czego?
– Jaki chłopak? – uniosłam brew w zdziwieniu.
– Teraz ty będziesz udawać głupią? Mam uwierzyć, że aż trójka głupich, durnych nastolatków pojawiła się w naszej organizacji tego samego dnia w poszukiwaniu jedzenia?! Tak to się teraz nazywa. Mów, kto Was przysłał...
– Szefie, przyprowadziliśmy chłopaka. – W progu drzwi ujrzałam tego samego starszego mężczyznę, ,,stróża" mojej celi. Trzymał on za ramię jakiegoś chłopaka, którego widziałam na oczy pierwszy raz w życiu. Ten idiota naprawdę myśli, że ja i Rosalie mamy z tym kolesiem cokolwiek wspólnego?
– Nie znam go – powiedziałam stanowczo, prostując się w fotelu. Zdziwił mnie fakt, że nie byłam w żaden sposób przywiązana. No, najwidoczniej brunet na tyle ufał swoim gorylom, że ich obstawa za fotelem w zupełności wystarczyła.
          Chłopak zajął wyznaczone przez starszego mężczyznę (Garry'ego, jak się później okazało) miejsce i rozejrzał się zdezorientowany dookoła.
–  A teraz mówcie dla kogo pracujecie i po co Was tutaj przysłał?

James? Skąd TY pojawiłeś się w bazie supertajnej organizacji? XDXD 
Rosalie, nie martw się, nadal pozostajesz w akcji ;)

wtorek, 9 sierpnia 2016

Od Ashton'a CD. Heather

          Wolnym tempem zmierzaliśmy przed siebie, a dokładniej na północ; jeśli Tom mówił prawdę, powinniśmy natknąć się na jakiś obóz. Choć nie byłem do niego przekonany, bądźmy szczerzy, przyda się każde zaopatrzenie w jedzenie, leki, cokolwiek, co dałoby szanse przeżycia w tych chorych, spartańskich warunkach. Choć ciało wręcz ciągnęło do bezpiecznej strefy, umysł tworzył coraz to nowsze teorie, nie do końca pozytywne. Po pierwsze: nie wiadomo, czy obozowisko w ogóle istnieje, a po drugie: jeśli jednak coś tam jest, to czy przyjmą nas z otwartymi rękoma? Jak na razie wyobrażałem sobie tylko zgraję ludzi, mierząca do nas karabinami i ostrzami, jakbyśmy byli Zimnymi. Chciałem, by ta podróż skończyła się jak szybciej. Chwilami tak bardzo chciałem ujrzeć nocne niebo, by dać mi złudną nadzieję na sen. Ach, czy to nie paradoks, że sam siebie karmię kłamstwami?
          Odkąd opuściliśmy posiadłość starca, zmieniłem z Heather może trzy zdania i to właściwie o niczym. Taki nasz wspólny wytwór, który nie miał właściwie celu, prócz zabicia ciszy. Oszaleć można, kiedy jedyne, co słyszałem to dźwięk parskania koni, ich nieregularny oddech, stukot ciężkich kopyt. Żeby tego było mało, nos drażnił zapach końskiego potu. Heather wydawała się być na owe bodźce obojętna, a niekiedy zachwycona. Widocznie w przeciwieństwie do mnie, kochała te zwierzęta.
          Pomimo słońca świecącego tuż nad nami, chłód dawał we znaki, a wilgotne powietrze pachniało jeszcze deszczem. Woń mokrej trawy i chłód przypominał mi o tych rześkich, letnich porankach. Zawsze lubiłem tą porę dnia; czwarta rano, kiedy wszystko budziło się do życia, otaczające zimno z nocy i delikatne, ciepłe promienie porannego słońca.
- Ash?
Spojrzałem na dziewczynę lekko przymrużonymi oczyma.
- Przystaniemy na chwilę? - spytała, na co zgodziłem się bez zbędnego 'ale'. Okazało się, że zaszliśmy dalej niż zdążyłem zauważyć. Może to i nawet lepiej, że w pewnym momencie odcinam się od świata.
          Czarnowłosa zajęła się końmi szybciej niż przypuszczałem, a ja, zajęty prowizorycznym przeczesaniu terenu, nie zauważyłem nawet kiedy ucichła. Straciłem czujność tylko na chwilę. Kiedy obróciłem się do dziewczyny, by zacząć jakikolwiek temat, zauważyłem, że zasnęła, oparta o pień drzewa, zwinięta w kłębek. Dopiero co się zatrzymaliśmy, a ta już padła byle gdzie. Krucha, sosnowa kora zdążyła wplątać się pomiędzy czarne kosmyki, a ubrania również pokryte były sosnowymi ozdóbkami. Do zachodu słońca mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc póki jest spokojnie, niech odpocznie. Zaśmiałem się cicho na ten uroczy widok i ściągnąłem swoją czarną bluzę, by okryć nią ramiona i podkurczone nogi Heather.
          Skoro zostałem sam, to dlaczego by nie przeczesać teren dokładniej? Co prawda byłem zmęczony, ponieważ przez ostatnie dni wiele się działo, ale siedzenie bezczynnie i wpatrywanie się w dziewczynę nie pomoże. Wziąłem parę sztyletów i srebrna broń, czyli wszystko, co moje i powolnym krokiem oddalałem się. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na zwierzęta, które ze spokojem zajadały się trawą. Miałem nadzieję, że podczas mojej nieobecności, gdy wyczują zagrożenie zaalarmują Śpiącą Królewnę.

***

          Spojrzałem w niebo, które robiło się coraz ciemniejsze. Znowu przegapiłem niecałą godzinę. Ciekawe co z Heaher, spytałem sam siebie, jakbym dopiero teraz o nie j przypomniał. Zawróciłem, ostatni raz przyglądając się laskowi, który powoli tonął w ciemnościach. Nie oddaliłem się aż tak daleko jak myślałem, w niecałe dziesięć minut dotarłem do naszego małego przystanku. Podchodząc bliżej do zwierząt, kątem oka dostrzegłem czarne kosmyki.
- Heather, kurwaa mać! - jęknąłem kiedy dziewczyna niespodziewanie rzuciła się na mnie zaczęła okładać pięściami. Mogłem ją spokojnie powstrzymać, ale skupiłem się na ochronie i słowach, które zdołałem usłyszeć w jej napadzie szału:
- Idioto, zostawiłeś mnie samą!! - Jej głos poniósł się prawdopodobnie po całym lesie.

<H? Bij dowoli, moja bae-bae>

piątek, 3 czerwca 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                   Całkowicie się wyłączyłam, nie pozwalając żadnemu bodźcowi z zewnątrz dostać się do mnie, przez co moje skupienie chuj by strzelił. Wpatrywałam się po prostu w dwa konie, starając się wyczuć, czy są bardziej płochliwe czy też nie. Obserwowałam ich zachowanie, kiedy stali naprzeciwko mnie, tarmosząc w swoich zębach wiązki siana, znalezione naokoło. Przekręciłam lekko głowę w prawo i lekko podskoczyłam, gdy za drzwiami stodoły uderzył kolejny piorun. Krople deszczu odbijały się od zbutwiałego stropu, rozchodząc się echem po całym pomieszczeniu. Konie zarżały niespokojnie, gdy usłyszały głośny huk wywołany przez burzę. Nie zważając na marudzenie szatyna za mną, odwróciłam głowę w jego stronę z uśmiechem na twarzy.

- Cóż, mogę się nimi zająć. Ale to chwilę potrwa, więc bądź dobrym chłopcem i pozamykaj drzwi, coby nam konie na zawał nie zeszły. - Poinformowałam go z zawadiackim grymasem na twarzy. Chłopak pokręcił rozbawiony głową i ruszył w stronę wejścia do stodoły, na co ja ponownie odwróciłam się w stronę nieparzystokopytnych. 
- Konie czy Ty, Heather? - Usłyszałam jego rozbawiony głos, na co fuknęłam obrażona i rzuciłam w jego stronę wcześniej zwiniętą kulkę z siana, na co usłyszałam jego melodyjny śmiech. Pokręciłam głową z dezaprobatą, ale na moich wciąż majaczył wesoły uśmiech. Podeszłam do składzika, nad którym była wywieszka z dopiskiem 'SIODLARNIA', po czym pchnęłam drewnianą powłokę, sprawiając, że zawiasy zazgrzytały nieprzyjemnie. Dalej słysząc śmiech Ashton'a, pomiędzy ciemnością zdołałam dostrzec zgrzebła. Uśmiech na mojej twarzy powiększył się znacznie. Bingo.
***
- Więc, mój drogi, Ty bierzesz Silvera, to jest tego jabłkowitego ogiera. - Odezwałam się po niecałych 30 minutach, w którym doprowadzałam konie do porządku, to jest czyściłam, karmiłam, siodłałam oraz pakowałam wszystko, co uznałam za przydatne, a co było w zasięgu stajni. W tym czasie, w którym ja harowałam jak głupia, mój towarzysz siedział na wiązce siana, cały czas z rozbawienie przyglądając się moim poczynaniom, przy czym co chwilę również dodawał swoje, jak dla mnie niepotrzebne komentarze, no ale nie mnie to oceniać. W przeciągu pół godziny, która przepełniona była chichotem Ashton'a oraz moimi niezadowolonymi warknięciami, burza na dworze zdążyła się wyszaleć, i tak teraz zamiast głośnych, przeszywających huków w akompaniamencie z gradem kropel, który uderzał o stary strop, pozostały ciche pomruki gdzieś w oddali i sporadyczne, nieszkodliwe kapnięcia. Słońce wyjrzało zza chmur, więc był to idealny moment na ucieczkę.
                   Ashton skinął posłusznie głową i podszedł do konia. Przez chwilę poczułam ukłucie strachu w sercu - a co, jeśli on nigdy nie jeździł? To nie jest trudne, ale może nie wiedzieć jak nakazać koniu się ruszyć czy też zatrzymać. Chłopak szybko jednak rozwiał moje wątpliwości, kiedy bez żadnych przeszkód wyprostował strzemiona u boku obu koni i podciągnął popręgi. Posłał mi swój zawadiacki uśmiech i ruszył żwawym krokiem, aby otworzyć drzwi od stajni. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy przed podejściem do swojego ogiera, podszedł do mnie i ucałował mnie lekko w usta, po czym, właściwie bez problemu, uniósł mnie w talii i usadził na siodło klaczy. Mujaji - bo tak nazwałam 'swoją' klacz - stała spokojnie w miejscu, co chwila tylko parskając niezadowolona na muchy, który krążyły w powietrzu, a trzeba było przyznać, że odkąd Zimni opanowali ziemię, te małe szkodniki stały się niema taką samą zmorą jak Szwendacze. 
                      Szatyn uśmiechnął się do mnie perłowo, po czym odszedł do swojego konia, wkładając lewą stopę w strzemię i poddźwigając się na siodło. Kiedy usadowił się wygodnie, oboje jeszcze nanieśliśmy drobne poprawki, żeby bardziej komfortowo nam się jechało. Spojrzałam na szatyna w momencie, w którym po całym terenie rozległ się stłumiony, ale mimo to bardzo głośny wrzask i aż nadto wyraźni krzyk 'Kurwa mać!'. Od razu zrozumieliśmy, że nasza pułapka w postaci przywiązanego, dosłownie na jednym włosku Zimnego, zamkniętego w jednym, malusim pomieszczeniu z kochanym kanibalem od siedmiu boleści wreszcie dała efekty. Ash spojrzał w moją stronę, marszcząc brwi, po czym przyłożył łydki do boków Silvera, w tym samym momencie odzywając się.
- Znikamy, bo jeszcze stamtąd wyjdzie i całą Twoją pracę szlag trafi. - Zaśmiał się błękitnooki, na co ja, choć nieprzekonanie, zawtórowałam mu, po czym również skłoniłam swoją klacz do rozpoczęcia marszu w naszym rutynowym kierunku - przed siebie.

<Ash?>

niedziela, 22 maja 2016

Od Ashton'a CD. Heather

                 Zgodnie z tym, co powiedziała mi Heather, mężczyzna miał dwa konie i jeszcze parę innych zwierząt, które po wejściu do obory zaczęły pałętać się pod nogami. Zwłaszcza drób, który co chwilę wchodził pod nogi. Kiedy ja kląłem na kury, dziewczyna, jakby zapomniała o grzmotach, popędziła w stronę rżenia. Od razu poszedłem w jej ślady, nie chcąc się z nią rozdzielać - przynajmniej, kiedy nadal jesteśmy na terenie posiadłości szaleńca. Nie chciałem przechodzić przez to po raz drugi, choć byłem świadomy, iż to dopiero początek gówna, jakie nas spotka. Łomot kopyt uderzających o drewniane bramki i coraz to niespokojniejsze rżenie niosło się echem po całym pomieszczeniu doprowadzając moje serce do szybszego bicia. Scena jak z horroru; brakowało tylko kolesia z piłą. 
                   Spojrzałem kątem oka na Heather, która w mgnieniu oka znalazła się przy zwierzętach, próbując je uspokoić. Uśmiechnąłem się pod nosem widząc jej zainteresowanie i uśmiech na twarzy. Szybko stwierdziłem, że nie ma co je przeszkadzać i sam zająłem się rozglądaniem po stodole. Nie była duża. Miejsca starczyło idealnie na parę zwierząt, siano i narzędzia. Gołym okiem było widać, iż Michael bądź były właściciel zbudował budynek sam. Właśnie... sam. 
                    Spojrzałem ze ściśniętym gardłem na sufit, momentalnie zostając zmiażdżony ogromem i wiekiem budynku. Oddech przyśpieszył, a złe myśli powoli zaśmiecały umysł. Normalnie nigdy nie przejmowałem się zawaleniami i innymi katastrofami - jeśli takie miały miejsca, zazwyczaj udawało mi się przeżyć z, co najwyżej, siniakami i otarciami, ale dziś, a konkretnie w tej sekundzie zaczęło mi to przeszkadzać. A to wszystko przez ostatnie wydarzenia. Nawet przed pojawieniem się Heather życie zaczynało się komplikować. Przez bezsenność i samotność zaczynałem wariować, a to podcinało nieco skrzydła mojej orientacji w terenie, refleksowi. 
- Ash - usłyszałem szept Heather z drugiego końca stodoło-stajni. Był to znak, bym podszedł. Przenosząc wzrok ze stropu na brunetkę pierwsze rzuciła mi się w oczy kara klacz, którą ciemnooka właśnie wyprowadzała z boksu. Drugi - jabłkowity kopytny już stał obok, zajmując się sianem. - Nasz środek transportu - uśmiechnęła się, odsłaniając zęby i głaszcząc klacz po chrapach. 
- Więc... - zacząłem ukrytym grymasem. Splotłem swoje dłonie za plecami. - Przygotujesz masz środek transportu sama. - Uśmiechnąłem sie krzywo, czując jak blizna na dłoni pozostawiona po ugryzieniu tego pięknego stworzenia zaczyna mrowieć.

<H?>

piątek, 20 maja 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                Ból zadany przez kopniaka był naprawdę, nie do opisania. Czułam się gorzej niż gówno - nie podobał mi się fakt, że cały świat zaczął walić nam się na głowę po opuszczeniu poprzedniego schronienia. Najpierw moja kostka, potem alergia Ashton'a, a jako wisienkę na torcie mamy kanibala na głowie. Spojrzałam na mojego towarzysza - miał przymknięte powieki, przez co jego rzęsy rzucały cień na polika. Minę miał skupioną na czymś, co robił za sobą, i nie musiałam długo się zastanawiać, mimo chwilowego (w sensie wiecznego hehe) ogłupienia, wiedziałam, że szatyn stara się rozciąć swoje więzy. Dlatego postanowiłam ugrać mu trochę czasy. 
- M-musisz być serio zdesperowany - wyjąkałam, nadal omamiona bólem, kiwając nieznacznie głową w stronę Ashton'a, co miało mu pokazać, że odwrócę uwagę Michael'a, żeby miał czas na rozwiązanie własnych więzów. - Co my Ci zr-zrobiliśmy? Do jasnej cholery! - warknęłam, pozwalając emocjom zapanować nad własny głosem. Najprawdopodobniej brzmiał on jak głos jakiejś wariatki, która w każdej chwili gotowa jest rozszarpać czyjeś gardło na strzępy. - Nie widzisz tego? - Spytałam, patrząc Michael'owi prosto w twarz. Udało mi się - uwaga starszego mężczyzny skupiona była na mnie, co pozwalało  szatynowi na dowolne manipulowanie swoimi linami. - Nie widzisz tego, że jesteś większym potworem od Zimnych? - dodałam. Moje ciemne spojrzenie prześlizgnęło się po jego twarzy, kiedy szczerzył się do mnie obłąkanie, wlepiając we mnie szalone oczy. Przełknęłam ślinę i zamrugałam parę razy, chcąc odgonić mroczki sprzed powiek. Nie zważając na to, że kostka pulsuje mi tak niewyobrażalnym bólem, że aż nie potrafiłam go  opisać, kontynuowałam. - Zwabiasz i mordujesz ludzi.  Jakim pieprzonym prawem? - wycharczałam, spluwając na prawo. Łzy wciąż stały w moich oczach, gdy skinęłam głową w stronę wanny pełnej martwych, ludzkich ciał. - W czym oni są gorsi od Ciebie? - wysapałam resztką sił, czując, jak cała moja energia skupia się na tym, bym nie straciła przytomności z potwornego bólu. 
- Oh, laleczko. - Mruknął mężczyzna, podchodząc do mnie i łapiąc mnie za poliko. W tym samym momencie usłyszałam dziwny dźwięk, jakby brzdęk metalu o drewno, spojrzałam kątem oka na szatyna, który trzymał obie swoje dlonie przed sobą, uśmiechając się zwycięsko. Udało mu się - rozciął swoje więzy, był wolny. Szybko jednak wróciłam do Michael'a, przez co musiałam przyćmić tlącą się we mnie nadzieję. - Świat teraz prowadzi się zasadami dżungli... - Westchnął, przeczesując posiwiałe włosy. Mężczyzna sięgnął po nóż do stolika obok mnie, na co ja wciągnęłam gwałtowny haust powietrza, jakbym desperacko nie chciała, żeby przedmiot się do mnie zbliżał. W tym samym czasie Ashton, powoli i praktycznie bezdźwięcznie, przesunął się w stronę stołu z głównymi narzędziami, zgarnął z niego kawałek szmaty oraz eter, po czym namoczył materiał substancją. Michael odchrząknął i wyprostował się; po jego minie w ogóle nie dało się wywnioskować, czy ma świadomość o wolności mojego towarzysza, czy jednak nie. - Zapewne znasz treść tego prawa, lal- - Głos Michaela stłumił materiał, który podłożył mu do nosa i ust Ashton. Kanibal zaczął się szarpać, wyzywając w niebogłosy, ale materiał skutecznie izolował jakiekolwiek dźwięki. Po niecałej minucie mężczyzna padł nieprzytomny na ziemię; nad nim stał Ashton, ciężko dyszący i z zawadiackim uśmiechem na ustach. 
- Przetrwają najsilniejsi. - Mruknął rozbawiony, po czym podszedł do mnie i rozwiązał moje więzy.
***
                  Kiedy wyszliśmy z budynku, nie było jakoś szczególnie ciemno - w koncu było to koło piętnastej i słońce powinno rozświetlać ziemię. No właśnie, powinno, bo zamiast słońca, dostaliśmy pełną ulewę oraz burze w gratisie. Oboje stwierdziliśmy, że lepiej będzie po prostu odejść, zostawiając Michael'a w tamtej przeklętej piwnicy. Oczywiście, nie zostawiliśmy go od tak - nie, najpierw go związaliśmy, po czym upewniliśmy się, że będzie miął jednego... gościa w pokoju. Teraz będzie wiedział, jak czuły się jego ofiary.
                     Zadrżałam, kiedy kolejny grzmot przeciął okolicę. Nie szliśmy długo, właściwie ledwo przekroczyliśmy te wielkie mury, ale mimo to, bałam się, i to jak jasna cholera, dlatego też postanowiłam coś temu zaradzić. 
- Ash... - wyjąkałam, czując, jak podskakuje mi puls. Chłopak zamrugał parokrotnie powiekami, po czym spojrzał na nasze splecione ze sobą dłonie, dokładnie w momencie, kiedy przez niebo przemknęła kolejna błyskawica i w okolicy rozległ się głośny huk. Wciągnęłam haust powietrza i wbiłam paznokcie w skórę chłopaka, lekko drżąc na ciele. Przysunęłam się do niego, starając się uspokoić rozszalały oddech i dzikie bicie serca, przy okazji pragnęłam ponownie wyczuć od niego ciepło oraz bezpieczeństwo. - Czy wspominałam Ci już, że istnieje coś, c-czego boję się bardziej niż Z-zimnych? - spytałam, parę razy podczas zdania się jąkając. Niebo rozświetlił kolejny błysk i nie musieliśmy długo czekać na gromki huk wokół nas, który spowodował, że aż podskoczyłam i praktycznie zawisłam nad Ashton'em. Chłopak spojrzał na mnie z rozszerzonymi źrenicami, których praktycznie nie widziałam przez strugi deszczu, odgarnęłam zmoczone kosmyki z twarzy i wzdrygnęłam się, słysząc kolejny grzmot. Strach zaciskał swoje szpony na moim sercu, karmiąc je tym obrzydliwym uczuciem. - Owszem, dobrze zgadłeś. - Pokiwałam twierdząco głową, energicznie ruszając włosami. - Sram się bury jak jasny skurwesyn. - Potwierdziłam, wtulając się w jego bok. Chłopak westchnął cicho i objął mnie ramieniem, chroniąc mnie przed ulewą. Spojrzałam na jego twarz, podobnie jak on na moją. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym samym momencie powietrze przecięła kolejna błyskawica, a tuż po niej dało się usłyszeć dzikie rżenie z naszej lewej. Gwałtownie oboje odwróciliśmy się w tamtą stronę, i w tym samym momencie spojrzeliśmy sobie w twarz, mając dokładnie - tak podejrzewam - ten sam pomysł. 

piątek, 20 maja 2016

Od Ashton'a CD. Heather

               Otworzyłem oczy i pierwsze, na co zwróciłem uwagę to na brak Heather. Rozejrzałem się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jej, jednak jedyną oznaką bycia dziewczyny był pomarszczony materac w miejscu, gdzie spała. 
- Heather? - mruknąłem słabo, bo tylko na tyle było mnie stać. Choć chciałem, nie potrafiłem powiedzieć nic głośniej. Jak się okazało, nie tylko z mową miąłem problem. Spróbowałem się poruszyć i kosztowało mnie to tyle, co próba powiedzenia czegoś głośniej. Byłem praktycznie przygwożdżony do łóżka i ani ciężar ciała, ani grawitacja nie sprzyjała próbom wstania.
Przewróciłem głowę na bok i nie marnując czasu, rozejrzałem się po pomieszczeniu, czując obolałe mięśnie. Dosłownie, przy każdym napięciu mięśni, płonęły one bólem, jakbym poprzedniego dnia został poważnie poturbowany. Spojrzałem na zegar, którego wskazówki pokazywały dwunastą dwadzieścia, co mogło wyjaśniać nieobecność brunetki. Gdyby była w pokoju, dawno by się odezwała. 
              Pewnie wstała wcześniej, a wszystko mnie boli od niewygodnej pozycji podczas snu i zmęczenia, powiedziałem w duchu, uspokajając złe myśli, które widocznie ani trochę nie czuły się uspokojone. Było południe, a ja dopiero wstałem; zazwyczaj wstaję dużo wcześniej. Dodatkowo czułem się jeszcze bardziej zmęczony, niż kiedy zasypiałem. A ból mięśni na pewno nie był spowodowany złym snem; obudziłem się w tej samej pozycji, co zasnąłem. 
Jest źle, przyznałem podnosząc się na łokciach, a ból w ramionach zaczął pulsować, rozchodząc się po całym ciele. Znowu wszystko zaczęło płonąć, jednak nie mogłem paść na poduszkę i przeczekać. Wiedziałem, że coś jest ze mną nie tak, zwłaszcza, że zaczynałem być coraz bardziej spokojny. Z sekundy na sekundę moje serce było wolniej, a mózg prawie przestał pracować. 
                Kiedy trzeba nie poddaję się tak łatwo. Po paru minutach w męczarniach, udało mi się wstać, ale ledwo co oderwałem się od materaca, a już znalazłem się na ziemi lądując na twarzy. Nawet wyciągnięcie rąk w przód nic nie pomogło. Mimo tak niezdarnego upadku, zabolały mnie tylko dłonie, przez otarcie o gruby dywan. Puls ani trochę nie przyspieszył. Przewracając się czułem się wręcz zrelaksowany, niżby wystraszony. To tylko potwierdzało moje zmartwienia. I choć bardzo chciałem poczuć strach, poczułem się jeszcze bardziej zrelaksowany.
***
                  Na bogów, nie mogłem chodzić! A jeśli już wstałem, to nogi miałem jak z waty. Uginały się pod moim ciężarem dającym możliwość przejścia jakiś dwóch kroków.
Przez całą drogę do salonu podtrzymywałem się szafek i komód, a to, co się na nich znajdowało, zazwyczaj spadło z głośnym trzaskiem. 
Miałem nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie jednym z tych spokojnych, małą przerwą od wiecznego uciekania i bronienia się. Bardzo się myliłem. Z resztą wszystko zaczęło się sypać od incydentu z Zimnymi w domu, który pewnie jest już kupką popiołu.
               Idąc, a raczej prawie czołgając się, doszedłem do kuchni. Oczywiście nie odbyło się bez natrafienia na blat, z którego stoczyło się parę szklanych butelek i naczyń, które z głośnym brzękiem rozbiły się na drewnianej podłodze. Zakląłem pod nosem, co zabrzmiało jak zlepek przypadkowych sylab i spojrzałem na szkody. Przecież jak Michael to zobaczy, zapewne najdzie jeszcze większa ochota by mnie zajebać. Dalej niezdarnie przesunąłem się w stronę szafki ze lekarstwami. Sam nie wiem, dlaczego. Nie potrafiłem myśleć racjonalnie, skoro mój mózg zamienił się w wodę. W ten usłyszałem mocne, szybkie kroki kierujące się w moją stronę. Nuta nadziei ogarnęła całe moje ciało i przez chwilę poczułem jak obracam się z pełnymi siłami, jednak nadzieja niepotrzebnie, gdyż ta została perfidnie zmiażdżona, kiedy poczułem jak ktoś łapie mnie od tyłu, przyciskając do ust materiał nasączony chłodna cieczą. Tylko przez chwilę szarpałem się w swojej obronie, jednak szybko padłem na ziemię wśród potłuczonego szkła. 
Kurw.a, Ashton, nie zasypiaj. Podnieś się, do jasnej cholery, PODNIEŚ SIĘ. 
Nic z tego. Ciało ogarnęło jeszcze większe rozluźnienie, oczy powoli spowijała ciemność, a w nozdrzach wciąż czułem ten przesłodzony zapach eteru.
***
- Tetrazepam - powiedział, podchodząc do nas z małym, ciemnym słoiczkiem wypełnionym małymi tabletkami - wiecie co to jest? 
             Każde z nas spoglądało na szklany przedmiot, starając się uspokoić. Znaczy dziewczyna próbowała, ja byłem od paru godzin. 
- Otóż jedna, mała tabletka po zażyciu całkowicie paraliżuje mięśnie, nieco upośledza nerwy i uspokaja. - Mężczyzna podszedł do Heather, nachylając się ku niej i wskazał mnie palcem. Zacząłem się domyślać, co ma na myśli. - Wiesz, laleczko, podałem twojemu chłoptasiowi małą dawkę zanim cię tu sprowadziłem. Myślałem, że o wystarczy, by przygwoździć go do łóżka, a tu proszę! - Michael podniósł głos i dłonie, jakby odkrył coś nowego. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów jak eksponat i mruknął coś pod nosem. Tak, wpadłem prosto w szpony - jak się później przekonałem - sadysty, kanibala. Nie wiedziałem dokładnie gdzie ten poje.b nas przetrzymuje. Może była to jakaś piwnica, albo specjalnie przeznaczone miejsce, gdzie mógł zaspokajać swoje... potrzeby. W każdym razie pomieszczenie wyglądało jak połączenie łazienki z rzeźnią, gdzie zapach podgniłego mięsa unosił się w powietrzu. 
                Siedziałem na przeciwko Heather w takiej samej pozycji - z nogami przywiązanymi do nóg krzesła i rękoma związanymi za oparciem. Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, myślałem, że gramy w jakim pieprzonym filmie, lub ktoś robi sobie żarty. Była wstrząśnięta, a kiedy zobaczyła, że sie przebudzam mruczała coś do mnie niezrozumiale. Myślałem, że po ataku eterem mi przejdzie, jednak nie, kolejny raz się pomyliłem, i byłem na siebie za to tak kurewsko wściekły... Czułem się dokładnie tak samo. Otumaniony i uspokojony, jakby nafaszerowano mnie antydepresantami. 
Nic nie zdołałem wydusić. Żadnego "Spokojnie" czy nawet głupiego "Wszystko będzie dobrze" (choć każdy w tym pokoju wiedział, że nie będzie). Zostało mi jedynie wpatrywanie się w oczy                             Heather, by wychwyciła moje myśli mentalnie. 
- Dawno nikt mnie nie odwiedził - odezwał się Michael - więc pobawię się wami jeszcze trochę. Ale najpierw musimy się jakoś dogadać... Więc, laleczko, teraz wyjmę ci te szmaty z ust - zwrócił się do Heather, której oczy zaświeciły się na jego słowa. Jakby tego właśnie chciała. - Ale morda w kubeł, mówisz tylko jak ci pozwolę. Pamiętajcie, mamy się miło i bezproblemowo dogadać.
Wykorzystałem moment, kiedy starzec stał do mnie tyłem i ostrożnie wyciągnąłem sztylecik zza pasa. Dzięki bogom postanowiłem się ubrać. Inaczej byłbym z niczym.
Dobra, Ash, skup się. Nie upuść tego zasranego ostrza, tnij delikatnie, nie zrań się, ciamajdo, bo się jeszcze zdradzisz. 
              Walczyłem jednocześnie z chęcią zaśnięcia, słabymi mięśniami i myślami, które miały mnie zmotywować. Jeśli mam być szczery, to słabo mi szło. Liny były grube, a ja nie miałem na tyle siły, by rozprawić się z nimi raz, dwa. W takim tempie zajmie mi to parę godzin, chyba że cudem odzyskam większe czucie w dłoniach.
Spojrzałem na chwilę w kierunku mężczyzny, który odwiązywał dziewczynie knebel. Zaraz po tym, kiedy brunetka wypluła szmaty z ust zaczęła wrzeszczeć:
- Kurwa jego pieprzona mać, ty pojebany!...
Wzdrygnąłem się, kiedy Michael z całej siły kopnął Heather w chorą kostkę. Ta automatycznie zawyła z bólu przeklinając, warcząc i zagryzając zęby. Gdyby tylko nie ręce związane z tyłu, z pewnością skuliła by się, łapiąc za źródło bólu. 

<Heather? :v>

piątek, 13 maja 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                  Alergia Ashton'a zaczęła mnie coraz bardziej niepokoić, tym bardziej, że nie wiedziałam, jak mam się zachować, gdyby nagle spuchł. Przecież nie mam przy sobie żadnych lekarstw - bo gdybym miała, już dawno bym się nimi nafaszerowała z powodu pulsującego bólu w prawej kostce - żeby mu pomóc, jakkolwiek ulżyć, dlatego też odłożyłam swoje zmartwienia na bok, skupiając się na tym, by znaleźć jakieś spokojne miejsce do snu. Wyłączyłam się totalnie, jedynie pochłaniając to, że robi się coraz ciemniej, oraz, coraz zimniej. I dalej nie mamy gdzie spać.
                   Ni stąd, ni zowąd, las zaczął się przecierać, pokazując urywki jakiejś polany, na której - o dziwo - stał dom. Zabezpieczony dom. Wokół budowli stał masywny płot, wyglądający na niemal dwa metry. Posiadłość wyglądała przyzwoicie. Nawet bardziej niż przyzwoicie. Wyglądała jak sprzed apokalipsy, więc jasne było to, że jak radosne szczeniaczki pobiegliśmy w stronę domu.
***
                    Michael - właściciel domu, starszy, posiwiały i sympatyczny mężczyzna, powiedział, że nie ma problemu, żebyśmy tu zostali. Co więcej, opatrzył moją nogę i podał Ashtonowi leki alergiczne, za co szatyn był bardzo wdzięczny. Siedzieliśmy w pokoju, który nam przydzielił, rozmawiając o dzisiejszych czasach. W pewnym momencie Ash musiał wyjść, żeby wziąć swoje leki. Siedziałam z wyprostowaną nogą na dwuosobowym łóżku, przebrana już w swoją piżamę. Michael za to siedział na bujanym krześle naprzeciwko mnie. Bardzo przyjemnie nam się rozmawiało - naprawdę, gdybym mogła, przeczekałabym tu całą apokalipsę, do końca swojego życia. Podobało mi sie to, że pomimo brutalności dzisiejszych czasów, zastał się jeszcze ktoś o dobrym sercu, który przyjmie wędrowców do swojej bezpiecznej przystani, nakarmi ich, napoi i da miejsce pod dachem. Dziwiło mnie to tak bardzo, że postanowiłam zapytać się o to jeszcze raz.
- Oh, laleczko. - Michael roześmiał się serdecznie, spoglądając na mnie spod połówek swoich okularów. Rozciągnął się na siedzeniu i oparł wygodnie, wbijając we mnie swoje paciorkowate spojrzenie. Przez chwilę ujrzałam w jego oczach coś na kształt szaleństwa, ale zbagatelizowałam to. Kto w dzisiejszych czasach niemiałby w sobie coć nutki szaleńca? - Jestem samotny. Nawet nie wiesz, jakie to straszne, codziennie wstawać rano z myślą: 'Cholera, jestem sam'. - Doskonale wiem, o co Ci chodzi. - Pomyślałam, ale postanowiłam nie ujawniać tego, co było w mojej głowie. Może i mu zaufałam, ale nie aż tak, żeby opowiadać mu o swoim życiu! 
- Nie jest pan przecież sam. Ma pan zwierzęta domowe, prawda? -Odezwałam się, przekręcając na łóżku. Michael roześmiał się serdecznie, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę fajek. Nie ukrywam - na pewno zaświeciły mi się oczy. Tak dawno nie paliłam, bo nie miałam czego, a od tak dawna mam ochotę... 
                   Wydawało mi się, że mężczyzna zauważył moją ochotę na papierosa,bo uśmiechnął się do mnie i podał mi jednego, odpalając go od swojego, po czym zagłębił się w fotelu jeszcze bardziej.
- Owszem, mam. Dwa konie, trzy kozy, parę kur i starego psa. To jest cholera! Za każdym razem w nocy szczeka, ściągając mi na głowę Żywomartwych! - Wykrzyknął oburzony, marszcząc nos. Zachichotałam cicho, sztachając się fajką. W tym samym momencie do pokoju wrócił odświeżony Ash, który szybko zgarnął moją fajkę i sam się sztachnął. Uśmiechnęłam się, spoglądając w jego oczy, po czym uchwyciłam moment, w którym puścił do mnie oczko.
                       Po niecałych 20 minutach Michael życzył nam dobrej nocy i poszedł do siebie. Westchnęłam głośno i opadłam mocno na poducy, praktycznie wgniatając się w materac. Jako piżama znów służyła mi koszulka Ashton'a, ale chłopakowi jakoś to nie przeszkadzało. Zamiast tego położył się obok mnie, gasząc świecę na jego szafce nocnej. Okryłam nas kołdrą i mruknęłam 'Dobranoc Ash', ale nim się spostrzegłam, chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował mocno w usta, po czym odwrócił do siebie plecami i ramionami oplótł moją talię i mruknął mi do ucha 'Dobranoc, H',
                          Zasnęłam, wsłuchując się w jego miarowy oddech.
***
                    Obudziłam się. Czułam się jak na haju, konkretnie. Cisza panowała w moich uszach, świat się kręcił. Chciałam się wtulić w ciało Ash'a, żeby zniwelować to dziwne uczucie, ale, o zgrozo, nie miałam się do kogo przytulić. Otworzyłam gwałtownie oczy. Uwaga, news - nie byłam w swoim pokoju.
- Co do.. - zdołałam wymruczeć, ale za chwilę poczułam jak kolejna fala otumaniaczy zajmuje mój umysł.
- Masz złamaną nogę, laleczko. - Mężczyzna zacmokał, po czym westchnął cicho, zaplatając dłonie na torsie. Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie mogłam. Dosłownie, czułam się jak na haju, jakbym przedawkowała leki nasenne czy coś w ten deseń. Cały pokój mienił się w różnych barwach i kręcił jak na karuzeli, przez co nie byłam w stanie niczego ogarnąć, ani, o zgrozo, kontrolować. Przecież nie masz złamanej nogi! No skręcona kostka, nie zdechniesz od tego! - Usłyszałam jakiś śmieszny głosik z tyłu głowy, i roześmiałabym się, gdybym oczywiście, wiedziała, jak to się robi. Żyję z kretynką - ten zabawny głosik znów dobiegł do moich uszu (ale jak on ma to zrobić, jeśli jest wewnątrz mnie? haha!), ale tym razem postanowiłam się na czymś skupić. Na czymkolwiek
                 Byłam przywiązana. Właściwie, miałam związane obie ręce i nogę, a dokładniej to zdrową nogę. Siedziałam na jakimś krześle, a może to był fotel, lub taboret? Nie wiem, ale z pewnością jedną nogę - tą chorą, niezwiązaną - miałam wyprostowaną, do tego pod kolanem leżało coś jak skrzyneczka, przy której leżała kolejna z różnorakimi narzędziami. Wnioski nasunęły mi się same. Zapewne będzie mnie opatrywał! stwierdziłam, po czym poczułam, jak z mojego serca spada kamień. Tak, a ja mam na imię Kunegunda. - warknął głos, ale, z niewiadomych mi przyczyn, tym razem nabawił mnie bardziej strachu niżeli śmiechu. Ten głos brzmiał jakby... jakby się bał, co również wprawiło mnie w ten stan.
                Moje zmysły zaczęły powoli wracać do swojej pracy - pokój przestał mieć tęczowe kolory, mimo to, dalej się kręcił; cisza w uszach ustąpiła miejsca nieznośnemu piszczeniu, a do nosa napłynęła obrzydliwa woń, jakby zaschnięta krew i zgniłe mięso. Ohyda. Heather, rusz się. - Głos znów rozbrzmiał w mojej głowie, ale tym razem postanowiłam się posłuchać. Szarpnęłam się lekko w moich więzach, po czym zaczęłam powtarzać tę czynność jak mantrę. 
- Nie wierć się, ukrócę Twoje cierpienia, laleczko. - Do moich uszu, tym razem z zewnątrz, dotarł głos Michael'a. Spojrzałam na niego mgliście - stał przy mojej nodze, rozglądając się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu Bóg sam wie czego. Mężczyzna miał na sobie biały kitel, co sprawiło, że poczułam lekki niepokój.
                Zmysły powróciły właściwie całkowicie; mój mózg przestał być otumaniony i zaczął działać tak, jak powinien. Rozejrzałam się, raz jeszcze szarpiąc za liny w celu uwolnienia samej siebie. Nic z tego - kolejna próba zakończyła się fiaskiem. Moje ciemne oczy zaczęły skanować pomieszczenie - i to był mój błąd.
                 Na każdej wolnej ścianie wisiały zakrwawione, brudne narzędzia. Gdzieniegdzie walały się ludzkie narządy - tak, ludzkie. Rozszerzyłam gwałtownie powieki i spojrzałam w prawo. Kolejny błąd. W kącie stała wanna. Wanna zapełniona ludźmi - a może bardziej już Zimnymi. Wszyscy byli martwi, i to właśnie tu zapach miał swoje źródło.
                       Poczułam, jakby moje serce przekuła igła, jakby złapały za nie przerażające szpony strachu, które czerpały satysfakcję z moich emocji. HEATHER. MUSISZ SIĘ UWOLNIĆ, TO PIEPRZONY KANIBAL! - wydarła się rudowłosa w momencie, w którym do moich oczu niekontrolowanie napłynęły łzy, gdy wpatrywałam się w wannę pełną ciał.
- O.. o m-mój Boż-ż-że... - Zdołałam wycharczeć, ponieważ po chwili miałam w swoich ustach knebel. I wychodzi na to, że poprzednie wypowiedziane zdanie miało być ostatnim w moim życiu.
<Ash? XD>

piątek, 13 maja 2016

Od Ashton'a CD. Heather

                        Las w wiosnę normalnie powinien tętnić życiem, a jedyne, co słyszałem to oddech Heather i szmer, i trzask gałęzi pod naszymi stopami. Przymykając oczy i zdając się tylko na zmysł słuchu, po lekkim podrasowaniu otoczenia wyobraźnią można byłoby uznać naszą wyprawę za zwykły spacer. 
Wystarczy wyobrazić sobie te wszystkie śpiewy ptaków, które były z lekka irytujące, owadów latających wokół uszu, szumu rzek, które najbardziej wyryte zostały w pamięci - zaledwie dziesięć lat temu, kiedy to jako dwunastolatek byłem poza domem praktycznie od rana do rana. Moje dzieciństwo opierało się głównie na szwędaniu po lasach i łąkach lub dachach budynków miasteczka.                          Uśmiechnąłem się na wspomnienie beztroski, tego zapachu traw, i wypraw, które zawsze kończyły się zasmarkaną i załzawiona twarzą lub wizytą w szpitalu. Teraz było prawie tak samo. Tylko świat, a przynajmniej jego część, pogrążyła się w cholernej ruinie, a choroba pogłębiła się jeszcze bardziej. 
- Wszystko w porządku? - odezwała się Heather, po czym spojrzała na mnie z troską.
- O to samo mógłbym zapytać ciebie - westchnąłem nieprzerwanie patrząc się pod nogi. Dziewczyna skomentowała to krótkim westchnięciem przesyconym bólem i tyle mi wystarczyło, by wiedzieć, że nie jest dobrze. Poczułem dziwne ukłucie winy, jakbym przypomniał jej o bólu. Moja uwagę jednak szybko przykuło coś innego - minęła kolejna godzina, a razem z nią zaczął się wczesny wieczór.                                Która była dokładnie? Tego już nie mogłem wyczuć; zbyt przejęty ranną towarzyszką straciłem nieco poczucie czasu, więc nie kojarzyłem nawet ile czasu kulejemy przed siebie. 
- Ash.
Równo ze słowami Heather zatrzymała się, co uświadomiłem sobie, dopóki nie poczułem lekkiego szarpnięcia. Oparła o pobliskie drzewo, przenosząc ciężar całego ciała na zdrowa kończynę i przeczesała ciemne włosy, wzdychając ciężko:
- Do bani. Ściemnia się, a...
                Dalej słysząc szybki oddech z dzieciństwa rozglądałem się po drzewach, które nagle wydały mi się dziwnie znajome, jakbym przechodził tędy codziennie, ale dopiero teraz spojrzał w górę, zauważając korony drzew. Wszystkie dźwięki nasiliły się niemalże zagłuszając słowa rannej.
- ...óle mnie słuchasz? - Wszystkie dźwięki jak na pstryknięcie palców ucichły. Spojrzałem na ciemnooką, która ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się mi jak nauczycielka na ucznia.                                Zwilżyłem usta i przełknąłem ślinę, czując jak dawno nic nie piłem. Spojrzałem to na dziewczynę, to na wyższe gałęzie drzew, po czym zrobiła wielkie oczy. - Nie - zaprotestowała od razu. Nawet nie nabrałem powietrza, by powiedzieć. Widocznie Heather nie marzyła sie noc pięć metrów nad ziemią. Wspiąć się na roślinę - pół biedy, ale zejść... Chyba na kilogramie prochów przeciwbólowych.
Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku jednocześnie wzruszając ramionami. Ujęła ją delikatnie, po czym z wielkim grymasem na twarzy ruszyliśmy dalej.

<H.? Pod koniec już takie głupoty pisałam...>