poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Od Heather CD. Ashton'a

                     Byłam gotowa rozszarpać obu tych facetów. Na miłość boską, jest noc - powinnam dalej spać, ale nie, ja muszę użerać się z jakimiś śmierdzącymi, niewymiarowymi, cholernymi facetami, do tego nabuzowanymi testosteronem, kurza twarz! Byłam wściekła jak diabli, przysłuchując się ich dennej paplaninie, która miała być niby wymówkami, a tak naprawdę dalej starali się, mówiąc kolokwialnie, zaciągnąć mnie do łóżka. Czy oni nigdy nie widzieli dwudziestoletniej dziewczyny? Idzie z nimi kurwicy dostać, przysięgam. 
                    Uniosłam wściekłe, czarne spojrzenie, które zabłądziło po całym pokoju, nie omijając podnieconych o obrzydliwych spojrzeń znajomych szatyna. Spojrzałam na szczupłą sylwetkę wyżej wymienionego, widząc, że i on jest na granicy wybuchu. Trzymał zaciśnięte pięści, a cała jego postura wręcz emanowała irytacją. Westchnęłam cicho i wypuściłam powietrze z płuc, przenosząc rozjuszone spojrzenie na ziemię, co przyczyniło się do zakrycia mojej twarzy kępami czarnych włosów. Odetchnęłam parę razy dla uspokojenia, żeby się na nich nie wydrzeć, po czym podniosłam energicznie głowę, na usta przyjmując najbardziej zołzowaty uśmiech jaki tylko miałam w zanadrzu. Zaczesałam gęste, czarne włosy, po czym wbiłam swoje czarne spojrzenie w dwóch, śliniących się w moją stronę matołów. 
- Powiem jedno. I powiem to bardzo spokojnie bo ja tu nie jestem od denerwowania się. - Odezwałam się spokojnym, niby rozbawionym głosem, który nie wróżył niczego złego, ba, on mógłby ujść na oznakę jakiegoś kompromisu czy też pójścia na ugodę. Głowa Ashtona wystrzeliła w górę, a spojrzenie jego ciemno błękitnych oczu wbiło się w moje ciało. Na ustach szatyna zagościł zawadiacki uśmiech, a w jego gałkach ocznych zatańczyły rozbawione iskierki, jakby zdawał sobie sprawę z tego, w jakie gówno wdepnęli koledzy wkurwiający. -  Albo stąd wyjdziecie albo osobiście wypierdolę was na zbity pysk na ulicę pełną Zimnych. - Na mojej twarzy wyskoczył najbardziej psychopatyczny uśmiech, na jaki było mnie stać.  Mimo to, ton mojego głosu pozostał spokojny i opanowany, jakbym prowadziła rozmowę przy grze w karty a nie wyrzucała na zbity pysk dwóch napaleńców. - I nie jestem agresywna. - Dodałam, gdy usłyszałam to określenie wychodzące z ust blondyna w postaci mamrotania, gdy wychodził wraz z towarzyszem z mojego - naszego pokoju. 
                       W momencie, w którym drzwi trzasnęły za niechcianymi gośćmi, warknęłam gardłowo i opuściłam ręce, rozwścieczona. Usiadłam z impetem na materacu, zaplatając ręce na piersi. Byłam zła i cholernie zmęczona, a to wszystko wmieszane w Heather nie było specjalnie korzystne dla mnie i dla otoczenia. Usłyszałam ciche westchnięcie gdzieś z lewej strony, po czym ktoś usiadł obok mnie, obejmując moje ciało swoim ramieniem.
- Nienawidzę ich, Ash. Brzydzą mnie bardziej niż strażnicy Spectrum. - Jęknęłam niezadowolona, kładąc głowę na ramieniu szatyna. Chłopak zachichotał, po czym przeniósł ramiona na moją talię, zaciskając je zaskakująco mocno. Nim zdążyłam się zorientować, pociągnął mnie za sobą, kładąc moje ciało na swoim. Sięgnął po okrycie, którym zakrył nas oboje, po czym otulił mnie ramionami, jakbym była małym dzieckiem. 
- Jest ranek, Heather. - mruknął do mojego ucha, przez co po moich plecach przeszedł przyjemny dreszcz. Mimowolnie wtuliłam się w jego ciało, które wydzielało tak duże pokłady ciepła, że chciałam tak zostać do końca mojego życia. Westchnęłam głośno, chowając głowę w zagłębieniu szyi szatyna, na co on mruknął cicho. - Możesz jeszcze się zdrzemnąć. - Dodał, uśmiechając się lekko, przy czym pokazał też swoje urocze dołeczki w policzkach. - Przysięgam, że będę czuwał, żeby nikt nie przerwał Twojego snu.
- Jesteś głupi. - Mruknęłam cicho, powoli zatapiając się w krainie Morfeusza. - Ty też śpij. - dodałam sennie. - Jestem dużą dziewczynką, Ash, sama mogę o siebie zadbać... - nim zdążyłam dodać choć słowo, osunęłam się z rampy wprost do krainy moich fantazji, czując ciepło bijące od ciała szatyna i wsłuchując się w jego bicie serca.
***
- Słyszeliśmy. - Odezwali się niemal przerażająco synchronicznie, przez co po moich plecach przeszły ciarki, gdy tylko, w towarzystwie szatyna, po niemal trzech godzinach, wparowaliśmy do kuchni. Rzecz jasna, na stole leżał alkohol, którego dało się wyczuć niemal na kilometr.
- Słyszeliście..? - Spytałam jak idiotka, przypatrując im się w ten sam sposób. Uniosłam brew do góry przyglądając się parze przygłupów z wzrokiem bazyliszka. Szczerzyli się do mnie przerażająco, ukazując swoje pożółkłe zęby. W międzyczasie, zachowując moją prywatną granicę, usiadłam przed nimi, zakładając nogę na nogę. Szatyn za to otworzył szafkę, w poszukiwaniu jakiejś przekąski, kątem ucha słuchając naszej konwersacji. 
- Słyszeliśmy. - Powiedzieli po raz kolejny, po czym, znów w idealnej harmonii odwrócili się w stronę szatyna, który stał obok szafek, przerzucając zdziwione spojrzenie ze mnie, na swoich gości to znów na mnie. 
- Gratulujemy, Ashton. - Odezwał Kris, a Tom pokręcił energicznie głową na tak. - Ujarzmić taką sztukę? To dopiero wyczyn! - Wykrzyknął rozbawiony, przypatrując mi się łakomie. Uniosłam pytająco brew, nie do końca rozumiejąc, o co im chodzi. 
- A skoro Ty już ją zaliczyłeś, może teraz nasza kolei? - Dodał Tom z tym swoim parszywym uśmieszkiem, łapiąc mnie za łydkę pod stołem. Zaspany umysł dalej nie rozumiał, o co im chodzi, ale powoli zaczynał się rozjaśniać, pokazując sprawę prosto z mostu.
- No właśnie, właśnie, Ashie! - wykrzyknął Kris, praktycznie pożerając mnie wzrokiem. Nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała na konwersacja. Umysł zaczął powoli podsyłać mi prawdopodobne informacje, o czym te dwa matoły do mnie mówią. - Trzeba się dzielić ze starymi przyjaciółmi, nie?
                      Wtedy dotarło do mnie to, o czym mówią. Naprawdę myśleli, że się pieprzyliśmy? I do tego chcieli mnie traktować aż tak przedmiotowo? Mam nadzieję, że się przesłyszałam z tym 'dzielić się'. Jednak to i tak było dla mnie o wiele za dużo. Każda komórka mojego ciała wrzeszczała wściekła, chcąc zamordować mężczyzn siedzących obok mnie. Po tym, że Ashton wciągnął gwałtownie powietrze, zorientowałam się, że i on zrozumiał, o czym jego znajomi mówią. Zacisnął pięści i już chciał się odezwać, ale postanowiłam go powstrzymać jednym ruchem dłoni.
- Dobra. Mam dość. - Warknęłam wściekła, podnosząc się na równe nogi. Serce obijało się o moje żebra, wystukując rytm czystej wściekłości, ale, szczerze mówiąc, miałam to całkowicie w dupie. Stolik zatrząsł się w posadach, jakby miał zaraz legnąć pod moimi nogami, a krzesełko, na którym siedziałam, poleciało pod wpływem siły na ziemię. W błyskawicznym tempie wyciągnęłam spod stołu łuk wraz ze strzałą i naciągnęłam cięciwę, po czym, w dosłownie ułamkach sekund, strzeliłam nią pomiędzy głowy naszych towarzyszy, upewniając się, że poczują pęd powietrza, jaki wytwarzała przy sobie amunicja. Dmuchnęłam w kosmyki swoich czarnych włosów, które poleciały na moją twarz, po czym odezwałam się grobowym tonem - Żeby to był ostatni raz. Ostatni. 
                      Zmierzyłam obojga wściekłym spojrzeniem, po czym odwróciłam się na pięcie, wychodząc z kuchni z łukiem przewieszonym przez plecy. Wściekłość buzowała w moich żyłach, nie dając mi ani chwili odpoczynku. Wpadłam niczym tornado do pokoju, w którym spałam z Ashtonem i przysiadłam na materacu, odrzucając broń w kąt pokoju. Nie minęło parę sekund, a w progu pomieszczenia pojawił się szatyn, spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem. Odwzajemniłam gest i schowałam twarz w dłonie, wykończona dzisiejszym dniem. I jutrzejszym. I kolejnym. W ogóle, życiem, jeśli miałam dzielić dach z panami Chcę-Cię-Tu-I-Teraz.
Ashton?XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz